niedziela, 30 kwietnia 2023

Za co cenię, a czego nie lubię u Penelope Ward, czyli kilka słów o całokształcie jej twórczości

     Tak to jest, że nie zawsze dostajemy od życia to czego chcemy. Czasem idzie ono prosto, lekko, łatwo i przyjemnie. Innym razem ścieżki wydają się zbyt pokręcone i nierzeczywiste. Mogę o tym powiedzieć z własnego doświadczenia, ale również, gdyby ktoś mnie zapytał, co dominuje w stylu pisarskim Penelope Ward to odpowiedziałabym, że chyba właśnie ta świadomość, iż nie wszystko bywa tak proste, jak początkowo mogłoby się wydawać.

W ostatnim czasie przeczytałam kilkanaście powieści romantycznych tej autorki i już chyba dochodzę do momentu, gdy wyczerpałam jej dzieła. Zostały mi dokładnie trzy powieści a później będę już czekać aż coś nowego napisze. Sama nie wiem, jak to się stało, że ostatecznie tak się wciągnęłam w twórczość Penelope, bo początkowo nie mogłam przebrnąć przez więcej niż dwa-trzy rozdziały, ale jak już raz przełamałam się i dobrnęłam do końca pierwszej a później drugiej pozycji to, podobnie jak w przypadku Vi Keeland, z którą Penelope często pisze w duecie, nie mogłam się doczekać aż poznam każde jedno z jej dzieł.

Styl Vi i Penelope różnią się od siebie bardziej niż sądziłam po lekturze ich wspólnych książek. U Vi Keeland dominuje świetne poczucie humoru, styl jest łatwy, lekki i przyjemny nawet, gdy opowiadana historia już nie. Łatwo się w jej historie wczuć i niemal zawsze czytając coś od Vi Keeland miałam wrażenie, że jestem w środku powieści. U Penelope Ward nie miałam tak ani razu. Penelope pisze spokojniej, jakby z boku. Niby jej powieści również są w narracji pierwszoosobowej, ale tutaj ma się wrażenie, że słuchamy opowieści kogoś innego, jakiegoś znajomego, a nie, że to my jesteśmy głównymi bohaterami. Penelope pisze też w poważniejszym tonie. Poczucie humoru ujawnia się tu rzadko i jest znacznie subtelniejsze niż u Vi.

Co początkowo bardzo mnie irytowało, a co jednak nauczyłam się doceniać, gdy już się przyzwyczaiłam to fakt, że w historiach od Penelope Ward mamy niemal zawsze długą przerwę (nawet 10 letnią) w losach głównych bohaterów. Czasem jest to kilka miesięcy i jest to wtedy dla mnie bardziej do zaakceptowania, ale najczęściej są to jednak długie lata. Bohaterowie niby się kochają, ale się rozstają i tracą ze sobą kontakt. A później nagle BOOM i wracają do siebie z hukiem, często zostawiając ze złamanym sercem obecnych partnerów a nawet małżonków. W tym momencie chciałabym wspomnieć, że całkiem podoba mi się to, iż Penelope Ward pisze czasem również osobną powieść o tych właśnie porzuconych bohaterach. Tylko że nieraz psuło mi to wrażenie postaci, którą pokochałam wcześniej - jest to więc miecz obosieczny. Fajnie, że dowiadujemy się, co tam u porzuconej dziewczyny czy narzeczonej, ale gdy dochodzimy do połowy książki myślimy sobie, ale ten bohater z poprzedniej powieści był jednak dupkiem. No proszę Cię, Penelope, miej litość nad Czytelnikami i nie łam nam serc! ;) 

Czego u Penelope Ward nie lubię najbardziej? Czasem jest trochę zbyt wiele dramatów w jednej powieści. Fabuła mogłaby się obyć bez niektórych problemów i w ogóle by na tym nie ucierpiała. Bywa tak, że człowiek ma przesyt. Nieraz myślałam "Po co jeszcze to? Już zaczyna się robić zbyt wiele, jak na jedną książkę..." Myślę też, że niektórym mogłoby przeszkadzać, iż Penelope w powieściach bardzo często rozbija dobre związki, aby połączyć dawnych kochanków. Bardzo często wydaje się to trochę oderwane od rzeczywistości. I jeszcze jedno, co mnie czasem irytowało, ale co niestety już takie oderwane od rzeczywistości nie jest... Jednym z głównych powodów rozstań w pierwszych częściach powieści to po prostu nieporozumienia. Bohaterowie od Penelope Ward mają wielkie problemy komunikacyjne i to, jak w prawdziwym życiu, bywa naprawdę smutne.

W następnych postach będę wielokrotnie wracać do twórczości Penelope Ward i recenzować kolejne dzieła (nie mówię, że wszystkie na raz ;)). Są powieści, które mnie w ostatecznym rozrachunku nieco zawiodły, ale są i takie, które były miłym zaskoczeniem. Ogólnie polubiłam styl Pani Ward i jest ona moją drugą ulubioną autorką amerykańskich romansów, zaraz po Vi Keeland ex aequo z Jarilee Kaye. Penelope umieściłabym chyba na piedestale tuż obok Cecy Robson lub Jeanine Frost ;). Jednym słowem będę czytać dalej wszystko, co Penelope Ward napisze, więc chyba nie muszę dodawać, że polecam. Zwłaszcza, moi mili, że podobnie jak w przypadku Vi Keeland, wiele pozycji tej autorki ma również swoje polskie tłumaczenia :)


Ściskam i pozdrawiam

Sil



czwartek, 13 kwietnia 2023

Książka, która mnie zawiodła, jak żadna inna w ostatnim czasie, czyli historia pewnego psychopaty…

 

    Zastanawialiście się kiedyś, jak wielki wpływ na postrzeganie książki ma to, czy została ona dobrze zakwalifikowana jako gatunek literacki? Ja nie, szczerze mówiąc. Aż do zeszłego tygodnia, gdy w moje ręce wpadła wydana w 2019 roku książka Kashmiry Kamat „Psycho Billionaire”.

    Wspominam czasem o tym, że posiadam aplikację do czytania opowiadań, głównie adaptacji amerykańskich powieści. Oczywiście mowa o Chapters. Rzadko obecnie czytam tam całą historię, ale wciąż traktuję tę aplikację jako inspirację do wyszukiwania fajnych amerykańskich powieści, o których inaczej nie byłabym w stanie się dowiedzieć. Gdy pojawiła się nowa adaptacja pod tytułem „Pokręcona miłość”, oczywiście musiałam sprawdzić, co to takiego. Długo szukałam oryginału, aż wreszcie natrafiłam na Psycho Bilionera. Książka opisana była jako „mroczny romans” i cokolwiek autor miał na myśli przez użycie kategorii „romans” w przypadku oryginalnej powieści, jednego po tej lekturze jestem pewna. TO. NIE. JEST. ROMANS! Tak, to właśnie powód, dla którego chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zawiedziona żadną książką. Nie chodzi o jakość, bo sam styl pisarski Kashmiry jest ok. Nie chodzi o brak interesującej fabuły, bo taka znajduje się w tej pozycji. Chodzi o to, że jakbym nie próbowała, nie jestem w stanie określić tej książki jako powieść romantyczną. Co to zatem jest? Nie wiem. Dreszczowiec, kryminał, powieść psychologiczna. Naprawdę nie wiem, ale tak jak pisałam wyżej - to nie jest romans. Nawet „mroczny”. Pomijając moje własne odczucia, mogę się odwołać również do samej definicji tego gatunku literatury. W dużym uproszczeniu, romans to historia prawdziwej miłości między dwojgiem ludzi, która po wielu perypetiach i cięższych, czy lżejszych momentach, kończy się najczęściej optymistycznie. Oczywiście, zdarzają się romanse ze smutnym zakończeniem (osobiście unikam ich jak ognia ;)), ale jedno jest pewne. Miłość musi być prawdziwa i głęboka.

    Ponadto wiecie dlaczego cenię happy endy? Kiedyś już chyba pisałam. W życiu jest dość smutku i bólu. Czytając tego typu książki lubię myśleć, że wszystko może skończyć się szczęśliwie, nawet jeśli nie zawsze nasza historia jest usłana różami. Nie lubię czytać o cudzym nieszczęściu tak w książkach, jak i na portalach z wiadomościami. Dziękuję, mam dość własnych kłopotów. Sięgając po książkę chcę dostać sporą dawkę nadziei. Nie oznacza to, że absolutnie nie mogę się wzruszać po drodze, ale jaki jest cel książek, które po lekturze zostawią mnie w dołku zamiast przywołać na moją twarz uśmiech?

    Zanim przejdę do krótkiego wprowadzenia do książki, która tak mnie zawiodła, chcę napisać jeszcze jedną rzecz. Gdy jeszcze lata temu czerpałam radość z oglądania filmów, był jeden gatunek, którego nie znosiłam i unikałam jak ognia. Były to opowieści o psychopatach i fanatykach. Nie ma niczego na tym świecie, czego boję się bardziej niż fanatyzmu. Dlatego filmy, a później książki tego typu były na mojej czarnej liście. I bardzo mi przykro, że przez niezbyt precyzyjny opis i bardzo kiepską klasyfikację gatunku literackiego, przeczytałam właśnie książkę o takiej tematyce…


    A teraz do rzeczy…

    Kiara, młoda dziewczyna pochodząca z przemocowego, biednego środowiska próbuje ogarnąć swoje życie. Gdy po pracy zostaje zaatakowana przez złego człowieka, inny rusza jej na ratunek. Czuje, że właśnie spotkała swojego osobistego rycerza w lśniącej zbroi i niemal momentalnie ufa mu i żywi do niego uczucia. Cóż, brzmi jak dobry początek romansu, prawda?

    Jasper – młody, przystojny milioner rusza na pomoc będącej w potrzebie pięknej kelnerce, a następnie próbuje zdobyć jej serce, pomimo różnic, które ich dzielą. Naprawdę piękny początek romansu.

    Ale to, co powyżej to tylko ciekawy, mylący wstęp. Dalej nie mamy już nic, co jest choć zbliżone do tego gatunku literackiego. Co więc mamy? Manipulacje, narcyzm, chorobliwą zazdrość, przemoc, więcej manipulacji, tajemnice… Jednostronna miłość Kiary do głównego bohatera szybko się kończy. Uczucie ze strony Jaspera od początku nie przypomina miłości, lecz raczej chorą obsesję. Pojawia się wątek matki, która okazuje się złą kobietą. Pojawia się niby światełko w tunelu w postaci brata głównego bohatera, który jednak sam w pewnym momencie ucieka się do szantażu i manipulacji… Fabuła jest rozwleczona w czasie, ale nie jest przez to ani trochę ciekawsza. Może nawet jest bardziej irytująca, bo czytamy wciąż i od nowa o tych samych manipulacjach i obsesjach. Zaczyna być naprawdę niezdrowo w treści i w końcu czytelnika trzyma przy powieści tylko nadzieja, że to wszystko zaraz okaże się złym snem...

    Niestety, choć niektórzy w swoich recenzjach piszą, że całą powieść ratuje zakończenie, bo było nieprzewidywalne i mega ciekawe i tu czekał mnie zawód. Przewidziałam je, choć do ostatniej chwili miałam nadzieję, że jednak autorka pójdzie w coś mniej oczywistego. Było naprawdę kilka okazji, by całość przywrócić na właściwy tor, by był to faktycznie romans, a nie Thriller o psychopacie, socjopacie… Ale Kashmira nie podjęła tej rękawicy. Utknęła przy tym, co było logiczne, ale co sprawiło, że cała powieść prowadziła do jednego wniosku. Zło zatriumfuje.

    Książka jest dostępna tylko w języku angielskim i nie łatwo ją znaleźć. Można czytać on line, nawet jest marne bo marne, ale automatyczne tłumaczenie na polski. Nie wspominam w tym miejscu o rozpoczętej aplikacji na Chapters, bo mam przeczucie, że będzie ona bardzo daleka od oryginału, jak to już bywało przy trudniejszych powieściach.

    Na koniec chcę dodać jedno. Gdybym była fanką powieści o psychopatach czy mocnych Thrillerów, powieść „The Psycho Bilionaire” byłaby bardzo wysoko na liście. Kashmira Kamat ma z całą pewnością talent pisarski. Jednak jako „romans”, nawet z określeniem „mroczny”? Jestem na wielkie nie.



Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 12 kwietnia 2023

Kilka słów

     Choć niezmiennie słabo sobie radzę w dni, gdy statystyki mówią, że nikt nie zajrzał na read2leep.pl jednego czy innego dnia, to jednak świadomość, że co jakiś czas odwiedzających jest więcej, jak około 250 osób w jakiś tam dzień w zeszłym tygodniu sprawia, że wciąż widzę sens w powrocie do tego mojego starego nowego hobby. Powiem szczerze, że zawsze było dla mnie budujące, gdy wiedziałam, że piszę dla kogoś jeszcze oprócz siebie samej, nawet jeśli to drugie też sprawia mi niezwykłą przyjemność. Chciałam tylko nadmienić, że moja ostatnio dłuższa przerwa nie wiązała się z brakiem chęci i pomysłów, ale niestety z szarą rzeczywistością. Gdy więc w końcu po trzytygodniowej chorobie mój syn wrócił do przedszkola, pomyślałam, że jedną z pierwszych rzeczy, które chcę zrobić to dodać nowy post na blog. 

A skoro już przy tym jesteśmy, najbliższy plan jest taki:

- A Psycho Billionaire, książka, która naprawdę bardzo mnie zawiodła, ale z innych powodów niż sądzicie ;)

- Mack Daddy od Penelope Ward, książka, która w ostatecznym rozrachunku była całkiem dobra,

- The marrige ultimatum, powieść, której spokojnie mogłabym nie czytać, bo absolutnie nic nie wniosła do mojego czytelniczego życia.

Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii o powyższych pozycjach, zapraszam wkrótce :) Może nawet jutro? ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Najpopularniejsze posty :)