piątek, 26 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 12

 

Tuż przed świtem

Rozdział 12


Zgłodniałem wreszcie, ale nie chce mi się wstawać, żeby coś zjeść. Trudno. Może później... Chociaż już jest po północy... Może wstanę jednak? Nie, nie chce mi się. Włączyłem komputer, ale nie ma żadnych ciekawych wiadomości. Trochę służbowych maili, trochę pytań od kumpli. Po niej ani śladu...

Telefon sprawdzam co pięć minut, tylko po co? Ile to już? Półtorej miesiąca od ostatniego kontaktu... W sumie tyle trwał nasz... związek? Nie jestem już niczego pewien.

Rozmyła się jak poranna mgła, jak sen, jak marzenie... Dlaczego?

Przecież tego chciałem, teraz mam spokój. Jestem ja, moje życie, moja praca, moje hobby. Nie muszę się nikomu tłumaczyć, mogę robić, co chcę i nikt nie będzie mi mówił... Ale przecież ona nie mówiła...

Ale... absorbowała mnie za bardzo, przez nią zawalałem wiele spraw...

Nie zmuszała mnie do niczego, sam chciałem zarywać przez nią noce...

Ale...

Ku**a, po co mi to było?

Pierwsza już... Może spróbuję zasnąć, głowa znów mi pęka. I jestem głodny, piekielnie. Ale nie będę robił teraz nic do żarcia, pierdzielę.

Zasnąć. Ku**a, jak boli... Zaraz mi rozsadzi łeb.

Może sprawdzę jeszcze raz, czy nie ma jej w necie...

Pusto, pie**ole, idę spać.


fot. Sil



czwartek, 25 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 11

 

Kochani!

Postanowiłam, że dokończę publikację tego starego, smutnego opowiadanka, bez przerw na inne posty. Jeszcze tylko kilka dni :) 

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Tuż przed świtem

Rozdział 11


  • Dziwne... Naprawdę masz brać tylko witaminy?

  • Powiedziała, żebym kupiła sobie jakiś preparat witaminowy.

  • No dobrze, coś Ci tam wybierzemy. Popytam w pracy.

  • Daj spokój, poradzę sobie z kupnem preparatu witaminowego.

  • Tak, weźmiesz dwie tabletki, resztę wrzucisz do szafy i tyle.

  • A co zmieni, gdy Ty go wybierzesz i kupisz?

  • Przynajmniej będę widziała co ma znikać.

  • Daj już spokój, jestem dorosła... od 10 lat...

  • Jakoś nie widać.

  • Przestań już, mam tego dość.


Konstancja wstaje gwałtownie, ale na miejsce sprowadza ją mocny zawrót głowy.


  • Nie szarżuj tak, anemiczko jedna! - warczy Daria.

  • Proszę Cię, przestań! - Konstancja dotyka skroni palcami, bierze oddech i ponownie wstaje. Tym razem wolniej i ostrożniej – Idę na spacer – rzuca cicho i wychodzi.


Daria zaciska zęby, ale milczy. Nie ma sensu mówić, że to nie jest najlepszy pomysł, aby szła sama na spacer. Wie, że córka nie usłucha.


  • Uważaj na siebie, głuptasie – mówi na głos do pustego pokoju, gdy blondynka już nie może jej usłyszeć.


fot. Sil

środa, 24 kwietnia 2024

Poeci

 Nie pytajcie ;)

Sil


Poeci

choć nieodgadnione losy każdego poety
i co w głowie im siedzi
może nikt nie zrozumie
za słowami klasyka
jednego z największych
"poeta pamięta"
i w trumnie

jego myśli ukryte w rękopisie wszelakim
wszak "rękopisy nie płoną"
napisane
lecz jednak ich losy bywają tragiczne
ich myśli niezrozumiane

nie ja piszę wiersze, ale moja dusza
dwie nas do tego zasiada
choć losy tragiczne każdego poety
niech i mi zatem będzie biada

Norwid w przytułku zakończył swoje życie
na co mu pośmiertne zaszyty?
Losy tak wielu nawet nie są poznane
"nieznany" w kamieniu wyryty

szczęściarze spod gwiazdy
jasnego firmamentu
i ci, których los nagrodził dumnie
wszyscy jesteśmy głosem tego świata
i wszyscy spotkamy się
w trumnie


fot. Sil


wtorek, 23 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 10

 

Tuż przed świtem

Rozdział 10


Jestem w domu. Jest cicho, zbyt cicho. Nie chcę myśleć, co to oznacza.

Jest pusto, za oknem już wszystko kwitnie. Maj... Inaczej miał wyglądać... Ona chyba miała urodziny kilka dni temu. Nie jestem pewien, nie napisałem.

Właściwie... dlaczego miałbym pisać? Niby po cholerę?

Chyba ktoś puka, nie chce mi się wstawać... No tak, matka. Nie może zrozumieć, że nie chcę obiadu. Tak, wiem, że muszę nabrać sił.

Pojutrze impreza, ale chyba nie dam rady jeszcze. Zresztą nie mam ochoty, jak nigdy. To przez nią, to ku**a wszystko przez nią.

Może znalazła sobie już kogoś a ja czekam jak idiota na jakiś znak od niej. Powinienem też sobie kogoś znaleźć.

Nie chcę nikogo, nie chcę już nikogo!

Nienawidzę kobiet!


fot. Sil


poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 9


 Nie planowałam dziś kolejnego rozdziału "Tuż przed świtem", ale w końcu jestem znana z braku cierpliwości, więc wiecie ;). Zatem kolejna część smutnego opowiadanka z 2012 roku poniżej :)


Ściskam i pozdrawiam

Sil



Tuż przed świtem

Rozdział 9


Siedziała w poczekalni. Oczy miała przymknięte, oddychała spokojnie, starając się nie zamordować biegających w tę i z powrotem po korytarzu dzieci. Dwójka z nich w dodatku usiłowała najwidoczniej sprawdzić, kto głośniej i przeraźliwiej potrafi co jakiś czas wrzasnąć. Nie pojmowała, jak w tym hałasie matki rozwrzeszczanych diablątek mogą najspokojniej w świecie siedzieć i rozmawiać o cenach podręczników. Najwidoczniej miały też starsze dzieci... Wreszcie drzwi do gabinetu się otworzyły i wywołano jej nazwisko. Wstała niespiesznie, powoli kierując się do otwartych drzwi. Nie miała najmniejszej ochoty na tę wizytę, ale obiecała... no i było jej już wszystko jedno.


  • Dzień dobry, proszę usiąść...


Przywitała się, usiadła, czekała...


  • Co panią do mnie sprowadza?


Lekarka nie była najmłodsza. Konstancja mogłaby przysiąść, że spokojnie kwalifikowała się już do emerytury.


  • Ostatnio robiłam sobie badania krwi i wyszły tak sobie – uśmiechnęła się delikatnie, od razu podając lekarce kartkę z wynikami.

  • Hmm... Rzeczywiście tak sobie. Nie była pani u mnie wcześniej?

  • Nie.

  • W takim razie kilka pytań. Data urodzenia jest... 28 lat?

  • Tak.

  • Wygląda pani na znacznie mniej – kobieta uśmiecha się – Ale pewnie wszyscy to pani mówią.

  • Owszem.

  • Dobrze, do rzeczy. Pali pani?

  • Nie.

  • Alkohol?

  • Sporadycznie.

  • Rodziła pani?

  • Nie.

  • Jakieś choroby nowotworowe w rodzinie.

  • Tak.

  • Jakie i jaki stopień pokrewieństwa...


Była cierpliwa, powoli wszystko się klarowało, wreszcie...


  • Proszę się rozebrać, osłucham panią.


Jeszcze ciśnienie. Jak zawsze niskie, puls jak zawsze wysoki.


  • Problemy z sercem?

  • Drobne, właściwie niezauważalne.

  • No dobrze, zlecę jeszcze kila badań. Na razie nic więcej nie można powiedzieć. Nie będę pani szpikować lekami, póki pani nie przyniesie wyników, ale jakiś preparat witaminowy na pewno nie zaszkodzi.

  • Jakiś konkretny?

  • Nie, wszystko jedno. Tu są badania, które ma pani jeszcze wykonać. Laboratorium jest czynne codziennie od 7 rano. Proszę być na czczo i im szybciej tym lepiej, tak?

  • Dobrze.

  • Poważnie mówię, proszę nie zwlekać – lekarka mierzy Konstancję wzrokiem, widząc jej tajemniczy uśmiech.

  • Nie będę, pani doktor.

  • W takim razie, dziękuję.

  • Ja również, do widzenia.

  • Do widzenia!


Konstancja starannie zamyka za sobą drzwi i pospiesznie wychodzi z przychodni. Szybko składa kartkę ze zleconymi badaniami na kilka części, chowa na dno portfela pomiędzy karty zniżkowe. Ponownie się uśmiecha, wie, że nie zrobi tych badań. Matce powie właściwie prawdę, ma brać preparaty witaminowe....



fot. Sil



niedziela, 21 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 8

 

Tuż przed świtem

Rozdział 8


Ku**a, jak boli. Wybudzili mnie... po co? Jak to cholernie boli... Nie znoszę tych pieprzonych pytań. „Jaki mamy dziś dzień, jak się Pan nazywa”... Pier**lę to, jak boli. Niech mi dadzą coś przeciwbólowego!


Mam. Jakiś zastrzyk. Nie wiem, co, ale boli trochę mniej. Chciałem też coś na sen, ale na razie mam nie spać. Łatwo powiedzieć, tak cholernie chcę spać.


Zaraz znowu jakieś badania. Daliby już spokój. Matka marudzi w dodatku, jakbym miał teraz ochotę wysłuchiwać jej biadolenia. Co ją obchodzi, czemu nie ma tu mojej dziewczyny? Poza tym, jakiej dziewczyny...


Nie odzywa się. Ja jestem po operacji, a ona się nie odzywa.


Wiem, że nie wie...


Nie obchodzi mnie to, powinna się odezwać, żeby sprawdzić, czy u mnie wszystko dobrze, skoro ja się nie odzywam!


Tak... kiedyś już to zrobiła a ja ją zignorowałem. Jestem idiotą.


Pie***le to, jak boli.


Co u Ciebie, moja ukochana? Tęsknię... Napisz do mnie...



fot. Sil



sobota, 20 kwietnia 2024

Początek i koniec

 

Największy problem z doprowadzaniem czegoś do końca jest taki, że jest to znacznie trudniejsze, niż rozpoczynanie czegoś nowego... :)


Sil


fot. Sil






Tuż przed świtem - Rozdział 7


 Drodzy Czytelnicy!


Wczoraj opublikowałam setny post, czyli do mojego celu na 2024 rok zostało jeszcze 200 ;) O kilka będę musiała skorygować, bo umówiliśmy się, że nie wliczam do puli postów stricte informacyjnych. 

Dziś i jutro kolejne, krótkie rozdzialiki mojego smutnego opowiadanka z 2012 roku. 

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Tuż przed świtem

Rozdział 7


  • No wiedziałam, anemia!

  • Mamo, nie krzycz tak, proszę. Głowa mi pęka – Konstancja przysłania oczy, by nie widzieć światła, które matka brutalnie włączyła po wejściu do jej pokoju.

  • Nic dziwnego, że Cię ciągle boli. Hemoglobina 10, Chryste Panie, u młodej dziewczyny!

  • Mamo, ciszej. I nie takiej młodej... - uśmiecha się, chociaż z oczu ciekną jej łzy bólu. Daria łagodnieje na widok córki, siada i przykłada dłoń do jej czoła.

  • Gorące, brałaś tabletkę?

  • Tak, nawet kilka...

  • Przyniosę Ci okład.

  • Dziękuję.


Ból nie mija, ale w końcu udaje się zasnąć. Na krótko. Budzi się pod kocem, obok niej leży zsunięta wilgotna chusteczka. W domu panuje idealna cisza, ale gdzieś z oddali słyszy miauczenie. „Kocia... chyba jest na dworze...” - myśli. Półprzytomnie wstaje z łóżka i po omacku schodzi, aby wpuścić ukochaną kotkę z ogrodu. Kocica odwdzięcza się kilkoma ósemkami wokół jej nóg i biegnie na górę. Konstancja zastaje ją pod drzwiami sypialni matki, jednak, gdy chce wpuścić kotkę do środka, ta zmienia zdanie i biegnie do jej pokoju.


  • Śpisz dziś ze mną? - uśmiecha się blondynka, biorąc kocicę na ręce i kładąc obok siebie na łóżku.


Nie ścieli go już. Postanawia, że tak jest dobrze, tak można spać. Zerka jeszcze na zegarek... „Po trzeciej...”



fot. Sil

piątek, 19 kwietnia 2024

Ach, ci pisarze! Ach, te „złe wydawnictwa”, czyli refleksja o „możliwościach, środkach, jakości i etyce”

     W 2018, 2022 oraz w 2023 roku wydałam swoje książki. Pod prawdziwym nazwiskiem, dlatego nie będę pisać na ich temat nic więcej, a ta wzmianka ma służyć tylko temu, żeby zapewnić Was, Drodzy Czytelnicy, iż temat, który poruszę w niniejszym tekście, jest mi bardziej niż mniej znany. Zresztą tytuły moich książek nie są tu do niczego potrzebne, ponieważ refleksja będzie dotyczyła czegoś zupełnie innego. Czegoś bardziej technicznego i podstawowego. Możliwości wydawniczych w naszym kraju.

    Jeszcze jakiś czas temu można było powiedzieć, że możliwości jest niewiele, ale nie dziś. W ostatnich latach pojawiło się ich naprawdę sporo i tak – do jednych potrzeba więcej pieniędzy niż talentu, do innych wyłącznie talentu, do jeszcze innych wyłącznie pieniędzy. Problem w tym, że gdy na rynku wydawniczym pojawiła się konkurencja, pojawiła się też szeroko zakrojona dyskusja na temat „jakości i sensu”, etyki wydawniczej lub jej braku oraz tego, czy wydawnictwa typu „vanity” i self-publishing, o czym za chwilę, „aby na pewno są potrzebne?”, czy po prostu zaśmiecają polski rynek książki. Powiem szczerze, że ja nie posiadam jednoznacznej opinii na ten temat, ale i tak chciałabym zabrać głos w temacie, który jest bliski mojemu sercu.

    Zastanawialiście się kiedyś, Drodzy Czytelnicy, jaką drogę musi przejść książka, zanim trafi w Wasze ręce? Tych dróg jest kilka. Z reguły, gdy pisarz czuje w sobie przypływ weny i przeleje swój pomysł na przysłowiowy papier, może książkę schować do szuflady i tam trafia pewnie większość rękopisów, może znaleźć konkurs literacki i tam spróbować swoich sił (często wygrana w konkursie literackim jest nagrodzona wydaniem dzieła i najczęściej zajmuje się tym organizator konkursu), może pójść do drukarni i wydrukować dzieło „na życzenie” lub szerzej jako self-publisher, ale jeśli oczekuje profesjonalnej książki a nie zwykłego wydruku lub pozycji z technicznymi błędami, może też skontaktować się z wydawnictwem. Oczywiście konkursy są fajne dla debiutantów, ale jest ich tak niewiele, że trzeba traktować niniejszą opcję marginalnie. Inaczej nie powstawałoby zbyt wiele nowych pozycji na rynku książki. Druki na życzenie też są jakąś opcją, ale tu pisarza czekałoby wiele pracy. Ktoś musiałby książkę zredagować i przygotować do druku, nawet jeśli potrzebowalibyśmy kilku egzemplarzy tylko dla rodziny i znajomych. Właściwie to jest opcja, którą właśnie miałam na myśli pisząc, że talent jest nieistotny a liczy się tylko, czy ktoś ma pieniądze... I jest jeszcze opcja profesjonalnych wydawnictw i mamy tutaj trzy możliwości – wydawnictwa tradycyjne, które podpisują umowę z autorem i same finansują wydanie książki, wydawnictwa, które zajmują się stroną techniczną wydania książki, ale zapłacić za to musi autor (od biedy można tę opcję również podciągnąć pod self-publishing) oraz wydawnictwa, które współfinansują wydanie książki w teorii dzieląc się kosztami z pisarzami. Dlaczego w teorii? Bo często podział tych kosztów po głębszym zastanowieniu nie jest do końca uczciwy.

    Na początku weźmy na tapet najbardziej tradycyjne wydawnictwa i ich wady oraz zalety. Zaletą jest oczywiście to, że autor nie płaci za wydanie książki. Również za zaletę uważam fakt, że tradycyjne wydawnictwo, zwłaszcza takie, które jest znane, wyda się wiarygodniejsze czytelnikom i chętniej takie nowości wydawnicze znajdą się w szeroko rozumianych mediach. Ale szczerze? To są jedyne zalety, które widzę. Wad jest natomiast sporo. W tradycyjnych wydawnictwach z reguły wymaga się, aby pisarz przesłał całe dzieło pocztą tradycyjną lub elektroniczną i czekał minimum trzy-cztery miesiące na… No właśnie. W zasadzie na nic, bo wydawnictwa tradycyjne nie przesyłają żadnej odpowiedzi. Kontakt z ich strony jest tylko i wyłącznie wtedy, gdy interesuje ich wydanie dzieła. Z jednej strony okay, ich prawo, ale z drugiej? Później pisarz siedzi i się zastanawia po tych trzech-czterech miesiącach (albo i dłużej), czy jego dzieło na pewno zostało odrzucone? A może gdzieś zaginęło? A może ktoś przeoczył maila. A może ktoś o nim zapomniał lub się pomylił? I tak dalej… Owszem, domyślam się, że nadsyłanych utworów jest sporo, ale w moim odczuciu odpisanie autorowi po przeczytaniu jego dzieła z krótką informacją, czy wydawnictwo jest, czy nie jest zainteresowane, powinno być normą. Już inna sprawa – uzasadnienie decyzji odmownej. Ale dlaczego pisarz ma myśleć miesiącami, czy aby na pewno nie nastąpiła jakaś pomyłka i czy ktoś w ogóle jego dzieło przeczytał?

    Wadą wydawnictw tradycyjnych jest nie tylko czas oczekiwania, nie tylko brak odpowiedzi, ale również to, że późniejszy proces wydawniczy również jest długi. W dodatku takie wydawnictwa najczęściej pragną pozyskać dla siebie autorskie prawa majątkowe, więc autor zwykle traci możliwość rozporządzaniem własnym dziełem wg własnego uznania a dla niektórych osób ten stan rzeczy bywa nieakceptowalny.

    Teraz zajmijmy się wydawnictwami z drugiego końca przedziału, czyli takimi, w których wydawane są książki za pieniądze autora, ale niczym innym niż techniczną stroną takie wydawnictwo się nie zajmuje. Takie podejście wydaje mi się uczciwe, bo po prostu firmy świadczą usługę. Nie ingerują w dzieło, biorą pieniądze i koniec. Dzieło jest a autor może zrobić z nim co zechce. Sprzedać, rozdać, schować do piwnicy, ustawić na swoim regale dla ozdoby. Jakiej jakości są te książki? Różnej. W takich wydawnictwach raczej nie ma wewnętrznych recenzji. Korekty są, ale trzeba za nie osobno płacić. Ponadto, jak mówił mi kiedyś jeden z zaprzyjaźnionych wydawców, bywają kłótnie między autorami a korektorami. Kłótnie te czasem kończą się wstrzymaniem procesu wydawniczego albo tym, że dany pisarz ostatecznie rezygnuje z korekty dzieła. W tradycyjnym wydawnictwie taka książka po prostu zostałaby odrzucona, ale przy płatnej usłudze? „Chcesz mieć pan z błędami to proszę”. Inna sprawa, Drodzy Czytelnicy, korektorzy też są ludźmi i też nie są nieomylni. Sama poprawiałam błąd ortograficzny po korektorze i szczerze? Byłam wówczas wściekła. Na szczęście wydawca ostatecznie nie wziął ode mnie pieniędzy za korektę. Powiem szczerze, że ja korzystałam dokładnie z takiego typu usług wydawniczych. Chodziło mi o przygotowanie książki od strony technicznej i jej wydruk w nakładzie, który był mi potrzebny dla bardzo konkretnego grona odbiorców. To, że 18 egzemplarzy musiało być dodane do mojego zamówienia, aby wydawca mógł spełnić obowiązek przesłania egzemplarzy obowiązkowych do bibliotek narodowych w naszym kraju, było dla mnie dodatkowym atutem. Cieszyłam się, że moje dzieła znajdą się w publicznych bibliotekach. Ale są też pisarze, którzy nie akceptują faktu, że muszą dokładać pieniędzy, aby 18 egzemplarzy po prostu zostało im zabrane i oddane na cele publiczne. Dodam, że takie egzemplarze (3 w mikro nakładzie lub 18 w większym nakładzie) są zawsze przesyłane do bibliotek, a choć to obowiązek wydawcy, w takich wydawnictwach, które świadczą usługę, kosztami są obciążani po prostu autorzy.

    A teraz przejdźmy do ostatniego (przynajmniej wg mnie) typu wydawców. Tzw. vanity. W dużym uproszczeniu współpraca z wydawnictwem typu vanity jest interesująca. Autor pokrywa koszty wydania książki, w co wliczany jest również jakiś zysk dla wydawnictwa, ale to wydawnictwo powinno zadbać o promocję i dystrybucję. Koszty promocji i dystrybucji są wysokie, poza tym wypromowanie książki, czyli nic innego, ale sprawienie, że o książce dowiedzą się czytelnicy, wymaga czasu, wiedzy i umiejętności. Często też kontaktów. Autorowi, zwłaszcza debiutującemu, trudno dostać się na rynek, a takie wydawnictwo wie, gdzie uderzyć. Tylko problem w tym, że często działania promocyjne wydawców polegają np. na rozesłaniu maili do księgarni i tyle. I to właśnie uważam za nieuczciwy podział kosztów. Jeśli tylko na tym ma polegać promocja to jestem w stanie zrobić to za darmo sama. Ale oczywiście są też wydawnictwa typu vanity, które podchodzą do tematu uczciwie i naprawdę poświęcają wiele czasu i uwagi, żeby daną książkę wypromować, więc nie wrzucajmy wszystkich do jednego wora. Teraz kolejna sprawa. Ponieważ za wydanie książki płaci autor i już na samym wydaniu firma wydawnicza zarabia, czasem troszkę za bardzo przymyka oko na jakość dzieła. Zdarza się, że wydawnictwo wie, że książka po prostu nie ma szans się sprzedać, tak wiele zawiera błędów, a i tak pozycja zostaje wydana. Co prawda ja zawsze uważam, że o tym, czy książka jest coś warta, czy nie powinni decydować indywidualnie czytelnicy a nie jakieś guru, ale są też obiektywne błędy, które dobrze byłoby wziąć pod uwagę i skorygować. Np. błędy ortograficzne, interpunkcyjne (zła interpunkcja często utrudnia zrozumienie dzieła), gramatyczne, fleksyjne itp. Jeśli więc błędy nie są z jakiegoś artystycznego powodu intencją autora, a jedynie efektem braku konkretnej wiedzy i umiejętności? Wg mnie taka książka nie powinna zostać wydana.

    W dyskusjach nad wydawnictwami typu vanity, często podnoszony jest też problem innego rodzaju. Mianowicie nad celowym wprowadzaniem w błąd pisarzy nie tylko o jakości ich dzieła, ale również o potencjalnych zyskach. Zdarza się, że takie wydawnictwa obiecują gruszki na wierzbie i autor wykładając pieniądze na wydanie książki, jest święcie przekonany, że nie tylko koszty mu się zwrócą, ale jeszcze na tym zarobi. Tymczasem jest to naprawdę bardzo mało prawdopodobne. A dlaczego? Bo zwykle sam pierwszy nakład jest zbyt mały, aby autor mógł na nim zarobić czy nawet odzyskać pieniądze. Niezależnie od tego, czy dzieło jest świetne, czy nie zostanie pochlebnie ocenione tak przez recenzentów, jak i czytelników, przy tak małym nakładzie, jaki proponują na początek wydawnictwa, zarobienie na książce graniczy z cudem. Może w przypadku, gdy książka naprawdę trafi w swoją niszę i będzie konieczne kilka dodruków to w jakiejś perspektywie da się na niej zarobić. Ale jest to niezwykle trudne.

    A teraz ostatnia wada wydawnictw typu vanity. Są recenzenci, dziennikarze, ale również zwyczajni czytelnicy, którzy z definicji nie dają szansy książkom wydanym w tego typu firmach. Jest to swoisty bojkot. Osobiście nie zgadzam się z takim podejściem i sądzę, że jest ono błędne, ale takie zjawisko niestety istnieje. Dlaczego niestety? Bo po pierwsze deprecjonuje artystów, którzy chcą np. zachować całkowitą kontrolę nad swoim dziełem, ale nie mając umiejętności technicznych, nie zdecydują się na przykład na self-publishing. Wtedy zostaje im właściwie tylko wydawnictwo typu vanity. Po drugie to nie wydawnictwo, ale treść książki powinna świadczyć o jej jakości. Jeśli recenzent skreśla pozycję bez jej przeczytania, tylko dlatego, że nie została wydana przez konkretną grupę wydawnictw, to co to za recenzent? Nikt nie prosi o recenzję usług wydawniczych, ale treści książki. Po trzecie, eliminując z rynku wydawnictwa typu vanity oraz self-publishing, ograniczamy możliwość wyboru samych autorów. Dlaczego mam czekać miesiącami a nawet latami na ewentualną odpowiedź lub jej brak od tradycyjnego wydawcy? Już pomijając fakt, że są autorzy, którzy wydawali książki w vanity a teraz, gdy już zyskali sławę, są mile widziani również u tradycyjnych wydawców…

    I ostatnia sprawa. Jako bardzo aktywna czytelniczka, ja akurat rzadko sprawdzam wydawcę. Ale jak już książka wyjątkowo mi się nie podoba, wtedy często zaglądam w stopkę redakcyjną, aby odpowiedzieć sobie na pytanie „Kto to w ogóle dopuścił do druku?!” I wiecie co? Wtedy się okazuje, że niekoniecznie są to książki wydane w wydawnictwie typu vanity…


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



czwartek, 18 kwietnia 2024

Gdy


Gdy boli najłatwiej poszukać winnych
dla ciebie jest lepiej - gorzej dla innych
czy już to wiemy, czy nikt tego nie wie
jak trudno obwiniać o wszystko siebie 

Sil


fot. Sil


środa, 17 kwietnia 2024

Chwila zawieszenia

 
pomiędzy sufitem a niebem
pod młotem błądząc
nad kowadłem
jak drwal na usługach świata,
który pokochał drzewa


milknę

potrzebna mi chwila wytchnienia
chwila zatrzymania
łyk ciepłej herbaty o zmierzchu
i łóżko bez skazy

Sil

fot. Sil


wtorek, 16 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 6

Tuż przed świtem

Rozdział 6


Jak na wariackich papierach. Jutro operacja. Biegiem w tę i z powrotem, do domu po jakieś rzeczy, ale musiałem sprawdzić. Zero wiadomości od niej. Zero śladu po niej. Zniknęła.


Jestem już w szpitalu, robią jakieś ostatnie badania. Jeszcze tomograf i coś tam. Zapomniałem, co. Nieważne. Napisać do niej?


Nie mogę, nie chcę. Ona się mną nie interesuje, dlaczego ja mam interesować się nią?


Nie mogę zasnąć. Już prawie druga w nocy, a o 7 pobudka. O 8 mam mieć operację. Nie mogę zasnąć. Dlaczego czuję jej zapach?


Ta bluza... Leżała nieużywana w szafie, a wcześniej ona ją nosiła...


Nie, przecież ją prałem w międzyczasie!


To jej zapach, jestem pewien.


Napiszę do niej.


Nie, nie chcę. Ona przecież nie pisze, a ja jestem w szpitalu! Nie interesuje się mną. Jestem tu, będą mnie kroić, a ona ma to gdzieś!


Przecież nic nie wie...


Wiedziałaby, gdyby się mną interesowała. Nienawidzę jej. Jest taka jak tamte, jak wszystkie!


Kur*a.


Trzecia w nocy... Zasnąć, zasnąć, zasnąć...


Napiszę...


Pieprzę, nie piszę! Ona nie pisze, ja też nie. Nie potrzebuję jej, nie potrzebuję nikogo.


Spać!



fot. Sil


poniedziałek, 15 kwietnia 2024

„Practice makes perfect” od Sary Adams, wszystko okay, ale… czyli na tę książkę będę potrzebowała dwóch postów...

 

    Na początku napiszę o czymś, co pewnie ucieszy większość moich polskich Czytelników – tak, książka posiada polskie wydanie. W lipcu 2023 roku pojawiła się na rynku po angielsku a już trzy miesiące później znalazła się na nim również w wersji polskiej. Od razu zaznaczę, iż ja polskiego wydania nie czytałam i nie zamierzam. W dodatku nie wiem, czy i kiedy uda mi się wymęczyć tę pozycję do końca. Booooo nie, Moi Mili, nie przeczytałam jeszcze całości. Próbuję od tygodnia i po kilku rozdziałach po prostu mam dość. W tym momencie przeczytałam 62% (wiem, dzięki aplikacji ;)) i zachodzę w głowę, dlaczego idzie mi to aż tak źle.

    „Practice makes perfect” pióra Sarah Adams została wydana w Polsce pod tym samym tytułem tylko z dopiskiem „Lekcje randkowania” i wiecie co? Gdybym najpierw zobaczyła ten polski tytuł, nawet bym nie wzięła tej pozycji do ręki. Póki co mogę tylko napisać, że prawdopodobnie miałabym rację ;).

    Powieść nie ma najgorszych opinii, ale te, które są bardziej konkretne są też bardziej miażdżące. Dawno nie miałam tak, że zgadzam się raczej z tymi negatywnymi niż pozytywnymi recenzjami. Zwykle byłam gdzieś pośrodku, ale nie tym razem.

    „Practice makes perfect” to drugi tom cyklu „When in Rome” i już po opisie serii mogłabym śmiało zrezygnować z czytania. Rome to małe miasteczko z piekła rodem, w którym każdy interesuje się każdym, na porządku dziennym jest hejt i plotki czy ogólne wtrącanie się w cudze sprawy. Autorka traktuje takie tło jako główny element humorystyczny powieści i już za to znajduje się na mojej czarnej liście. Po prostu ja nie widzę w podobnych sytuacjach niczego zabawnego. Widzę tu raczej potencjał do traumy dla młodych ludzi. Może przemawia przeze mnie mieszczuch z dużego, bardziej anonimowego miasta, ale szczerze? Nie widzę niczego zabawnego w fakcie, że o moich prywatnych, w tym sercowych sprawach, będzie dyskutować pół miasteczka (jeśli nie lepiej...).

    Bohaterowie to też nie do końca moje klimaty. Przesłodzona MC – Annie, która pozwala całemu miastu, a zwłaszcza swoim siostrom, rządzić jej własnym życiem, bo „boi się je zranić”. Geez! Naprawdę? To jest taki „syndrom ofiary”, który również nie wydaje mi się zabawny. Fajnie, że „jedynym”, który widzi, że jest w niej coś więcej i coś głębszego jest Li – Will, ale ten znowu ma traumę z dzieciństwa, która nie pozwala mu się przecież zaangażować w nic poważnego z Annie. Z jednej strony więc niby widzi, że nie jest ona tylko słodką laleczką z porcelany, a z drugiej sam ją w ten sposób traktuje.

    Ale to nie wszystko. Książka jest po prostu przegadana. Ciągnie się, jak krówka ciągutka, a ja wolę kruche. Czytam rozdział, następnie drugi i zaczynam robić się senna… Serio! Zasypiam nad powieścią, która miała być komedią romantyczną! Fajnie, bo od kilku dni dłużej śpię (choć nie widzę, żebym była przez to bardziej wyspana), ale z drugiej strony nie sądzę, aby intencją autorki było napisanie kołysanki.

    Mam oczywiście też kilka plusów i to wcale nie dlatego, że nie umiem napisać całkowicie złej opinii :). Plusem jest rozdział napisany w formie esemesów. Podobał mi się i żałuję, że pól książki nie zostało napisane w ten sposób. Był to fajny zabieg dodający smaczku. Plusem jest też oczywiście wygląd głównej bohaterki, bo ostatnimi czasy myślałam, że nie ma już innych MC niż brązowowłose/czarnowłose piękności. Tym razem mamy blondynkę, więc jestem zadowolona ;). Plusem jest też Amelia, przyszła szwagierka Annie, którą polubiłam od pierwszego zdania. Fajnie wykreowana postać. Kolejny plus to brat Annie – Noah. Bałam się, że będzie jakaś drama w rodzaju „jestem groźnym starszym bratem, trzymaj się od mojej malutkiej siostry z daleka zły Willu!” Ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Noah słusznie zauważył, że jego siostra jest dorosła i sama decyduje, z kim się umawia a z kim nie. Tego mi brakowało w wielu powieściach, które do tej pory czytałam.

    I jeszcze jedno, Drodzy Czytelnicy. Gdybym czytała tę powieść jeszcze rok temu, możliwe, że nie byłabym nią tak zawiedziona. Teraz jednak widzę różnicę w prowadzeniu fabuły i niestety „Practice makes perfect” od Sary Adams to dla mnie kolejny przykład książki, w której autor nie wie, kiedy skończyć wątek. Zamiast tego pisze, pisze, pisze…. A powieki robią się coraz cięższe i człowiek usypia ;).

    Nie mogę ocenić książki, a dokładniej nie mogę napisać, czy ją polecam, czy nie. Muszę najpierw „wymęczyć” ją do końca. Wiem, że zaczęła się przemiana głównych bohaterów, więc jestem ciekawa, jak się ów przemiana skończy. Dlatego, gdy skończę, napiszę jeszcze raz i dam znać, co ostatecznie sądzę na temat tej pozycji. Licząc do 26 rozdziału (z 40) jestem na nie ;). Ale kto wie? Może mnie jeszcze pozytywnie zaskoczy?


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil



niedziela, 14 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 5

 

Tuż przed świtem 

Rozdział 5


  • Konstancjo?!

  • Idę, Mamo.

  • Co tak długo, spóźnię się do pracy przez Ciebie.

  • Przepraszam, nie musiałaś na mnie czekać. Mogę sama pojechać.

  • Dobra, dobra. Chcę mieć pewność, że pójdziesz na te badania! I co w tym niby śmiesznego?

  • Nic, nie ufasz mi?

  • Nie w tym względzie. Ciągle się wykręcasz. Miałaś też iść wczoraj do fryzjera, czy źle pamiętam?

  • Nie chciało mi się, zresztą... Tak jak jest – jest dobrze.

  • Guzik prawda, nie dbasz o siebie! Wyglądasz jak cień kobiety... w dodatku potargany.

  • Proszę, nie chcę się kłócić.

  • Dobrze już, dobrze. Fryzjer – Twoja sprawa, ale na badania pójdziesz i koniec.


Konstancja wzdycha i przytula czoło do szyby samochodu matki. Obserwuje mijane uliczki, przechodniów, domy. Wszystko to zna tyle lat. Pamięta dokładnie każdy szczegół, więc nie trudno  jej zauważyć zmiany, które poczyniono przez ten czas, gdy mieszkała daleko stąd.

  • Konstancjo! Mówię do Ciebie!

  • Co? Yyy, przepraszam. Zamyśliłam się.

  • Widzę właśnie – matka spogląda na nią z ukosa, nie chce odrywać wzroku od drogi.

  • O co pytałaś?

  • Jakie masz plany na resztę dnia?

  • Nie wiem, może odwiedzę ciotkę.

  • Którą tym razem, żyjącą czy nie... - parska Daria znad kierownicy.

  • Mamo! - Konsti nie może powstrzymać się od śmiechu.

  • Odkąd przyjechałaś nic innego nie robisz. W kółko cmentarz, ciotka Rysia lub dziadkowie. A może tak jacyś znajomi, koleżanki... koledzy?

  • Darka!

  • Ja Ci dam „Darka”. Jak do matki mówisz? - wbrew słowom Daria uśmiecha się szeroko, chociaż grozi córce palcem.

  • Dobrze wiem, że to lubisz – Konstancja puszcza jej oko.


Zatrzymują się przy Klinikach. Matka wysiada razem z nią i popycha w kierunku wejścia, przeczesuje palcami długie blond włosy córki i wzdycha.

  • Co?

  • Nic, masz takie piękne włosy, szkoda, że takie zaniedbane...

  • Nie zaczynaj! Poza tym... - Konstancja przełyka cicho ślinę, ale Daria i tak widzi, że coś jest nie tak.

  • No gadaj! - naciska klamkę, lecz jeszcze nie otwiera drzwi, czekając co powie jej córka.

  • Nic... Słyszałam, że najpiękniejsze są ciemne...

  • Bzdura, Twoje są absolutnie najpiękniejsze jakie widziałam. Chodź i nie gadaj głupstw.


W korytarzu jest ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Światło jarzeniówek podkreśla jeszcze bladość skóry blondynki. Daria krzywi się widząc rozległe sińce pod oczami córki, ale już nie komentuje. Zamawia komplet badań krwi u pielęgniarki, jakby Konstancja była znów małą dziewczynką i nic nie miała do powiedzenia. Pielęgniarka przypatruje jej się dziwnie, ale nie komentuje. Dopiero w gabinecie, gdy już są same, bo matka musiała pojechać wreszcie do pracy.

  • Pani zgadza się na te wszystkie badania? - pyta ostrożnie.

Konsti uśmiecha się i waha przez chwilę.

  • Niech już będą. Jest mi wszystko jedno.

  • Nie można tak – pielęgniarka jest w wieku jej matki.

  • Niech już będą – powtarza blondynka po dłuższej chwili.

  • Dobrze, ale trzeba też mieć czasem własne zdanie...

  • Jak do tej pory źle na nim wychodziłam...


Pielęgniarka mocniej ściska jej dłoń i przez chwilę milczy.

  • Proszę zacisnąć pięść i trzymać, aż nie powiem – mówi już oficjalnie – Dobrze, proszę puścić. Wyniki będą po 17.



fot. Sil

sobota, 13 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 4

Kochani,


dziś i jutro kolejne części mojego smutnego opowiadanka z 2012 roku. Szczerze mówiąc i tak potrzebuję przerwy, bo ostatnio zaczynam mieć wyrażenie, że czytam ciągle o tym samym... Może naprawdę powinnam zmienić na trochę gatunek literacki, aby trochę odetchnąć? ;) Ktoś ma jakieś dobre fantasy do polecenia? 😅

Ściskam i pozdrawiam

Sil




Tuż przed świtem

Rozdział 4


Mam urlop. Dłuższy... Nie mogłem wytrzymać w pracy. Na szczęście nazbierało się trochę zaległego i nie było problemu, gdy mnie zobaczyli - sami dali. Nawet nie marudzili, że aż trzy tygodnie. Czyżbym wyglądał aż tak źle? Fakt, spojrzenie w lustro nie napawa optymizmem. Czuję się stary, niepotrzebny, przegrany.

W domu mam mnóstwo zaległości do nadrobienia, ale jakoś nie mogę się za nie wziąć. Za tydzień konsultacje i może operacja. Zobaczymy. Może to mnie otrzeźwi.

Już prawie o niej nie myślę.

Guzik prawda. Myślę nieustannie.

Nie myślę...

Widziałem ją, była tu. Niewiarygodne, była tu. Byłem zły na nią, oschły i chłodny. Wiem, że ją zraniłem. Znowu.

Nieważne, nie obchodzi mnie to.

Ku**a, jestem idiotą.

Znowu nie mam z nią kontaktu. Coś się z nią dzieje, wiem. Widziałem, że z nią źle jak tu była, ale zbyt byłem na nią zły, zbyt zajęty swoimi sprawami.

A teraz znów nie mam kontaktu.

Za tydzień operacja, chciałbym by była tu przy mnie.

Nie, nie potrzebuję nikogo, jej też nie!

Gdzie jesteś, najdroższa...


fot. Sil





piątek, 12 kwietnia 2024

Miało być coś od Sarah Adams, ale jednak Kendall Ryan i jej „Baby Daddy”

 

    Choć uprzedzałam, że przez kilka najbliższych postów zarzucę Was, Moi Drodzy, powieściami od Kendall Ryan, miałam już ostatnio dość i postanowiłam przeczytać i opowiedzieć o czymś innym. Wybrałam podpowiedzianą mi przez ulubioną aplikację powieść z gatunku komedii romantycznych od autorki, której nazwisko mi czasem mignęło, ale której prac jeszcze nie poznałam, jednak lektura idzie mi jak po grudzie i po raz pierwszy od dawna nudzę się po 2-3 rozdziałach. Dlaczego? Opowiem, gdy już dobrnę do napisu „The end” a tymczasem, wybaczcie, ale znów Kendall.

    „Baby Daddy” to powieść anglojęzyczna, wydana na świecie w 2018 roku i jak dotąd nie ukazała się w naszym języku. Książka nie jest zła, ale w sumie trochę się nie dziwię, że nie znalazła jeszcze polskiego wydawcy, bo znów fabuła jest oparta na czymś, co w Polsce wciąż mogłoby być uznane za kontrowersyjne.

    Jenna to kobieta, która wie czego chce od życia. Skończyła 35 lat, spełniła – już nieważne z jakim skutkiem – swoje marzenia zawodowe i teraz postanowiła spełnić te innego rodzaju. Od zawsze chciała zostać mamą. Niestety, do tej pory nie znalazła odpowiedniego mężczyzny, z którym mogłaby dzielić życie rodzinne, więc postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Uznała, że w jej wieku nie ma co czekać i lepiej skorzystać z pomocy odpowiedniego ośrodka oraz z nasienia dawcy. Pech chciał (albo szczęście ;) ), że gdy już dotarła do miejsca, w którym mieściła się klinika, która miała pomóc jej spełnić marzenia o macierzyństwie, utknęła w windzie. I to nie sama, ale razem z gorącym i zabawnym mężczyzną mniej więcej w jej wieku. W dodatku nieznajomy nie tylko podsłuchał jej rozmowę telefoniczna, w której jej mama zadawała dość niestosowne pytania o całą, delikatną procedurę, ale jeszcze bardzo się sprawą zainteresował...

    Emmett nie planuje zakładać rodziny. Nie planuje nawet wchodzić w stałe związki. Lubi swoje życie, choć poświęcił je karierze zawodowej a nie rodzinnej. Mężczyzna uważa, że nie da się połączyć tych dwóch rzeczy, czemu dowodziło beznadziejne pożycie małżeńskie jego rodziców. Nie zamierza powtarzać błędów swojego ojca, więc świadomie wybiera karierę zawodową. Gdy jednak pewnego razu los więzi go w zepsutej windzie z atrakcyjną Jenną, Emmett czuje nagłą potrzebę wspomożenia kobiety w delikatnej sprawie posiadania dziecka. Sam nie jest zainteresowany ojcostwem, ale dlaczego nie mógłby upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? Spędzić trochę czasu z piękną kobietą i pomóc jej spełnić marzenia o macierzyństwie? Czyż ten plan nie brzmi idealnie?

    Kochani, zanim napiszę, czy polecam książkę oraz, co mi się w niej podobało a co zupełnie nie, napiszę jedno. Początek pisany z punktu widzenia głównego bohatera można albo pokochać i uznać za super zabawny, albo znienawidzić i uznać za tak głupi, że wolałoby się w ogóle nic takiego nie przeczytać. Nie powiem Wam, co to dokładnie jest, ale naprawdę… Początek jest po prostu osobliwy.

    Powieść jest bardzo w stylu Kendall. Prosta, bez nadmiaru wątków i bohaterów pobocznych, ze spójną, prostą fabułą, bez nadmiaru dramy, bez rozwlekania akcji. To na plus. Bohaterowie są ok. Całkiem zgrabnie wykreowani. Tematyka jak dla mnie ciekawa. Język prosty, nieskomplikowany. Rozwój uczuć naturalny i logiczny. Ale jednak książka jest niesamowicie przewidywalna. Nie zawiera w sobie ani odrobiny tajemnicy, ani odrobiny wątpliwości, jak wszystko się potoczy. Właściwie po kilku rozdziałach mogłam od razu przejść do epilogu. Książka jest też na granicy erotyku, ale w sumie jest to dla mnie zrozumiałe w tym wypadku. W końcu od początku bohaterom chodziło o poczęcie dziecka. Książki Ryan zawsze lub prawie zawsze zawierają sporo scen erotycznych, czasem jednak jest ich zdecydowanie za dużo i są zbyt dosłowne. W tym wypadku jestem akurat w stanie zrozumieć taką potrzebę i dlatego nie zamierzam zaliczać nadmiaru scen intymnych do minusów ;).

    Książka nie ma rewelacyjnych opinii, ale choć była przewidywalna do bólu, dobrze mi się ją czytało. Zdecydowanie powieść do relaksu i oderwania myśli. Niewiele wniesie w nasze czytelnicze życie, ale możemy przy niej spędzić kilka beztroskich chwil i dlatego polecam.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 10 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 3

 

Jeden z najdłuższych rozdziałów "Tuż przed świtem". Jeszcze raz przypominam, że jest to opowiadanie typu "sad ending".


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Tuż przed świtem

Rozdział 3


  • Widziałaś kiedyś tyle gwiazd?


Siedziały na ławce w miejskim parku, z oddali dochodziły strzępy dźwięków. Trochę basów, trochę perkusji. „No tak, dziś miał być ten koncert” - pomyślała Konstancja. Leniwie przekręca głowę i rzuca blady uśmiech w stronę przyjaciółki.


  • Uwielbiam gwiazdy... Ale fakt, dawno tylu nie widziałam.

  • Są piękne... W zeszłym roku widziałam tyle spadających gwiazd, że nawet nie potrafię Ci powiedzieć dokładnie ile...

  • O? Szczęściaro, to pewnie mnóstwo życzeń Ci się spełniło.

  • Fakt, trochę... - Jaśmina uśmiecha się delikatnie

  • Ja nigdy nie widziałam spadającej gwiazdy... - wzdycha Konstancja, splatając na kolanach blade dłonie. Podnosi głowę wyżej, ale zamyka oczy.

  • Musisz szukać w lipcu, wtedy jest najwięcej.

  • Dobrze wiedzieć – mruczy pod nosem – Ale nie wiem, czy takie szukanie „na siłę” spełnia życzenia.

  • Spełnia, spełnia, Konsti – jej przyjaciółka śmieje się szczerze i długo, aż zaraża ją tym śmiechem. Po chwili jednak obie ciężko wzdychają.


Konstancja zaczyna czuć się słabiej. Wstaje energicznie dla niepoznaki i opatula się płaszczem.


  • Chłodno się robi.

  • No, fakt. Oj, zasiedziałyśmy się trochę. O której masz jutro autobus?

  • Nie wiem jeszcze... Sprawdzę u Ciebie.

  • Dobrze. Idziemy?


Poszły.


Przez dłuższą chwilę nie rozmawiają, w milczeniu wymijają grupki pijanej młodzieży. Ten i ów rzuca w ich stronę jakieś spojrzenie, czasem zaczepkę, która jednak dość zgodnie jest ignorowana. Dochodzą do stacji metra i dopiero tu Konstancja znów się odzywa.


  • Jeszcze jakiś sklep by się przydał po drodze...

  • Sklep? A po co Ci? Mam wszystko w domu.

  • Nie wiem, mam ochotę na jakąś przekąskę.

  • No proszę... - Jaśmina znowu się śmieje – Od kiedy to masz ochotę na jakiekolwiek jedzenie?


Konstancja parska lekko, obniżając głos


  • Powiedzmy, że dziś mam ochotę poszaleć!

  • Dobrze to słyszeć, kochana. To w takim razie nie wywiniesz się również od drinka!


Konstancja uśmiecha się i rozchyla usta, by coś powiedzieć, ale ostatecznie milczy.


  • Rozumiem, że się zgadzasz.

  • Niech będzie.

  • Sklep mam na osiedlu, chodź.


W domu czeka je jeszcze sprzątanie. Jaśmina nie należy do idealnych pań domu, Konstancja kręci wesoło głową i bierze się za zamiatanie posadzki, układają stosy prania, ścielą łóżka.


  • No już, już. Przecież jest czysto! - w pokoju znów rozbrzmiewa śmiech Miny – Miałaś autobus sprawdzić.

  • A, fakt. Dzięki.


W międzyczasie Jaśmina robi drinki, przynosi przekąski.


  • Nie mam dobrych wieści...

  • Eh, tak sądziłam. O której pobudka?

  • 6 rano...

  • Ee, to do przeżycia. Zawiozę Cię autem, będziemy mogły dłużej pospać. - waha się, ale ostatecznie zadaje pytanie - Napiszesz MU, że wyjeżdżasz?

  • Komu?

  • Konstancjo P. ! Przywołuję Cię do porządku, przecież wiem, że nie przyjechałaś tu dla mnie!


Konstancja odwraca głowę i uśmiecha się do ciemności za oknem, po chwili decyduje się odpowiedzieć.


  • Fakt, ale dla niego też nie.

  • Nie rozumiem was – Jaśmina kręci głową, na znak jak bardzo.

  • Ani ja... - szept Konstancji ucina dyskusję.


Rano nie ma czasu na dłuższe rozmowy. Konstancja pakuje się szybko, pośpiesznie się ubiera i pije herbatę. Dopiero na dworcu, po mocnym uścisku i rytualnym cmoknięciu w policzek Jaśmina postanawia jeszcze coś powiedzieć, coś na co miała ochotę od dawna.


  • Konst, bardzo się ciesze, że mogłyśmy się spotkać i wierz mi, będzie dobrze...


Konstancja nie komentuje, uśmiecha się tylko.


  • Naprawdę! Będziesz jeszcze szczęśliwa, zobaczysz. Wierzę, że wszystko Ci się ułoży i to już niedługo.

  • Może... I Tobie też, już widzę, że jesteś bardziej promienna.

  • To fakt, u mnie już z górki. Teraz trzymam kciuki za Ciebie.

  • Dzięki, trzymaj się...

  • Ty też, daj znać, jak będziesz na miejscu...

  • Dobrze.


Ostatni uścisk, Konstancja wsiada do autobusu. Jaśmina waha się chwile, ale odchodzi. Konstancja znowu uśmiecha się smutno, dobrze wie, że więcej się już nie zobaczą.



fot. Sil

wtorek, 9 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 2

 Kochani! 

Pamiętajcie, że "Tuż przed świtem" moje opowiadanie z 2012 roku jest opowiadaniem typu "sad ending". 


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Tuż przed świtem

Rozdział 2


Nie wiem, dlaczego mnie do niej ciągnie. Czemu nie mogę przestać o niej myśleć... Nie jest w moim guście, a jednak, gdy na nią patrzę ogarnia mnie pożądanie, tak wielkie, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz takie czułem. Gdy widzę jej uśmiech mam ochotę schować ją w ramionach i nigdy nie wypuścić... Chcę jej więcej i więcej... Chcę ją mieć na własność, tu, teraz, zawsze... Kocham ją... Ku*wa, kocham!


Nie mogę, nie umiem... Nie śpię, nie jem, nie pracuję... Źle ze mną... Ona odbiera mi oddech, sprawia, że czuję, iż świat przestaje mieć sens, jeżeli jej nie widzę, nie czuję, nie słyszę. Ogarnia mnie przerażenie... Muszę coś zrobić!


Nie odzywam się. Nie mogę. Muszę się uwolnić, wyzwolić... Muszę poukładać wszystko, bo będzie źle... Uciekam, chowam się jak tchórz, wiem, ale nie umiem inaczej. Gdy tylko patrzę na nią, mam ochotę znów zapomnieć o wszystkim, muszę więc uciec, nim pogrążę nas obydwoje... Muszę zwolnić!


Od kilku dni jej nie widziałem. Źle się czuję, boli mnie wszystko. Przestała się odzywać. Ucichła jak najpiękniejsza muzyka, zostawiając mi pustkę nie do zniesienia. Biorę do ręki telefon, ale nie wiem, co jej napisać. Wiem, że ją zraniłem... Co teraz?


Pracuję intensywnie. Nadrabiam zaległości, staram się nie myśleć o niczym. Zapomnieć. Zmęczony kręcę się w tę i z powrotem, wreszcie zasypiam. Budzi mnie dźwięk budzika i pustka.


Nie odpisała na moją wiadomość. Nie odebrała telefonu. Nienawidzę jej. Dobrze, jak chce. Skoro mnie nie rozumie – nie potrzebuję jej!


Boże, co się z nią dzieje? Czy wszystko w porządku. Dlaczego nie odpisuje? Nie mam nawet kogo zapytać ani jak sprawdzić... Wiem, że się przeprowadziła. Nie mam innego adresu. Co mam robić?


Nienawidzę jej. Dlaczego mnie nie rozumie? Dlaczego nie rozumiała, że potrzebuję czasu, oddechu, że mam pracę, której nie mogę zaniedbać? Nie potrzebuję jej.


Boże, tęsknię. Kocham. Nie mogę bez niej żyć. Co się z nią dzieje??


fot. Sil



Najpopularniejsze posty :)