niedziela, 7 kwietnia 2024

Tuż przed świtem - Rozdział 1

     Kochani!

 Przedstawiam pierwszy rozdział wspominkowego, dwunastoletniego opowiadania pisanego ku przestrodze. To nie jest historia ku pokrzepieniu serc, dlatego zastanówcie się, czy chcecie czytać tę mikropowieść. Jutro nie będzie rozdziału drugiego tylko kolejna recenzja ;) 

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Tuż przed świtem

Rozdział 1


    Wybuchło samo. Początkowo nie mogła w to wszystko uwierzyć. Zbyt szybko, zbyt intensywnie. To pewnie dlatego... Gwałtowne burze przecież kończą się po chwili, inaczej niż te, które rozwijają się powoli, niespiesznie. Tam pioruny i błyskawice trwają i trwają, raz na jakiś czas tworząc na niebie przepiękne zjawiska. To zapamiętała z dzieciństwa. Te zaś nawałnice, które wybuchały nagle – szybko się kończyły a ona wzdychała tylko przez niedosyt, bo nigdy nie miała dość wypatrywania filetowych błysków nad swoją głową. W dziecięcej naiwności nie widziała w nich przecież niczego złego. Ostrzeżenia matki puszczała mimo uszu podobnie jak, strach babki przyjmowała ze zdziwieniem, gdy ta odciągała ją od okna lub pospiesznie zabierała z balkonu. „Dziecko, schowaj się natychmiast!... Dlaczego, to takie piękne?... Szybciutko, bez dyskusji, zanim coś złego się stanie...” Nic się nie działo, może dlatego przez całe lata utwierdzała się w przekonaniu, że jednak burze to nic złego. Że nie ma nic złego w gwałtowności, nagłych wybuchach, błyskach. I może to sprawiło, że lgnęła do nich jak ćma do ogniska, nie bacząc na ostrzeżenia, głos rozsądku i własne złe przeczucia. Każdy koniec odczuwała dziwnym, wewnętrznym bólem, lecz szybko gasiła go, czując że za zakrętem czeka na nią następna piękna intensywność. Aż pewnego dnia ból nie chciał minąć...

    Widziała, że powinna była pójść na badania. Widziała, że jej czas się kończy. Czuła to intensywnie w sobie, nie musiała iść do lekarza. Nie poszła. Nie chciała ludzkiej litości, walki, którą w końcu i tak się przegrywa niezależnie czy dziś, czy za 10 lat... nawet za 50. Skończyłoby się i tak tak samo. A ona nie chciała tego zmieniać. Ani opóźniać, ani przyspieszać. Więc nie poszła i tylko czasem walczyła ze słabością własnych dłoni lub uczuciem, że świat rozmywa jej się przed oczami. Wtedy właśnie uciekła.

    „Toczy mnie choroba straszliwsza niż najgorszy nowotwór, coś pożera moją duszę” - pisała do swojej przyjaciółki, żegnając ją raz na zawsze. Chciała spalić mosty „Nie umiem zostać, zawsze uciekałam i wiem, że uciekać będę do końca życia. Nie mogę pozwolić Ci patrzeć na to. Wiem, powiesz, że jestem parszywą egoistką, ale ja inaczej to widzę. Mam nadzieję, że mi wybaczysz i, że będziesz szczęśliwa...”


Z NIM nie pożegnała się w ogóle. Zostawiając po sobie ból, zwątpienie i strach, że jej odejście oznacza koniec świata. Niczego mu nie powiedziała, nic nie wyjaśniła, ale widać znał swoje błędy, bo częściowo odgadł. Pozwolił jej odejść, tak jak ona pozwoliła mu zostać tam, gdzie miał swój świat.

To było już rok temu i gdy teraz ściskała w dłoni obrączkę zastanawiała się, ileż sensu będzie w teatralnym geście wrzucenia jej do rzeki? Sama sobie wydając się śmieszna, zawiesiła ją na szyi, na łańcuszku, dochodząc do wniosku, że będzie ją trzeba po prostu zakopać w pudle z pamiątkami.

I byłaby już spokojna, i byłaby już cicha...

Lecz był ktoś jeszcze. Burza intensywniejsza, dziwniejsza, piękniejsza niż kiedykolwiek. Niespodziewana, nagła i... krótka. Powód jej nagłego upadku i bólu, którego jednak nie mogła pokonać po raz pierwszy w życiu. Ktoś, kto tak niedawno sprawił, że odzyskała nadzieję, po to, by los odebrał jej ją ze zdwojoną siłą. Powód jej mokrych policzków i tego, że siedziała teraz nad tą brunatną rzeką, zastanawiając się dokąd ma uciec tym razem... Po praz pierwszy w życiu czuła, że nie ma już gdzie uciekać i stojąc nad przerażającą kipielą własnych przegranych uczuć zapragnęła, by się wreszcie stało...



fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)