piątek, 17 maja 2024

Książka z mojej młodości - jedna z tych, które ukształtowały moje gusta literackie, czyli „Pierścionki” od Danielle Steel


    Zanim usłyszałam o takich pisarkach jak Vi Keeland czy Jerilee Kaye, moją ulubioną powieściopisarką była Danielle Steel, której książki poznałam zupełnym przypadkiem. Jako młoda dziewczyna borykałam się z problemami z cerą. Któregoś razu kosmetyczka podczas zabiegu mówiła, że nie może się doczekać aż dokończy powieść, którą czytała zanim przyszłam. Zapytałam, co to za powieść i powiedziała „Pierścionki”! Byłam ciekawa, zaczęłyśmy rozmawiać o książkach i okazało się, że ja też mam jakąś książkę, którą chciała przeczytać tamta kobieta. Umówiłyśmy się na wymianę. Ja dostałam do czytania „Pierścionki” za co z ciężkim sercem pożyczyłam pierwszy tom „Wiedźmina” ;).

    Powieść „Pierścionki” doczekała się wielu wydań w różnych latach i na całym świecie. W Polsce po raz pierwszy ukazała się w 1996 roku, zaś najpopularniejsze wydanie pochodzi z roku 2005. Książka sprzedawała się w naszym kraju świetnie, choć obecnie wcale nie posiada tak rewelacyjnych opinii, jakbym się spodziewała. Może to kwestia zmiany pokoleniowej? Z tego, co wiem, część pozycji posiada też adaptację filmową pod tytułem „Pierścionki Ariany”. Książka jest zakwalifikowana do gatunku literatury obyczajowej, ale w recenzjach często jest określana jako „romans”.

    „Pierścionki” to powieść trzyczęściowa, ale nie posiada rozdzielenia na różne pozycje. Po prostu treść została podzielona na trzy obszary czasowe. Bohaterką pierwszej części jest matka głównej bohaterki z kolejnych dwóch fragmentów - Kasandra. Kasandra przeżywa wówczas tragiczny romans w hitlerowskich Niemczech. Bohaterką dwóch kolejnych części jest natomiast młodziutka córka Kasandry - Ariana. Początkowo akcja powieści również rozgrywa się w Trzeciej Rzeszy i Ariana boryka się z podobnymi problemami do tych, z którymi miała do czynienia jej matka, jednak ostatnia część „Pierścionków” to losy kobiety po ucieczce do Stanów Zjednoczonych. Powieść nie posiada jednego głównego męskiego bohatera.

    To, co ujęło mnie w książce Danielle, to w świetna wielowątkowość. Czasami, gdy nawet wątków jest mniej, w takiej czy innej powieści panuje chaos i zdarza mi się, że pogubię się w sensie fabuły. U Steel tego nie ma. Wszystko jest jasne, uporządkowane, ale również bardzo ciekawe. Świetnie pokazana jest też strona emocjonalna głównych bohaterek. Podobało mi się, że nawet w trudnych czasach, Ariana pozostała silną, młodą kobietą, która potrafiła kochać pomimo przeciwności losu, ale która potrafiła również stanąć w swojej obronie, gdy należało to zrobić.

    Bohaterowie męscy natomiast nie byli w powieści zbyt wyraziści, jakby autorka traktowała ich drugoplanowo. Owszem, byli porządnymi mężczyznami, ale bez głębi. To było raczej tło czy też uzupełnienie dla bohaterek żeńskich.

    Powieść „Pierścionki” to doskonałe połączenie literatury historycznej (ze świetnie skrojonym romansem historycznym) z literaturą współczesną. Oczywiście współczesną na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Myślę, że przemówi przede wszystkim do czytelników, którzy oczekują realistycznych opowieści o silnych kobietach. Myślę też, że dla miłośników romansów historycznych również ta pozycja się nada. Nie jest to literatura erotyczna, sytuacji intymnych w powieści jest bardzo niewiele i są raczej delikatne.

    Książkę polecam, bo ma dla mnie szczególne, sentymentalne znaczenie. Była ważnym elementem kształtującym mój gust czytelniczy i sądzę, że mogłaby być też ciekawym elementem edukacyjnym dla starszych nastolatek.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



czwartek, 16 maja 2024

Czas dla siebie


minął jak sen złoty
i wiatr ponad miastem
był chwilą ulotną
ziarenkiem i piaskiem
w klepsydrze zamknięty
pomiędzy szkiełkami
ktoś znów nim potrząsnął
nie pozostał z nami

był jak nadzieja
co ostatnia umiera
pamiętał mnie kiedyś
lecz zapomniał teraz
wieczorne wytchnienie
jak nocy westchnienie 
nie zawsze na zawsze
zostaje wspomnienie

Sil


fot. Sil

 

wtorek, 14 maja 2024

„Listy do Redakcji”, czyli dziwactwa, które czasem czytam

 

    Wśród wielu innych artykułów, które podpowiada mi Google do czytania, znajdują się nieraz „historie prawdziwe”. Są to opowiadania, bardzo często takie mini-romanse, które teoretycznie są listami od czytelników do redakcji któregoś z internetowych portali (głównie dla kobiet). Jednym z tych portali jest strona polki.pl, na której dziś rano przeczytałam jeden z podpowiedzianych „listów do Redakcji”.(Jeżeli chcecie zobaczyć, o co dokładnie tam chodzi, tutaj jest link → https://polki.pl/po-godzinach/z-zycia-wziete,moj-maz-wpadl-na-pomysl-bym-przygarnela-jego-dziecko-z-inna-kobieta-ja-wyrzucilam-go-z-domu-i-odizolowalam-od-syna,10457639,artykul.html?fbclid=IwZXh0bgNhZW0CMTAAAR00D6ljLSbr-mqyhDi7Vow_VEVqtx-W-zdA3r5gDFNXt1UCal9zHLhBTGw_aem_AWBoFDWhWmF8DFHqbbuzL25LBX3x8HIf3jbgTfYlXnU-5FctdzE8dkpTo9u7gM-iny0vAZWaGit0Zj-9ZpnJS83D ).

    Mówiąc w dużym uproszczeniu, artykuł to był list pięćdziesięcioletniej kobiety – Marty, która opowiadała historię swojego nieudanego małżeństwa. Z mężem wychowywali syna i pewnego dnia mąż Marty poinformował ją, że ma nieślubne, dwuletnie dziecko, którego matka umiera. Chciał, aby jego żona adoptowała owoc jego zdrady. Pomysł niezwykle interesujący i tutaj nie dziwię się, że kobieta zamiast się zgodzić, postanowiła się rozwieść. Miała prawo wybaczyć mężowi i zostać lub odejść. Zrozumiałym jest dla mnie, że wybrała opcję numer dwa. Czego natomiast nie rozumiem i nie popieram to fakt, że wywalczyła również pozbawienia byłego męża praw rodzicielskich do ich wspólnego syna. Dalej Marta opowiada, że 15 lat później „przyłapała” synka na spotkaniu z siostrą. Kobieta uznała to za zdradę ze strony swojego dziecka. Ale najciekawsze było zakończenie artykułu, w którym Marta uznaje, że to ona popełniła błąd nie wybaczając mężowi. Podsumowując. Mam wielki problem, żeby zrozumieć sens postępowań bohaterów w niniejszym opracowaniu. Po pierwsze... Jeśli mąż Marty tak bardzo ją kochał, jak to było przedstawione, dlaczego ją zdradził? Skąd pomysł, że jeśli kilka lat później do tej zdrady się przyzna, nagle żona jakby nigdy nic postanowi adoptować owoc niewierności? Chyba musiałaby być w szoku, żeby się na coś takiego zgodzić. Po trzecie, dlaczego kolejna kobieta sądzi, że jej rozwód z mężem musi oznaczać również rozstanie ojca z synem? Dlaczego najbliższa jej osoba, matka, uważa, że w ogóle powinna była przejść do porządku dziennego nad zdradą męża i żyć z nim dalej?

    Czasami czytam takie historie i myślę sobie, że są zupełnie wyssane z palca. Ale później przypominają mi się wybryki niektórych z moich znajomych i już tak pewna nie jestem. Z tej historii wg mnie płynie tylko jeden morał. Rodzice, pamiętajcie, że wasz rozwód to nie jest walka dziećmi ani o dzieci (pomijam sprawy patologiczne…). Jak mówiła kiedyś słynna kampania społeczna, dziecko jest zawsze mamy i taty.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


niedziela, 12 maja 2024

Wolność słowa a wojna informacyjna

    
    Nikomu nie trzeba wyjaśniać, że lubię czytać, jednak nigdy nie wspominałam na read2sleep.pl, że czytuję nie tylko książki, ale również niezliczoną ilość artykułów w prasie (obecnie w wydaniach internetowych). Czytam wszystko, co akurat mnie zainteresuje - sporo artykułów naukowych, ekonomicznych, publikacji z dziedziny zdrowia, ale również artykułów astrologicznych, obyczajowych, politycznych i społecznych. Czasami ograniczam się tylko do treści opracowań, a czasami z ciekawości zaglądam również do strefy komentarzy. Dziś czytając długi artykuły o bardzo trudnej sytuacji migrantów na jednej z polskich granic, byłam bardzo ciekawa opinii czytelników. Gdy jednak dotarłam do końca artykułu, przeczytałam komunikat jak na ilustracji poniżej...
    Kochani, nie jest tajemnicą i sporo osób już wie, że wojna to nie tylko strzelanie z karabinów i bomby. Jest też coś takiego jak wojna informacyjna, w której odpowiednie służby starają się manipulować opinią publiczną. W czasach Trzeciej Rzeszy istniało nawet Ministerstwo Propagandy, o czym wszyscy uczyliśmy się na lekcjach historii. Informacje w mediach to potężne narzędzie, to nie ulega wątpliwości. 
    Inna sprawa, wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się hejt oraz internetowe trolle próbują manipulować czytelnikami. Dlatego też nie mam problemu, gdy pod trudnym tematem wyłączona jest możliwość komentowania i uważam, że fora internetowe powinny być moderowane, trolle blokowane, zaś hejterzy zgłaszani do odpowiednich służb. ALE! Jeżeli czytam, że w trosce o JAKOŚĆ dyskusji jest ona uniemożliwiono to brzmi to jak żart. To nie jest nawet logiczne. Przeciwdziałanie hejtowi? Jak najbardziej. Wyłączanie komentarzy? Rozumiem. Można napisać "Ten artykuł ma wyłączoną możliwość komentowania" i tyle. Umieszczając jednak komunikaty jak poniżej, w moim odczuciu, media sprawiają, że czytelnik może poczuć, że jego wolność słowa została po prostu mu odebrana. 

Ściskam i pozdrawiam
Sil

Prt Sc by Sil

Krótka informacja o zmianach w Galatei

     

    Kochani!


    Chociaż nie korzystam już czynnie z aplikacji Galatea, wciąż tam zaglądam, aby pozbierać punkty na wypadek, gdyby znalazła się w Galatei powieść, którą chciałabym przeczytać bez czekania po kilka-kilkadziesiąt godzin na następny rozdział. :) W ostatnim miesiącu zaobserwowałam dwie zmiany techniczne w aplikacji. Do niedawna punkt za logowanie dodawał się automatycznie, po zalogowaniu. Obecnie tak nie jest. Trzeba wejść w zakładkę do zbierania punktów i kliknąć w odpowiedni przycisk (przynajmniej tak jest w wersji angielskiej, z której korzystam). Ma to swoje wady i zalety, ale z pewnych względów uważam tę zmianę za plus. Druga zmiana, a właściwie nie zmiana, tylko naprawa... to poprawa działania funkcji zbierania punktów za oglądanie reklam. Przez wiele miesięcy ta opcja działała tragicznie. Zamiast wyświetlenia 10 reklam za 20 punktów musieliśmy często obejrzeć ich nawet dwa razy tyle. Na szczęście ten błąd został naprawiony i od kilku dni faktycznie wystarczy, że obejrzę 10 reklam, bo każda jest uczciwie nagradzana. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma.

Natomiast znalazło się też poważne niedociągnięcie aplikacji. Galatea reklamowała niedawno jedną z powieści, którą chciałam przeczytać, ale książka ta była dostępna tylko przy płatnej subskrypcji. Powieść miała być dostępna za darmo dla wszystkich użytkowników 7 maja. Niestety, gdy weszłam 7 maja do aplikacji, by w końcu dokończyć historię, została ona usunięta z darmowych książek. Uważam, że to bardzo nieuczciwe! Znów Galatea po prostu mnie zawiodła. Szkoda.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



Prt Sc by Sil




sobota, 11 maja 2024

O wydawaniu książek jeszcze raz...

  

   Szukając opinii o jednym z wydawnictw wydających książki za opłatą(o wydawnictwach i możliwościach wydawniczych w Polsce pisałam już TUTAJ), natrafiłam znów na kilka artykułów oraz komentarzy na forach internetowych i na blogach, z którymi nie do końca się zgadzam. W większości opinie były negatywne, ale nie konkretnie o szukanym przeze mnie wydawnictwie, tylko o ogóle wydawnictw "usługowych". Zastanowił mnie szczególnie post jednego blogera-podobno_pisarza, gdyż w życiu nie czytałam tak długiego tekstu bez żadnych konkretów. Ale! Przez cały post przewijała się opinia, że te wydawnictwa robią krzywdę pisarzom i to właściwie była jedyna, choć wg mnie niezbyt dobrze udowodniona, teza. Drugą sprawą, która mnie zaskoczyła, była znaleziona przeze mnie opinia jednej z (chyba) autorek, która wypowiedziała się w ten sposób "płacenie za wydanie mojej książki byłoby dla mnie uwłaczające". Serio? A proszenie się o uzyskanie jakichkolwiek informacji, czekanie tygodniami na odpowiedź, która często nigdy nie nadchodzi to nie jest uwłaczające? Jak dla mnie płatność za usługę wydawniczą jest normalna. Wolę odłożyć pieniądze i wydać książkę na własnych warunkach, niż płaszczyć się przed tradycyjnym wydawcą, prosić o jakiekolwiek informacje, czy o to, żeby chociaż przeczytał propozycję wydawniczą zanim ją skreśli. A  fakt, że mogą znaleźć się wydawnictwa-oszuści, które żerują na naiwności ludzi? Oczywiście, tak jak w każdej innej dziedzinie życia. Poza tym dlaczego nie korzystać z metody hybrydowej. Poprosić wydawców usługowych o wycenę wydania naszej książki i odkładać pieniądze na spełnienie tego marzenia, a jednocześnie napisać do wydawnictwa tradycyjnego? Jeśli wydawca tradycyjny będzie zainteresowany i odpowie zanim zdobędziemy potrzebną kwotę, możemy skorzystać z jego usług. A jeśli nie? Wtedy na spokojnie płacimy za nasze marzenie o książce. Poza tym to nie jest tak, że wydawca usługowy wyda każdy bełkot. Jak powiedział mi zaprzyjaźniony wydawca, tu chodzi też o reputację jego wydawnictwa :).

 Kończąc. Wydawnictwa usługowe będą istnieć dopóki:

  1. wydawnictwa tradycyjne nie zaczną odpowiadać na maile od potencjalnych autorów (może jest po prostu za mało wydawnictw tradycyjnych?);
  2. wydawnictwa tradycyjne nie zaczną dawać krótkiego feedbacku (nie mówię o uzasadnianiu odmowy wydania dzieła, ale o krótkim mailu z informacją, że nie są zainteresowani współpracą);
  3. wydawnictwa tradycyjne będą domagać się przeniesienia autorskich praw majątkowych (uwaga! nie wiem, czy takie wymagania mają wszystkie wydawnictwa tradycyjne);
  4. wydawnictwa tradycyjne będą żądać oczekiwania na kontakt miesiącami (nawet pół roku) i to bez gwarancji jakiejkolwiek odpowiedzi.

Ściskam i pozdrawiam
Sil


czwartek, 9 maja 2024

„Seks, nie miłość”, czyli jedna z mniej lubianych przeze mnie książek Vi Keeland i ciekawy zabieg autorki

 

    W 2017 roku na świecie, w 2020 w Polsce, pojawiła się powieść „Seks, nie miłość” od bestselerowej autorki a przy okazji jednej z moich ulubionych powieściopisarek Vi Keeland. Powieść przeczytałam, jak każdą inną pozycję pióra Vi, którą tylko udało mi się kupić, ale w przeciwieństwie do większości fanek twórczości Keeland, nie byłam nią zachwycona. Po protu do mnie nie przemówiła. Gdy dostałam kilka dni temu informację, iż dziś odbędzie się premiera nowej powieści od wspomnianej autorki, bardzo się ucieszyłam. Gdy jednak zaczęłam czytać blurb, niestety przestałam się cieszyć. Vi Keeland wydała jeszcze raz tę samą powieść, tylko u innego wydawcy i z innym tytułem. Dlatego, jeżeli zastanawiacie się nad czytaniem „Something borrowed, something you” i nie możecie się doczekać polskiego wydania, śpieszę donieść, że nie musicie dłużej czekać. Wystarczy zakupić „Seks, nie miłość” znane w Polsce od czterech lat...

    Historia opowiedziana w powieści, to losy Natalii oraz Huntera, którzy poznają się na weselu swoich przyjaciół i momentalnie odczuwają chemię między sobą. Przeżywają namiętne chwile, jednak ani ona, ani on nie są zainteresowani na razie niczym więcej. No… może nie do końca, gdyż Hunter jest zdecydowanie zainteresowany jeszcze większą ilością seksu. Problem w tym, że Natalia po poprzednim niezbyt udanym związku nie za bardzo ma ochotę znów wchodzić w relacje z mężczyzną i zostawia swojego jednorazowego kochanka z niewłaściwym numerem telefonu. Gdy zaś za jakiś czas znów spotykają się u przyjaciół i znów odczuwają tę samą chemię, Hunter ponownie prosi o numer telefonu. Tym razem jednak Natalia uważa za niezwykle zabawne, iż poda swojej przystojnej randce bardzo konkretny numer telefonu. Numer do swojej matki. Nie sądzi, aby Hunter wybaczył jej podobne zachowanie i sądzi, że już więcej się do niej nie odezwie. Jakie więc jest jej zdziwienie, gdy pewnego razu na rodzinnym obiedzie u jej mamy zjawia się nie kto inny, tylko Hunter. Sprawy między nimi nabierają kolorów, ale jest coś, co powstrzymuje głównego bohatera przed zaangażowaniem się w związek ze śliczną Natalią. Czy para poradzi sobie z problemem? Czy ostatecznie uzna, że pozostanie ze sobą tylko i wyłącznie dla seksu :D.

    Wbrew pozorom historia „Seks, nie miłość” nie jest przeerotyzowana. Owszem, Vi pisze świetne sceny intymne między bohaterami, ale jeśli spodziewaliście się tutaj więcej zbliżeń niż akcji to tak nie będzie. Są fajne wątki poboczne, problem jest wiarygodny. Cała powieść jest jak zwykle pełna zabawnych dialogów i pozbawiona sztucznych dramatów. Dlaczego więc do mnie nie przemówiła? Nie wiem. Dłużyła mi się, byłam też akurat po lekturze kilku innych romansów od Vi i uznałam, że powieść jest mało oryginalna wśród prac autorki. Ale i tak w porównaniu do wielu innych książek z gatunku jest o niebo lepsza. Polecam na lato, do relaksu. Jest to z całą pewnością książka pisana ku pokrzepieniu serc i sądzę, że nie znajdziecie w niej fragmentu, który poważnie mógłby was zasmucić.


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil


środa, 8 maja 2024

Od zawiści...


W bzu kwiatach niewinność i czystość ukryta,

gdzie słońce oświetla pajęcze splątania

złapane są w sieci wszystkie niepotrzebne myśli

Co mam do stracenia? Co mam do oddania?


W tym świecie, w tym przepięknym, lecz pełnym nienawiści

niewinność karmicielem niejednej złej istoty

niech nas bogowie chronią od każdej zawiści

od każdej zazdrości i każdej głupoty


Silentia


fot. Sil



wtorek, 7 maja 2024

Wariacje Chapters na temat powieści Anny Albo, czyli dlaczego niektóre historie nie powinny mieć remaków

 

    Wydana w 2019 roku dwutomowa, anglojęzyczna seria „The Senator’s Son” autorstwa Anny Albo, była przez jakiś czas na mojej liście „do przeczytania”, po tym, jak dwa lata temu poznałam adaptację tej powieści w aplikacji Chapters. Chapters zatytułowało opowieść „Za zamkniętymi drzwiami” i, choć trzeba było użyć niemałej ilości diamentów na zakup odpowiedzi premium, historia mnie ujęła. Jednak szukając oryginału powieści, natrafiłam na kilka recenzji serii i po przeczytaniu informacji, że drugi – ostatni tom opiera się na zdradzie i wybaczeniu, zrezygnowałam. Nie lubię historii o zdradach i unikam ich, jeśli tylko mogę. Może jeszcze kiedyś wrócę do tematu i zakupię oryginalne e-booki, póki co jednak, moją opinię oprę na lekturze adaptacji z aplikacji do czytania pseudo interaktywnych historii.

    „Za zamkniętymi drzwiami” opowiadało historię zdolnej i pięknej szarej myszki – Emmy, która w sekrecie podkochiwała się w swoim najlepszym przyjacielu Jakeu. Gdy zamieszkała z nim w collegeu jako jego współlokatorka, miała nadzieję, że ich relacja rozwinie się w romantycznym kierunku, jednak jej przyjaciel miał inne plany. Miał dziewczynę z tych pięknych, popularnych i bogatych, która od pierwszego wejrzenia nienawidziła Emmy. Początkowo Emma starała się schodzić przemocowej dziewczynie z drogi, jednak, gdy któregoś razu nie wytrzymała i odpłaciła rozpuszczonej pannicy pięknym za nadobne, Jake stanął po stronie swojej okrutnej dziewczyny i wyrzucił przyjaciółkę z mieszkania. Na ratunek przyszedł Emmie Zach, przystojny syn senatora, bogaty i popularny tak jak i dziewczyna Jakea. Tylko w odróżnieniu od tamtej, miał dobre serce i wiele ciepłych uczuć dla Emmy.

    Historia Emmy i Zacha w adaptacji „Za zamkniętymi drzwiami” była słodka. Młodzi się wspierali a ich uczucia rozwijały się w wiarygodnym, uroczym tempie. Wielu czytelników zarzucało jednak chaptersowej wersji nudę. Widocznie tym razem ekipa Chapters wzięła sobie uwagi czytelników do serca, bo kilka dni temu w angielskiej wersji aplikacji pojawił się remake opowiadania. Tym razem pod tytułem identycznym jak tytuł oryginału, czyli „The Senator’s Son”. Z ciekawości zaczęłam czytać tę nową adaptację i… Nie mogę. Nie mogę przebrnąć nawet przez pierwsze kilka rozdziałów, które już są dostępne do czytania. Historia jest płytka, pełna agresji, nienawiści, niefajnego erotyzmu i prześladowań na różnym tle. I to już nie tylko ze strony okropnej dziewczyny przyjaciela głównej bohaterki, ale i ze strony głównego bohatera. Zach nie jest tym playboyem o dobrym sercu, którego poznaliśmy w pierwotnej adaptacji powieści Anny Albo, ale jest okropnym, przeświadczonym o własnej wspaniałości dupkiem. Jestem zawiedziona i nie jestem pewna, czy będę potrafiła dać tej historii szansę, nawet po to, by sprawdzić, czy znajdzie się w treści przemiana głównego bohatera. Już prędzej powrócę do pierwotnego pomysłu przeczytania serii w oryginale. Owszem, Drodzy Czytelnicy, na pewno nie jest teraz nudno, jednak akcja, którą w nowej odsłonie zafundowało nam Chapters w pierwszych rozdziałach jak dla mnie jest po prostu żałosna.


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot./Prt Sc by Sil


poniedziałek, 6 maja 2024

Krótko, zwięźle i na temat, czyli o historii, która tak mnie zaskoczyła, że może ją nawet polecę ;)

 


    Anglojęzyczna powieść, a może bardziej minipowieść, „Tucker” od Lori Foster to jedenasta z trzynastu części serii „The Buckhorn Brothers”. Została wydana w 2018 roku i łatwo ją nabyć jako e-booka. Każda z powieści w serii opowiada inną historię, dlatego nie ma znaczenia, po którą sięgnie się najpierw. Oczywiście są powiązania między bohaterami, jednak czytelnikowi nie zrobi to większej różnicy, od kogo zacznie lekturę. Dlaczego sięgnęłam akurat po część 11? Bo tak podpowiedziała mi moja aplikacja do czytania e-booków i jestem jej za to wdzięczna, gdyż spędziłam wczoraj miłe dwie godzinki.

    Tym, czym książka zaskoczyła mnie najpierw to ilość rozdziałów. Jest ich tylko 6 i cała treść mieści się na zaledwie około osiemdziesięciu stronach. Ale nie, Moi Mili, to nie jest wada. Ostatnio tak byłam zmęczona czytaniem powieści z nadmiarem treści, że z ulgą przeczytałam coś prostszego, bez głębi, ale przyjemnego dla oka i serca. Drugim zaskoczeniem była okładka. Zobaczyłam ją (zdjęcie jak zwykle poniżej) i pomyślałam, że to chyba będzie jakiś erotyk. Wahałam się więc, czy w ogóle zaczynać lekturę, ale tu niespodzianka. Zdecydowanie nie był to erotyk. Okładka jest gorąca, zaś powieść mogłabym określić jako… ciepłą :).

    Książka opowiada historię dwudziestopięcioletniej Kady, meteorolożki, która odkąd przekroczyła dwudziesty rok życia podkochuje się w starszym od niej o sześć lat szeryfie – Tuckerze. Sądzi jednak, że mężczyzna nie jest nią zainteresowany. Tucker, lokalny bohater, który bardzo dba o mieszkańców małego miasteczka, zdaje się nie zwracać na nią większej uwagi, ale Kady nie traci nadziei. Któregoś wieczoru los plącze ich ścieżki. Kady podczas szalejącej burzy wyciąga pomocną dłoń do Tuckera, zaś zamknięty z nią w samochodzie mężczyzna, nie jest wreszcie w stanie oprzeć się pięknej kobiecie. Dochodzi do pocałunku, który jest zapowiedzią czegoś więcej. Oczywiście o ile Tucker w końcu przestanie karmić swój umysł wymyślonymi przeszkodami dla związku ze śliczną Kady…

    „Tucker” to prosta historia - bez dramatów, bez mnożenia wątków, idealna na chwilę relaksu. Zaletą jest to, że pomimo ograniczonej treści, autorce udało się przemycić troszkę wiarygodnych emocji a nawet jakieś burzowe perypetie. Opowiadanko jest słodkie, co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem, nie toporne i nie nudne. Język jest prosty, więc znajomość języka angielskiego na poziomie A2/B1 powinna wystarczyć.

    Pozycję polecam dla osób, które chcą przez chwilę emocjonalnie odpocząć od codziennego życia, ale nie mają również ochoty zagłębiać się w niewiadomo jak skomplikowane tematy. Macie wygodny fotel i półtorej godzinki? Ta książka się nada :).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 1 maja 2024

Maj...

 

Nie mam pojęcia, jak to się stało, że wczoraj był Nowy Rok, a dziś mamy Maj... Za kilka dni zakończę pewien etap w życiu i jest to jedna z tych rzeczy, na które nie mam wpływu nawet, gdybym bardzo chciała. Nie będzie dziś "normalnego" posta(postu? 😅), gdyż dziś a może i jeszcze prze chwilę później, biorę sobie wolne. Przynajmniej od tego, na co mam wpływ ;).

Na maj mam wielkie plany, ale o tym za jakiś czas.


Tymczasem ściskam i pozdrawiam w samym środku WIOSNY

Sil


fot. Sil


Najpopularniejsze posty :)