środa, 31 stycznia 2024

Jerilee Kaye jest w „Novel: Passion Reading App”!!!

 

    Kochani! Nie mam dziś niestety czasu na dłuższego posta, ale jest coś, co muszę przekazać niemal natychmiast :D. Pamiętacie jedną z moich ulubionych książek „All the Wrong Places”? Nieźle się nastarałam swojego czasu, żeby zdobyć oryginalny e-book, po tym jak adaptacja tej powieści, czyli „Póki los nas nie połączy” z aplikacji Chapters skradła moje serce. Bardzo chciałam przeczytać też inne pozycje autorki, ale udało mi się odnaleźć i przeczytać on-line jedynie „All the Wrong Reasons” oraz „Knight in Shining Suit”. Tymczasem wczoraj aplikacja „Novel” podpowiedziała mi do przeczytania pełnowymiarową powieść „Knight in Shining Suit” właśnie. Zaczęłam szukać i OŁAŁ! W Passion Reading App dostępne są wszystkie powieści Jerilee Kaye, o których słyszałam i chciałam je przeczytać! Niestety (dla niektórych) są oczywiście po angielsku, ale ja jestem przeszczęśliwa. Obawiam się, że mogę wkrótce zakupić kilka pakietów punktowych ;D.


I tym optymistycznym akcentem…

Ściskam i pozdrawiam

Sil


Prt Sc by Sil


wtorek, 30 stycznia 2024

W ciszy

 

pozbawione duszy, świętej aury

czegokolwiek, na czym można zawiesić spojrzenie

bez nadziei, bez namiętności, bez dźwięku

ostrożność to czasem zbyt wiele


każda porażka wieczorem

jest jak zgaga, gdy ciąży brzemię

o świcie można zacząć od nowa

kolejny początek

wspomnienie


Sil



poniedziałek, 29 stycznia 2024

Erotyk, który chciałby być czymś więcej, czyli „Three. The Perfect Number”

  

   Jak wspominałam, aplikacja Galatea nie przemówiła do mnie i powoli się z nią rozstaję, ale postanowiłam pozakańczać to, co zaczęłam. „Three. The Perfect Number” autorstwa SeaLand Arii jest jedną z książek, która znalazła się na mojej liście „do dokończenia”.

    „Three. The Perfect Number” to jest erotyk. Nie, nie romans erotyczny. To jest czysty erotyk. Oczywiście autorka starała się zrobić wszystko, aby fabuła była czymś więcej niż opisywaniem zbliżeń intymnych, ale już na wstępie mogę napisać, że nie za bardzo się to udało. Owszem, w treści jest jakiś tam dramat, ale tak spłaszczony, że można było go spokojnie nie zauważyć…

    Madison jest młodą kobietą, która właśnie wraca z collageu do domu, aby znów mieszkać i pracować ze swoimi starszymi braćmi. Jest szczęśliwa, nawet jeśli wraz z końcem szkoły skończył się jej związek (oklepany wątek zdrady). Jednak, gdy pakuje wszystkie swoje rzeczy, okazuje się, że to nie jej bracia przyjeżdżają po nią, by pomóc jej wrócić do domu. Pojawia się Ethan, jeden z bliźniaków, których zna od zawsze, bo od zawsze przyjaźnili się oni z jej starszymi braćmi. Gdy Madison wraca więc do domu i spotyka wreszcie swoich braci, a także bliźniaków Ethana i Leviego, wygląda na to, że z pozoru nic się u nich nie zmieniło. Dalej są niepoprawnymi playboyami, mężczyznami sukcesu. Jednak szybko okazuje się, że jednak coś zmieniło się między nią a przyjaciółmi. Między bliźniakami i Medison narasta napięcie, które pewnego wieczoru przemienia się w gorący pocałunek, a gdy już ich usta raz się spotkają, nie mają ochoty się rozstawać.

    W kwestii technicznej... Książka występuje w polskiej wersji językowej aplikacji i nosi tytuł „Trzy. Liczba idealna”, ale nie wiem, jakiej jakości jest tłumaczenie, ponieważ ja czytałam po angielsku.

    Jeśli chodzi o styl pisarski w wersji anglojęzycznej, nie ma się czego czepić. Autorka jest utalentowaną pisarką, wszystko jest spójne i logiczne, ale… niesamowicie płytkie. Właściwie nie jestem w stanie polecić tej pozycji, chyba że ktoś chce po prostu przeczytać erotyk z prawdziwego zdarzenia. Bohaterowie są interesujący, fabuła pod tym względem również. Ale nie ma tu żadnej głębi, może poza głębią uczuć między bohaterami. Madison, Levi i Ethan tworzą związek. Nie ma tu rywalizacji o kobietę, ale jest to po prostu związek trzech osób. Związek nie tylko w sensie seksualnym, ale też uczuciowym. Autorka opisała bohaterów tak, jakby Levi i Ethan byli jedną duszą w dwóch ciałach i zrobiła to dobrze. Mężczyźni są zakochani z wzajemnością w głównej bohaterce i z każdym następnym rozdziałem ich więź się pogłębia. I wiecie co? Gdyby nie to, że inne aspekty powieści leżą, to mogłaby być naprawdę świetna książka. Wystarczyłoby trochę popracować nad wątkiem kryminalnym, który się tu pojawił i już mielibyśmy przyzwoity romans a nie książkę niemal porno.

    Jeśli lubicie książki z dużą ilością scen intymnych i z małą ilością wątków pobocznych, ta powieść będzie dla Was. Jeśli czytanie niemal wyłącznie o seksie nie jest waszą rzeczą to tej pozycji nie polecam.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Prt Sc by Sil


niedziela, 28 stycznia 2024

„True Luna”, czyli coś z aplikacji "Novel", co posiada również „zwykłego” e-booka


    Gdy kilka tygodni temu zainstalowałam aplikację „Novel”, powieść „True Luna” od Tessy Lilly otworzyła mi się automatycznie. Była więc pierwszym, co zobaczyłam w aplikacji, jeszcze przed ekranem startowym. Byłam zdziwiona, ale zaczęłam czytać. Muszę przyznać, że gdy okazało się, że to znów jakaś anglojęzyczna powieść o wilkach/wilkołakach, nie byłam pewna, czy chcę czytać dalej. Ale historia miała wysokie noty, była poczytna i szybko zaczęła mnie wciągać w swoją fabułę. Niestety, trochę mina mi zrzedła, gdy okazało się, iż „True Luna” ma ponad trzysta rozdziałów (w aplikacji jest to pięć części połączonych w jedną całość). Naprawdę nie jestem z osób, które lubią tak obszerne dzieła. Jedynym wyjątkiem był „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego, ale i tam z każdym kolejnym tomem czytało mi się gorzej. Na szczęście okazało się również, że choć każdy kolejny tom to kontynuacja historii, to jednak spokojnie można zakończyć czytanie na pierwszej części. I dlatego postanowiłam, że zanim dojdę do końca serii, opowiem właśnie o tomie pierwszym.


    Seria „True Luna”, która została wydana również jako zwykłe e-booki, gdy kupujemy je na rynku wydawniczym, posiada podtytuły dla każdej z książki. Pierwsza z nich posiada więc rozwinięcie do „Rejected By My Mate”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Odrzucona przez partnera”. Ale tu uwaga! W „Novel” pierwszy tom „True Luny” odpowiada dwóm książkom wydanym w formie e-booków! Oprócz „Rejected”, żeby mieć tę samą treść, co w pierwszym tomie w aplikacji, trzeba jeszcze przeczytać „Chasing The White Wolf”. Jak wygląda to dalej w wersji książkowej w stosunku do wersji z aplikacji „Novel” – nie wiem i jeszcze tak naprawdę nie zdecydowałam, gdzie będę kontynuować czytanie. Ale choć może Was to zdziwić, chyba pozostanę przy lekturze w aplikacji. Nie tylko jest to wtedy wersja quasi darmowa, ale również bardziej spodobała mi się okładka… ;) Ok, każdy ma swoje dziwactwa a mnie odrzucają książki, których okładki mi się nie podobają.

    Seria „True Luna” zaczyna się w momencie, w którym Emma Parker kończy osiemnaście lat, co oznacza, że pozna swojego wewnętrznego wilka, będzie mogła przybierać wilczą postać, ale również będzie mogła spotkać swojego przeznaczonego partnera. Oczywiście, że jest tym faktem podekscytowana. Wraz ze swoimi przyjaciółmi ma nadzieję, iż jej partnerem będzie jej przyjaciel Jake, ale niestety okazuje się, że nic z tego. Gdy jednak odkrywa, że to Alfa Logan, najlepszy przyjaciel jej brata jest jej partnerem, jej szczęście nie trwa długo. Logan w jednej sekundzie postanawia, że Emma jest zbyt młoda i niedoświadczona, aby zostać jego Luną. Choć cierpi, postanawia odrzucić ją i wybrać na swoją partnerkę swoją przyjaciółkę - Siennę. Niestety ani on, ani brat Emmy nie podejrzewają, iż dali się oszukać kobiecie, z którą przyjaźnili się całe życie. Nie wierzą Emmie, gdy oskarża przyszłą Lunę o przemoc, zaś gdy okazuje się, że to prawda, może również okazać się, iż jest już za późno… W dodatku Emma nie jest zwykłym wilkiem. Jest kimś legendarnym i wyjątkowym i to nie tylko zazdrosna Sienna czyha na jej życie. Czy Loganowi uda się odzyskać swoją przeznaczoną partnerkę i co najważniejsze, czy Emma będzie mu w stanie wybaczyć, że odrzucił ją nie dając jej nawet szansy i to dla kogoś, kto był powodem jej wieloletnich cierpień? Sprawdźcie sami :)

    Kochani, „True Luna”, a przynajmniej pierwszy jej tom (lub dwa tomy, jeśli zdecydujemy się czytać wydane e-booki) to naprawdę świetnie napisana książka, idealna dla miłośników romansów fantasy. Bohaterowie są dobrze skrojeni. Źli są źli, dobrzy są dobrzy. Postaci są wiarygodne w realiach wykreowanego świata, akcja trzyma w napięciu, wszystko rozwija się w dobrym tempie. Jednak nie obyło się bez wad. Oprócz tego, że póki co książkę możemy przeczytać jedynie po angielsku, jest ona chwilami przegadana. Ale w troszkę innym sensie niż zazwyczaj. Po prostu są rozdziały, które pisane są z punktu widzenia jednego bohatera, a zaraz następny rozdział pisany jest z punktu widzenia innego bohatera, ale jeśli chodzi o treść to praktycznie się niczym nie różnią. Niepotrzebnie to opóźniało akcję, ale też powodowało narastanie emocji. Myślę, że można by kilka takich zbliżonych rozdziałów sobie podarować. Nie wiem, czy to samo jest w wydaniu książkowym? Może tam podział na rozdziały był bardziej logiczny, ale gdy czytałam rozdział w „Novel” i czekałam 8 godzin na następny a po 8 godzinach dostałam prawie to samo tylko pisane z perspektywy innego bohatera (najczęściej powtarzała się treść, gdy rozdział był pisany z perspektywy głównego bohatera albo brata Emmy) to nieraz mnie to irytowało. Nie podobał mi się również wątek tortur, ani w słusznej, ani w niesłusznej sprawie. Po prostu nie jestem w stanie przełknąć tego typu przemocy. Może nie były nadmiernie opisane, ale wystarczająco, abym źle się z tym czuła. Oczywiście wątek „irytującej byłej” również nie przypadł mi do gustu, ale cóż, był trochę potrzebny, więc jestem w stanie go przełknąć.

    Pytanie za sto punktów. Czy polecam tę książkę? Tak, ale głównie miłośnikom romansów fantasy. Język nie jest bardzo skomplikowany, ale nieco trudniejszy niż to czasem bywa, dlatego dla niektórych pewnie barierą będzie to, że książka jest dostępna w języku angielskim i póki co nie ma tłumaczenia na polski.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Prt sc z "Novel" by Sil




sobota, 27 stycznia 2024

„W sieci” od Danielle Steel, czyli krótko o mocnym romansie, który zostawił mi na pamiątkę pewną traumę


    Pierwsze, polskie wydanie powieści „W sieci” pojawiło się w momencie, gdy jeszcze prawdopodobnie nie byłam na nie gotowa. 2001 rok. Jeszcze nie byłam nawet pełnoletnia. Nie wybrałam osobiście tej książki, lecz dostałam ją „na wymianę” za inną powieść, którą pożyczyłam znajomej. Znajoma była ode mnie o jakieś 10 lat starsza, nie miała dzieci ani refleksji na temat tego, co i kiedy młoda dziewczyna powinna czytać. Ale z perspektywy czasu sądzę, że nie byłabym gotowa na ten specyficzny romans nawet teraz, gdybym nie patrzyła na niego z dystansu.

    Są książki, których unikam bez względu na ich jakość – powieści ze smutnym zakończeniem, powieści o psychopatach, pozycje z nadmiarem przemocy czy też takie, które nie mają w sobie żadnego sensu - to jest moja czarna lista. Ale z pozoru „W sieci” nie była powieścią z tej listy. Wg tego, co wówczas udało mi się ustalić, zanim podeszłam do lektury, „W sieci” nie miało mieć smutnego zakończenia, nie miało mieć nadmiaru przemocy a przy tym miało mieć bardzo głęboki, piękny sens. I dziś mogę powiedzieć, że prawdopodobnie to wszystko to prawda. Ale i tak. Gdybym wiedziała, co w sobie zawiera powieść od Danielle Steel, na pewno bym po nią nie sięgnęła. A już na pewno nie te dwadzieścia parę lat wstecz, gdy po prostu nie byłam na nią gotowa.


    Grace to młoda kobieta, która próbuje ruszyć dalej ze swoim życiem. Jest pełna ciepła i dobra, spotyka wspaniałego mężczyznę. Chce zbudować zwykłą, szczęśliwą przyszłość z ukochanym. Jednak okazuje się, że nawet jej siła i wrodzona dobroć nie jest w stanie uchronić jej od tego, co niesie za sobą okrutny, medialny świat. Przeszłość, o której tak uparcie starała się zapomnieć odkąd spotkała swoją drugą połówkę, nagle wraca do niej jak bumerang zabierając jej szczęście i spokój. Sprawiając, że od nowa musi przeżywać koszmar, który miała na zawsze zostawić za sobą.


    W kwestii technicznej, „W sieci” zostało wydane w czasach, gdy tłumaczenie książek było osobną sztuką. Jest więc wykonane z najwyższą starannością. Technicznie książka jest bez zarzutu. Bohaterowie są zbudowani wiarygodnie i z dużą dbałością o szczegóły. Historia przedstawiona jest spójnie i logicznie. Dramaty są prawdziwe a nie wydumane. Brak dramy „zbędnej”, brak śmieciowych, sztucznych problemów. Akcja jest wartka, wciągająca i intrygująca. A jednak bardzo, bardzo ciężka. Książka zawiera przemoc na tle seksualnym, przemoc fizyczną, niesłuszne i fałszywe oskarżenia, manipulacje.

    Nie mogę powiedzieć, że polecam tę książkę ani nie mogę napisać, że ją odradzam. Jest to książka, która miała ważne miejsce w kształtowanie mojego gustu czytelniczego. Była ważna w rozwoju mojego postrzegania świata. Była jedną z tych pozycji, której nie jestem w stanie zapomnieć. Może nie uważam jej za arcydzieło, ale dla mnie miała wartość innego rodzaju i dlatego sądzę, że zasługuje na to, aby znaleźć swoje miejsce na read2sleep.pl.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



czwartek, 25 stycznia 2024

zapalnik


w wysokiej trawie, przy drodze przyczepa
ślady błotniste na skręconej drodze
do domu niedaleko, ktoś na mnie zaczeka
przychodzę i odchodzę, przychodzę i odchodzę


wystarczy jedno słowo, tysiące milisekund
obrazy przez głowę nieustannie wirują
czego chcesz ode mnie zbyt głośny człowieku?
czegoś innego niż mają zawsze potrzebują


zapomniałam, ale świt jak kalendarz srogi
każe mi pamiętać, nie oczyszczę nieba
czego chcesz ode mnie, że plączesz mi drogi
świecie bezlitosny, wiesz czego mi trzeba



Sil



środa, 24 stycznia 2024

Nie chcąc się powtarzać, a jednak…, czyli „The Shy Beauty and the Billionaire Beast” jako kolejna powieść o cechach fan fiction


    Irtania Adrien to kolejna autorka z aplikacji „Novel”, która wydaje mi się być debiutującą pisarką, z ciekawymi pomysłami, ale ubogim warsztatem pisarskim. Jej powieść „The Shy Beauty and the Billionaire Beast” jest jedną z poczytniejszych w aplikacji, więc i ja po nią sięgnęłam. Nie powiem, że zmarnowałam czas, ale również nie mogę powiedzieć, że historia Any i Jaxona cokolwiek wniosła do mojego czytelniczego życia.

    Historia Any i Jaxona zaczyna się w momencie, w którym ona jest nieśmiałą, młodziutką kelnerką, zaś on bardzo onieśmielającym klientem. W wyniku niefortunnego wypadku, Ana rujnuje nieprzyzwoicie drogą koszulę Jaxona, natomiast on bezlitośnie żąda od niej naprawienia szkody. Cena nowej koszuli jest tak astronomiczna, iż Ana nie ma wyjścia, musi zgodzić się odpracować swoją pomyłkę. Pomimo starań jej szefa oraz przyjaciółki, do spłacenia długu jest zmuszona siłą i niemal porwana z dotychczasowego miejsca pracy. Ale jeśli myślicie tutaj o czymś nieprzyzwoitym, to wstydźcie się za siebie ;), Jaxon żąda od Any, aby ta odpracowała swoje przewinienie po prostu będąc jego sekretarką przez najbliższe trzy miesiące. Oczywiście, jak to bywa w romansach, to nie tak, że skończy się na czysto profesjonalnej relacji. Co z tego wszystkiego wyniknie? Jeśli znacie choć trochę angielski, możecie sprawdzić w aplikacji „Novel”.

    A teraz o tym, dlaczego uważam, że powieść „The Shy…” znów przypomina fan fiction i dlaczego mnie nie porwała. Po pierwsze brak spójności w fabule i w zachowaniu bohaterów. Akcja jest porwana, jakbyśmy z jakiegoś powodu mieli znać całe tło opowieści (w fan fiction autor zawsze zakłada, że czytelnicy czytali oryginał, do którego pisze opowieść fanowską). Bohaterowie postępują nielogicznie a ich romans to bardziej punkty niż płynny wątek. Trudno zrozumieć tak główną bohaterkę, jak i głównego bohatera. Autorka nie opisuje ich charakteru. Postaci drugoplanowe są irytująco nudne, a ich zachowanie pozbawione sensu (może przez brak tła). Brak wyjaśnienia okoliczności rozwijającego się uczucia. Brak sensownego opisu bohaterów. Wątek kryminalny tak płytki i przewidywalny, że aż przezroczysty. Jest potencjał w tej historii, ale nie został on wykorzystany. Powieść bardziej się przelatuje niż czyta a zamiast trzydziestu jeden rozdziałów, wystarczyłoby w obecnej wersji pięć. Epilog to trzy zdania na krzyż, które można by po prostu zamienić na zdanie „I żyli długo i szczęśliwie”.

    Pytanie, czy polecam tę powieść sobie podaruję… Ale napiszę tylko, że mimo wszystko na końcu się uśmiechnęłam. Autorce życzę dużo dobrego, bo wierzę, że ma wszelki potencjał, aby osiągnąć sukces.



Ściskam i pozdrawiam

Silentia


prt sc/Sil



poniedziałek, 22 stycznia 2024

„Odrzucona partnerka” (w wolnym tłumaczeniu ;)), czyli powieść o cechach fan fiction

 

    Joana Katharina Bartolome, autorka „The rejected mate”, ma dobrą wyobraźnię i ciekawe pomysły, gorzej z warsztatem pisarskim. Czytając jej historię nie mogłam oprzeć się skojarzeniu z gatunkiem literackim, który jest dość bliski mojemu sercu, z fan fiction. Miałam wrażenie, że autorka zakłada, iż czytelnicy znają realia wykreowanego przez nią świata i nie musi zbyt wiele na jego temat wyjaśniać. Choć historia była w pewnym sensie interesująca, mnie nie porwała. Dlaczego? Przeczytajcie poniżej.

    „The rejected mate” to pierwsza historia z aplikacji „Novel”, którą udało mi się ukończyć. Czytałam ją przez około siedem dni, jednak nie ze względu na to, iż była obszerna. Wręcz przeciwnie, obfitością treści nie grzeszyła i czasem, nawet ja, która woli zwięzłe opowiadania, uważałam, że fabuła toczy się zbyt szybko i zbyt skokowo. Czytałam prawie 7 dni dlatego, że taka jest specyfika darmowej wersji aplikacji Novel: Passion Reading App.

    Anglojęzyczna powieść o odrzuconej partnerce to znów historia z gatunku fantasy w obszarze wilków i wilkołaków, czyli nie dokładnie to w czym gustuję, ale co powoli zakrada się do mojego czytelniczego serca.

    „The rejected mate” to historia Angel, młodej dziewczyny, która właśnie odkryła, kto jest jej przeznaczonym partnerem. Angel jest dorosłą kobietą z problemami, ale trochę innego rodzaju niż się spodziewałam. Po śmierci rodziców została odrzucona przez starszego brata, który obwiniał ją za ich śmierć. Nie dogaduje się również z nikim innym w swoim stadzie. Ma jedną przyjaciółkę, która ją kocha, ale poza tym jest wyszydzana i nielubiana. Angel nie udało się do dziś zmienić w wilczycę, chociaż już dawno osiągnęła wiek, w którym powinna móc to zrobić. Do tej pory nie spotkała też swojego partnera. Historia zaczyna się w momencie, w którym wreszcie ten partner zjawia się w jej życiu i jest to Gabriel, Alfa jej stada. Niestety, partner Angel zgadza się z pozostałymi członkami watahy i uważa, że mieć taką partnerkę jak ona to wstyd. Gdy tylko orientuje się, że to właśnie ona jest jego drugą połówką, momentalnie ją odrzuca i zakazuje Angel mówić komukolwiek, że była jego przeznaczoną partnerką. Angel jest zdruzgotana i nie widząc dla siebie miejsca w swoim stadzie, jeszcze tej samej nocy ucieka. Właściwa historia zaczyna się dwa lata później, gdy Angel jest już inną kobietą, jest silną wilczycą, członkiem innego stada. Jest tam bardzo szczęśliwa, jednak okazuje się, że wkrótce będzie musiała na jakiś czas wrócić do swojej pierwotnej watahy. Choć bardzo tego nie chce, nie umie odmówić swojemu Alfie i przyjacielowi Markowi, który wysyła ją, wraz z kilkoma innymi najlepszymi wojownikami, aby wspomogła zaprzyjaźnione stado. Gdy Angel odkrywa, o której watasze mowa, pragnie odmówić, ale ostatecznie godzi się, bo kocha Marka jak rodzonego brata i nie chce go zawieść. Co jednak się stanie, gdy znów spotka swojego przeznaczonego partnera, który tak bezlitośnie odrzucił ją, nie dając jej nawet szansy? Jeśli chcecie się przekonać, sięgnijcie po tę historię w aplikacji Novel.

    Czytając moje krótkie wprowadzenie do powieści pewnie zastanawiacie się, dlaczego historia mnie do siebie nie przekonała. Brzmi to całkiem ciekawie, prawda? Dlatego też na początku niniejszego postu podkreśliłam, iż autorka ma dobrą wyobraźnię i ciekawe pomysły. Ale z wykonaniem już gorzej. Fabuła jest pourywana, niespójna, są wątki nielogiczne a bohaterowie są mało wiarygodni. Ani przemiany Angel, ani przemiany głównego bohatera – Gabriela, właściwie w treści nie ma. Jest tak a nie inaczej a za chwilę jest inaczej a nie tak. Autorka robi, co może, a historia i tak wydaje się miejscami naciągana. Zakończenie też pozostawia wiele do życzenia. Mam wrażenie, że jest furtką do kolejnej części opowieści, ale póki co nie ma więcej do czytania. Nie żałuję, że przeczytałam, ale też nie jestem jakąś gorącą fanką tej historii. Może, gdyby było to fan fiction, patrzyłabym na tę opowieść inaczej, jednak jeśli to jest wszystko, co autorka ma do powiedzenia o losie bohaterów, to trochę mi za mało.

    Teraz najważniejsze pytanie. Czy polecam? Nie mogę napisać, że czytałam z przyjemnością, ale to już nie wina autorki, tylko Novel i faktu, że mogłam sięgnąć po góra 3-4 rozdziały dziennie. Historia jednak również ani mnie nie zdenerwowała, ani nie zniesmaczyła, więc nie będę jej odradzać. Dla osób, które lubią opowiadania o wilkach i wilkołakach a do tego nie mają zbyt wiele czasu w ciągu dnia na czytanie, „The rejected mate” naprawdę powinna się sprawdzić.


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot. Sil


niedziela, 21 stycznia 2024

Na biegunach...

patrząc na obrazy pełne doskonałości
wsłuchując się w dźwięki mruczące dla zmysłów
czując zapachy nieba odchodzę od prawdy i wracam
choć boli jak posolona rana


zanurzam się w brzydotę we własnych odłamkach
zatykam uszy, ale nadal słyszę
nie mogę znieść wonności swoich własnych myśli
chcę przestać i nie mogę
zbyt pędzi karuzela

wiatr rozwiewał włosy i miałam złudzenie
coś ciężkiego w brzuchu, coś gorzkiego w ustach
na chwilę czas się zatrzymał i pozwolił zapomnieć
lecz pamiętam niezmiennie od początku do końca

Sil

fot. Sil




sobota, 20 stycznia 2024

Testuję aplikację „Novel” – część 2! (Uwaga! Post edytowany!)

    Edycja (22 stycznia 2024r.):


    Moi Drodzy, najwidoczniej aplikacja Novel jest wciąż w fazie testów lub coś w tym stylu. Po zaledwie dobie, podczas której można było zarobić dodatkowe punkty przy ukończeniu rozdziału, czy też odblokować kilka rozdziałów oglądając reklamy, obie te możliwości zniknęły. Będę obserwować dalej. Nie jestem pewna, czy to były jakieś próby deweloperów i na razie zrezygnowano z tych opcji, czy jest to np. cykliczna nagroda dla użytkowników za jakiś czas korzystania z aplikacji. Możliwe też, że aplikacja ma jakiś błąd i dlatego tego typu możliwości znikają i pojawiają się. Np. wczoraj po południu można było dodatkowo zarobić 6 monet oglądając reklamę co 30 minut i po kilku godzinach ta opcja zniknęła. 

Będę obserwować dalej, ale wstrzymam się z kolejnymi postami o Novel na jakiś czas. Niech Passion Reading App się rozhula :D.

Sil



    Kochani!


    Właściwie chciałam poczekać dłużej, aż znów napiszę coś o Novel: Passion Reading App, ale dziś nastąpiły tam pewne zmiany i zachodzę w głowę, czy widzę je dlatego, że jestem użytkownikiem już pełny tydzień, czy aplikacja rozwija się po prostu i to w dobrym kierunku. To będzie krótki post, chciałam tylko dać znać, że pojawiło się kilka dodatkowych możliwości otrzymania monet, które można wydać na odblokowywanie rozdziałów.

    Po pierwsze, w trzeciej zakładce, gdzie odbiera się nagrody, pojawiła się możliwość zarobienia monet poprzez wypełnianie ankiet (akurat z tej opcji nie skorzystałam, bo trzeba podać kilka danych, których podawać nie chcę).

    Po drugie, można dostać 6 monet za ukończenie każdego rozdziału, jeśli kliknie się w reklamę tuż przed przejściem do następnego rozdziału. Działa to również przy wcześniej przeczytanych rozdziałach. Ponieważ akurat dziś ukończyłam pierwszą historię w „Novel” (może jutro uda mi się dodać o niej kilka słów), byłam ciekawa, czy jeśli cofnę się do początku książki, będę mogła odebrać zaległe punkty za ukończenie rozdziałów i tak się stało. Bonusowe 6 monet do odebrania za reklamę mogłam otrzymać od czwartego rozdziału aż do końca książki. Oczywiście nie ma lekko i raz na jakiś czas musiałam poczekać parę minut, bo nie wczytywała się bonusowa reklama, ale mimo to ostatecznie udało mi się odebrać zaległe dwieście monet (z hakiem).

    Trzecia zmiana/przywilej! Pierwszy raz udało mi się odblokować kolejny rozdział dzięki obejrzeniu 2 reklam. Maksymalnie mogłam to dziś zrobić 3 razy dla każdej rozpoczętej historii (mam 3 rozpoczęte, yyy... tzn. teraz już dwie, bo jedną akurat zakończyłam ;)). Bardzo fajny dodatek.

    Żeby nie było tak słodko, napiszę też o kilku wadach, które zaobserwowałam przez miniony tydzień. Przede wszystkim nagroda za czytanie w aplikacji przez piętnaście minut wg mnie nie działa tak, jak należy. Nieważne, jak długo czytam, nieważne czy robię przerwy w czytaniu i znów czytam ponad 15 minut, do tej pory udało mi się odebrać ten bonus tylko raz dziennie. Druga wada to fakt, że nagroda za codzienne logowanie przesuwa się, jeśli w danym momencie jej nie otworzymy. Raz o niej zapomniałam i kliknęłam w bonus dopiero późno wieczorem i teraz muszę czekać do godziny 22, żeby otrzymać monety. Wydaje mi się, iż lepiej by było, gdyby czas był ustalony. Np. zawsze po 9 rano, czy po godzinie osiemnastej. Coś w tym stylu. Wydłużył mi się też czas na możliwość odebrania monet za oglądania bloku 6 reklam. W pierwszy dzień było to 12 godzin, teraz już muszę czekać 18 godzin, więc tak naprawdę odbieram tę nagrodę raz na dobę. Wiecie, nawet ja czasem śpię ;). I jeszcze coś, co dotyczy samych historii. Pomysły są ciekawe, ale warsztat pisarski pozostawia wiele do życzenia. Wydaje mi się, że aplikacja „Novel” to taki „start-up” dla nowych pisarzy, którzy jeszcze muszą trochę doszlifować spójność akcji i wiarygodność bohaterów. Wciąż dla niektórych z Was będzie też prawdopodobnie problemem, że aplikacja nie ma polskiej wersji językowej. Dam znać, jeśli to się zmieni. Oczywiście, jeśli będę wówczas nadal użytkownikiem „Novel”.


Ściskam i pozdrawiam

Sil

fot. Sil



piątek, 19 stycznia 2024

futerał


zapomniany, leży pod schodami
wytarty na rogach futerał skórzany
kurz osiadł na nim od każdej strony
poszarpany materiał, suwak nieruchomy
zardzewiałe napy, które już nie zdobią
podszewka przetarta nie grzeszy urodą
w środku też już nic, instrument zużyty
zabrany, oddany, na strychu ukryty
jak trumna ten futerał, to pudełko puste
jak oczy człowieka w depresji przed lustrem
gdy każde wspomnienie przynosi zwątpienie
że miało jakiś sens oddanie części siebie


Sil

czwartek, 18 stycznia 2024

Kilka spraw technicznych

    

      Kochani!     

    Dziś miał być wiersz, jutro recenzja, ale już wcześniej chciałam napisać o kilku sprawach technicznych i okazało się, że dziś jest ten dzień ;).

     Przez cały rok 2023 na read2sleep.pl pojawiło się 109 postów. Na ten rok planuję ich prawie trzy razy więcej, gdyż mój cel na 2024 rok to 300 postów. Początkowo chciałam, aby postów było 366 (jeden dziennie), jednak wiem, że jest to po prostu nierealne. Wiecie... życie, rzeczywistość i takie tam.

    Docelowo będę chciała zmienić szatę graficzną bloga, jednak wciąż nie ma szablonu, który w pełni mi odpowiada. Musiałabym albo stworzyć go od podstaw sama a na to niestety nie mam czasu, albo poczekać na coś nowego w propozycjach Bloggera. Będę zaglądać i testować propozycje od Google, więc nie zdziwcie się, gdy co jakiś czas będzie tu malutki bałaganik. 

    Podstawową tematyką bloga pozostają niezmiennie moje quasi recenzje przeczytanych książek, głównie anglojęzycznych. Chodzi mi zarówno o klasyczne książki, e-booki, ale również historie dostępne w dedykowanych aplikacjach, jak Chapters, Novel czy Galatea. Drugi obszar tematyczny to oczywiście moje wiersze, zaś trzeci szerokorozumiane refleksje. Nowością na rok 2024 rok będzie ewentualny powrót do moich opowiadań. Wiem skądinąd, że niektórzy Czytelnicy zastanawiają się, dlaczego w starszych postach wspominam o jakichś opowiadaniach mojego autorstwa, ale nie można nic przeczytać na read2leep.pl. Rozważę więc powrót do takich publikacji, ale jeszcze nie teraz.

       Znikają moje inne blogi. Zarówno ostatecznie nie zaprezentowany tutaj blog z moimi opowiadaniami fan fiction, na który po prostu nie mam czasu, jak i podpowiadany w menu blog "Kim jest Sil", który miał swój cel, ale ten cel już jest nieaktualny. 

    Pozostaje moje konto na Instagramie. Można mnie tam znaleźć pod pseudonimem p.silentia i odpowiadając na niedawno zadane mi pytanie. ;) Nie. P na początku nie jest od "pani" :D. To nie tajemnica, że "p" jest skrótem od francuskiego słówka "papillon", czyli motyl :).

    Ściskam i pozdrawiam

    Sil

fot. Sil




środa, 17 stycznia 2024

„What Happens at the Lake”, czyli świeżutki e-book od Vi Keeland


    Zaczęło się od tego, że dwa tygodnie temu, zawiedziona kolejną powieścią, którą przeczytałam w Galatei, postanowiłam sprawdzić, czy może jedna z moich ulubionych pisarek – Vi Keeland lub Penelope Ward, nie wydały przypadkiem czegoś nowego. Wcześniej dostawałam powiadomienia z Google Książki o nowych publikacjach obu pań, jednak ostatnio tak zajęłam się testowaniem różnych aplikacji typu Chapters czy wspomniana Galatea, iż dawno nie zaglądałam do Google, aby zobaczyć, jakie zaproponuje mi e-booki. Zajrzałam i BINGO. W przedsprzedaży była najnowsza powieść „What Happens at the Lake” autorstwa Vi Keeland. Co prawda premiera miała być dopiero 15 stycznia, ale cieszyłam się, że mam na co czekać i od razu zamówiłam powieść. Kiedy nadszedł 15 stycznia byłam zdziwiona, że moje zamówienie nie dotarło, ale książka, jak zauważyłam, była dostępna do zakupu. Kiedy więc w nocy dostałam powiadomienie, że moje zamówienie zostało anulowane, aż zagotowałam się ze złości. Bo oto czekałam, zapłaciłam (jeszcze wciąż nie dostałam nawet zwrotu środków od Google!) a zamiast obiecanej powieści mam maila z anulowanym zamówieniem. Obraziłam się i pomyślałam „Nie to nie! Nie będę czytać!”, ale tego samego dnia trafiłam na kolejne kilka kiepskich rozdziałów jakiejś historii z jednej z moich nowych aplikacji. Westchnęłam, przełknęłam dumę i kupiłam jeszcze raz (Wciąż mam nadzieję, że środki za anulowane zamówienie jednak do mnie wrócą…). I wiecie, co? Nie żałuję! Tego mi było trzeba!

    Obecnie mam przeczytane wszystkie książki od Vi Keeland, łącznie z tymi, które nie są dostępne w Polsce, ale które można kupić w Internecie. Znam jej styl naprawdę dobrze. Uwielbiam poczucie humoru autorki a także jej podejście do trudnych tematów. Są oczywiście historie Vi, które do mnie nie przemówiły, które lubię mniej lub, co do których mam jakieś uwagi (np. autoplagiat), ale każda jedna pozycja, która wyszła spod palców Keeland i tak jest o niebo lepsza od miliona innych powieści, które miałam szczęście lub niewszczęcie przeczytać. Pisałam już kiedyś o stylu Penelope Ward i myślę, że może napiszę niedługo podobny post o Vi. Dziś jednak, na świeżo skupię się na najnowszym, dostępnym do kupieniu e-booku. „What Happens at the Lake” jest na pewno pozycją, którą każda miłośniczka romansów powinna przeczytać, ale ponieważ dopiero dwa dni temu była premiera w języku angielskim, przypuszczam, że na wersję polską przyjdzie poczekać co najmniej pół roku.

    A teraz do rzeczy.

    Josie nie jest kobietą, która nie umie o siebie zadbać. Jest pracowita, rozsądna i chętna, aby uczyć się nowych rzeczy. Jest też zdolnym naukowcem, doktorem farmacji, który jednak natrafił na ciężki moment w swojej karierze. Josie, choć jest urodzoną optymistką, nie uchroniła się przed załamaniem nerwowym a fakt, że jej narzeczony zamiast wspierać ją w tym kryzysie poszukał sobie zastępstwa na czas jego trwania, sprawił, że Josie ma dość. Musi odpocząć. Od wszystkiego! Od pracy, od przyjaciół, matki-pracoholiczki i od marzeń o swoim własnych happy endzie. Na szczęście ma dokąd uciec od nowojorskiego życia. Lata temu odziedziczyła dom nad jeziorem, po swoim tacie i teraz, gdy wieloletnia lokatorka postanowiła przestać go wynajmować, Josie uważa, że nadszedł czas, aby przekonać się, gdzie dorastał jej ukochany ojciec. Czego się jednak nie spodziewała to fakt, że jej dom wcale nie jest do „delikatnego odświeżenia” jak to sugerował agent nieruchomości, z którym współpracowała w sprawie wynajmu domu. Ten dom to kompletna ruina. Na szczęście tuż obok mieszka pewien, gburowaty bo gburowaty, ale jednak gentlemen, który choć nie przestaje sugerować, że nowa sąsiadka niesamowicie go irytuje, gdy trzeba jest gotowy wyciągnąć do niej pomocną dłoń. A będzie trzeba naprawdę więcej, niż raz…

    Fox, człowiek-góra, nie jest zachwycony, gdy pewnego dnia na jego progu staje śliczna nieznajoma z jego własną skrzynką na listy w dłoni. Jeszcze mniej go cieszy, iż Josie to jego nowa sąsiadka oraz, że złamała klucz w zamku i teraz wyciąga go z domu, aby pomógł jej dostać się do wnętrza zrujnowanej nieruchomości. Ale mimo faktu ogromnego niezadowolenia, mężczyzna nie umie przejść obojętnie, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Dlatego bierze z garażu drabinę, pomaga wejść kobiecie do jej domu a nawet przynosi dla niej bagaże z jej auta. Ma jednak nadzieję, że to będzie koniec ich interakcji. Gdy jednak niedługo później dostawcy zostawiają na jego progu całe ogromne zamówienie, które miało trafić do Josie, Fox wie, że to dopiero początek góry lodowej. Wbrew jego woli, Josie staje się nagle częścią jego codzienności oraz lokalną atrakcją a na domiar złego naprawdę działa na jego wyobraźnię. Nawet pomimo faktu, że właśnie postanowiła adoptować uratowaną kaczkę...

    O stronie technicznej u Vi nawet nie trzeba pisać. Jej powieści są pisane i wydawane z największą starannością. Tekst jest spójny, akcja logiczna, ciekawa, intrygująca. Romans najczęściej rozwija się w naturalnym tempie. Bohaterowie są interesujący, dobrze opisani. Język jest lekki, przyjemny, pełny gustownego poczucia humoru. Sceny intymne są dodane w odpowiedniej proporcji i nie przejmują władzy nad książkowym światem w danej powieści (może z kilkoma wyjątkami, ale na szczęście ta książka do nich nie należy). I choć czasem sobie myślę, że choć raz pod koniec mogłoby nie być tak, że się wszystko posypie, to jednak „What Happens at the Lake” jest kwintesencją tego, co najbardziej lubię w powieściach Vi. Prawdziwy, trudny problem, logiczna reakcja, pełne nadziei rozwiązanie.


    I tym optymistycznym akcentem – polecam do przeczytania najnowszą powieść Vi Keeland.


Ściskam i pozdrawiam

Silentia


fot Sil


wtorek, 16 stycznia 2024

„Say You’ll Stay”, czyli jeszcze coś krótkiego od Alexy Rivers

    9 rozdziałów plus epilog! Tyle ma powieść „Say You’ll Stay” Alexy Rivers wydana w 2022 roku. I wiecie co? Uważam to za zaletę. Próbuję ogarnąć „True Lunę” z aplikacji Novel i już widzę, że tamtejsze 319 rozdziałów to będzie dla mnie ciężka próba. Naprawdę ciężka. Wzdycham i próbuję czytać to na raty, jednak gdy Google Książki zaproponowało mi niedrogi e-book Alexy, który ma rozdziałów o jakieś 310 mniej niż druga, wspomniana tu przeze mnie powieść, mało nie podskoczyłam ze szczęścia.

    Jak można się tego spodziewać, niewiele jest do napisania o książce, która mieści swoją treść w 9 niezbyt długich rozdziałach. Jest to bardziej opowiadanie niż powieść, ale czytałam je z przyjemnością. Łatwo się wciągnąć, łatwo przeczytać. Chwilka i po krzyku. Bez dram, bez miliona wątków pobocznych. Prosta, jasna fabuła dla pokrzepienia serc i uśmiechu na twarzy. Żadnych fajerwerków, żadnej huśtawki emocjonalnej. „Say You’ll Stay” to prosty, krótki romans, który można przeczytać mimochodem, uśmiechnąć się i pójść dalej ze swoim życiem.

    Hannah to młoda nauczycielka z trudnym dzieciństwem, które wpłynęło na nią tylko w jeden sposób - chce kochać i być kochaną. Dlatego też zbyt szybko i zbyt mocno zakochuje się w mężczyznach, którzy pojawiają się w jej życiu. Nie przygląda im się na tyle długo, by zobaczyć, że nie będzie dla niej happy endu, więc co jakiś czas ma złamane serce, ale pełna nadziei zawsze rusza dalej. Wierzy, że los w końcu się do niej uśmiechnie.

    Warren ma przeciwny problem. Jest samotnym ojcem nastoletniej córki i to, w co wierzy to na pewno nie jest związek. Stawia swoją latorośl na pierwszym miejscu, często zapominając o sobie. Nie ufa kobietom i nie zamierza wiązać się z żadną na dłużej, pomimo starań zmartwionej córki. Gdy jednak na jego drodze staje śliczna Hannah, ma moment zawahania. Problem w tym, że krótko po tym, jak się poznali, okazuje się, że nawet, gdyby chciał związać się ze śliczną, młodą kobietą, po protu mu nie wypada.

    Kochani, to naprawdę prosta, nieskomplikowana historia. Ładne, ciepłe opowiadanie, które może umilić nam dwie godzinki i jakiś zimowy wieczór. Nic wielkiego do ogarnięcia. Co najwyżej język angielski do poćwiczenia, gdyż powieść wg mojej wiedzy nie została wydana w Polsce. Polecam na wolną chwilę, ale nie spodziewajcie się niczego głębokiego. Ot, takie czytadło.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil




poniedziałek, 15 stycznia 2024

Rymowanka o szczęściu i nieszczęściu

 
Nieszczęścia podobno zawsze parami
czasem trójkami lub jeszcze gorzej
W szczęściu bywa jednak, że jesteśmy sami
Z nieszczęściem rzadziej i nic nie pomoże
Z nieszczęściem znamy się czasem za dobrze
A szczęście bywa nie do końca poznane
Czasem odwrotnie lub jeszcze gorzej
ni tego pierwszego, ni drugiego nie znamy

W skrajnych emocjach
Na wielkiej huśtawce
Na fali, gdy życie porywa tsunami
Wszyscy jesteśmy lub jeszcze gorzej
Pustka i w pustce tej jesteśmy sami

Sil




























fot. Sil



niedziela, 14 stycznia 2024

„A place to belong”, czyli coś w sam raz na kilka wolnych chwil

 

    Anglojęzyczna powieść obyczajowa „A place to belong” z 2021 roku ujęła mnie z kilku powodów. Nie jest to może ideał powieść romantycznej wg mnie a nawet daleko mu do mojego osobistego TOP10 powieści romantycznych, w dodatku nie ma polskiego wydania i nie obyło się bez kilku wad i nieścisłości, jednak Alexa Rivers dostaje ode mnie kciuk w górę za co najmniej jedną rzecz. Jej powieści nie są przeładowane tekstem! Możecie się śmiać, Drodzy Czytelnicy, ale ostatnio miałam wrażenie, że autorzy naprawdę przeładowują swoje powieści treścią, jakby ich główny zarobek to była po prostu wierszówka. Byłam troszkę już zmęczona, gdy każda kolejna powieść, po którą sięgałam, musiała zawierać w sobie wszystkie obecnie poprawne politycznie tematy, postacie, narodowości, orientacje seksualne itp. Naprawdę nie musi być tak, że w każdej powieści są homoseksualiści, osoby wszelkiej rasy itp. Tolerancja nie na tym polega. To, że normalne jest, iż miłość nie zna granic a szanować należy każdego człowieka bez względu na jego wyznanie, kolor skóry czy orientację seksualną, nie oznacza, że wszystkie problemy z całego świata muszą się znaleźć w każdym jednym romansie. I dlatego doceniam, iż autorka taka jak Alexa skupiła się na danej historii a nie na milionie wątków pobocznych.

    „A place to belong” to jedna z części luźno powiązanej ze sobą serii książek „Blue Collar Romance”, która jest o tyle ciekawa, że powieści z serii mają podobną tematykę, ale różnych autorów. Wszystkich części jest osiem, ale póki co, przeczytałam tylko tę napisaną przez Rivers. Czy przeczytam również tomy od innych autorek jeszcze nie zdecydowałam, bo i czasu znów mam trochę mniej…

Ale do rzeczy.

    Felicity jest całkiem obiecującą pisarką, autorką horrorów, którą kochają czytelnicy, ale znajomi uważają za nazbyt pokręconą. Choć Feilicity jest otwartą, radosną i pełną życia młodą kobietą (tuż przed trzydziestką), jej dotychczasowi znajomi nie umieją patrzeć na nią inaczej, niż jak na autorkę bardzo mrocznych książek. Felicity, która nie miała łatwego dzieciństwa i bardzo pragnie akceptacji i prawdziwej bezinteresownej przyjaźni oraz miłości, wciąż nie umie więc znaleźć swojego miejsca na ziemi. Jakiegoś kawałka świata, w którym nie byłaby oceniana przez pryzmat swoich książek, lecz swojej słodkiej osobowości. Szuka, zmienia miejsca zamieszkania, ale nie uświadamia sobie, że po prostu ucieka, zamiast spróbować zawalczyć o siebie. Tak jest łatwiej, a skoro może pisać wszędzie to po co utrudniać sobie życie i przebywać tam, gdzie jej nie chcą?

    Wyatt ma złamane serce. Nie to, że jakoś bardzo, ale jego poprzednia partnerka, którą uważał za chodzący ideał, nieźle namieszała mu w głowie zdradzając go w ich wspólnym łóżku i jeszcze zrzucając winę na niego. Mężczyzna zaczyna wierzyć, że może faktycznie coś jest z nim nie tak i postanawia darować sobie wchodzenie w związki. Jednak jego mama widzi, iż nie jest on szczęśliwy z wyborem, którego dokonał. Gdy więc do małego miasteczka, w którym żyją przyjeżdża młoda, energiczna piękna kobieta, mama Wyatta nie waha się trochę namieszać, aby para nie mogła uniknąć poznania się. Jednak plan nie do końca wypala, bo po pierwsze Felicity nie trafia na Wyatta w najszczęśliwszym momencie, po drugie on sam robi wszystko, bo uświadomić pięknej sąsiadce, że nie zamierza się z nią nie tylko poznawać bliżej, jako mężczyzna, ale nawet jako sąsiad. Felicity nie jest jednak osobą, którą łatwo odstraszyć a jej determinacja do zdobycia nowych przyjaciół i miejsca, gdzie w końcu poczuje się, jak w domu, jest zbyt duża, aby kilka warknięć przekreśliło jej starania. Tylko czy Wayatt okaże się warty jej wysiłków?

    „A place to belong” to 19 niezbyt długich, jasnych i prostych rozdziałów, które są napisane z sensem, ale niestety nie obyło się też bez wad. Postaci są jak dla mnie średnio wiarygodne. Urok małego miasteczka jest okay, ludzie w tle są sympatyczni, jednak główna bohaterka została opisana dość schematycznie. Główny bohater nieco lepiej, choć jego rozchwiany charakter trochę odbierał mi urok tej postaci. Wątek romantyczny całkiem przyjemny, bez jakichś dram, ale sam związek nie rozwijał się jak dla mnie w naturalnym tempie. Mieliśmy skok od „nie” do „tak”, a takie rzeczy w romansach po protu są w moim odczuciu niedopuszczalne. Ex dziewczyna głównego bohatera nie była na szczęście jakimś wielce dramatycznym wątkiem, ale też można było sobie go w ogóle darować. Niczego nie wniósł do fabuły...

    Innymi słowy książka poprawna, „nie długa, nie krótka lecz w sam raz” i w jakiś jeden niezbyt długi wieczór nada się dla poprawy humoru. Brak przeładowania wątkami i mocnymi charakterami w drugim planie sprawi, że na pewno nie znajdziemy się na emocjonalnej huśtawce. Jest to książka na tyle obszerna, by przy niej odpocząć, ale nie na tyle, by musieć czytać ją po kawałku.

    Czy polecam książkę? Tak, bo to przyjemna historia, chociaż nie dla tych, którzy szukają większych wrażeń lub jakiejś wartości dodanej. „A place to belong” to zwykły, bardzo prosty romans.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


sobota, 13 stycznia 2024

Novel – Passion: Reading App, czyli testuję kolejną aplikację do czytania romansów!


    Podobnie, jak w przypadku Galatei, o której opowiadałam niedawno, Novel skusiło mnie reklamą. Może wstyd się przyznać, ale skąd mogłabym inaczej o tym wiedzieć? Wśród moich znajomych nie ma wielu moli książkowych a już na pewno nie takich, które nieustannie poszukują nowych możliwości w tym względzie. Ponieważ Chapters mnie zawiodło a Galatea w pewnym senie jeszcze bardziej, szukam dalej i tym razem trafiłam na Passion: Reading App. Co o niej sądzę? Podobnie, jak w przypadku Galatei postaram się opowiedzieć o tym w trzech częściach. Dziś będzie post wstępny, za jakiś czas napiszę wrażenia po dłuższym użytkowaniu a na koniec jakiś post podsumowujący.

    Gdy zainstalowałam aplikację kilka godzin temu, byłam przede wszystkim zdziwiona, gdyż po kliknięciu „Otwórz” (jeszcze z poziomu sklepu Google zaraz po instalacji), od razu wczytał mi się jakiś rozdział i nie bardzo wiedziałam, co z tym zrobić. Stukając kilka razy w ekran telefonu, wreszcie udało mi się przejść do ekranu startowego. Od razu wspomnę, że aplikacja domyślnie jest w języku angielskim i niestety nie ma wersji polskiej. Jednak z tego, co widzę, wszystko, w co klikam jest napisane prostym językiem. Aplikacja po otwarciu z poziomu telefonu ładuje się na drugą zakładkę w menu, gdzie pierwsza to jakby osobista biblioteka, druga to różne, proponowane historie, trzecia to miejsce, gdzie odbiera się zdobyte nagrody, zaś czwarta to ustawienia aplikacji (nie ma ich zbyt wiele). Drugim językiem, który można wybrać jest… filipiński (chyba ;)) i żadnego innego na tę chwilę nie ma.

    Aplikacja służy do czytania szeroko rozumianych romansów oraz opowiadań fanowskich, ale tych drugich jeszcze nie zidentyfikowałam. Pierwsze proponowane historie dotyczą wilków i wilkołaków, więc od tych zaczęłam. Na tapet poszła „True Luna”, którą powoli zaczęłam czytać, ale już żałuję, bo ma ponad 300 rozdziałów. Nawet jeśli początek wydaje się okay, to jednak jest to trochę za długa powieść jak na mój gust. Kliknęłam więc w jeszcze dwa inne opowiadania o bardziej obiecującej długości około 30 rozdziałów.

    Z tego, co widzę, historie mogą być czytane za darmo, ale po kilku darmowych rozdziałach na następny trzeba czekać 8 godzin. Nie wiem, czy to stały czas oczekiwania, czy jak w przypadku Galatei może być on również dłuższy. O tym napiszę za jakiś czas. Można pominąć czekanie i wygląda na to, że za następny rozdział trzeba wówczas zapłacić 33 monety. A skąd się bierze monety? Na start, po zainstalowaniu aplikacji otrzymałam ich 40. Mogę obejrzeć też reklamy - 6 reklam po 6 monet, czyli razem 36 co 12 godzin. Za 15 minut ciągłego czytania w aplikacji, można dostać kolejne 15 monet (na razie, choć czytałam 40 minut udało mi się odebrać je tylko raz), otrzymuje się też jedną nagrodę za codzienne logowanie do aplikacji, utworzenie konta to 33 monety zaś za obserwowanie stron aplikacji w mediach społecznościowych (Facebook, Instagram i TikTok) można otrzymać po 11 monet za każdą obserwację. Na tę chwilę nie widzę, aby była możliwość otrzymywania nagród za polecanie aplikacji. Jest natomiast możliwość zakupu pakietów punktowych. Za najtańszy pakiet, w którym jest 200 monet trzeba zapłacić 10,99 zł. Najdroższy pakiet to 10 000 monet plus bonus w promocji 5000 monet za 559,99 zł.

    Jest oczywiście wersja premium, ale ja jak zwykle skupię się na testowaniu wersji darmowej tej aplikacji. Z tego, co widzę, wersja premium jest dość droga, bo za każdy tydzień trzeba by zapłacić 59,99 zł, co dla mnie jest ceną nie do zaakceptowania. Dlatego, jeśli darmowa wersja aplikacji nie spełni moich oczekiwań to po prostu z niej zrezygnuję.

    Pewnie dla części z Was już sam fakt, że Passion nie posiada polskiej wersji językowej będzie powodem, aby nawet na nią nie patrzeć, ale spieszę donieść, że wszystkie 3 książki, które rozpoczęłam, mają wyjątkowo prosty język. Jakby dedykowany do nauki angielskiego.

    Strona wizualna prezentowanych historii nie jest może tak starannie opracowana jak w przypadku książek wydanych jako e-booki przez wydawnictwa, ale jest póki co akceptowalna. Czyta się łatwo, gdyż domyślne litery są duże i wyraźne. Idealnie nada się do nocnego czytania – dla mnie jest to zaleta.

    Na początku jak zawsze jestem pełna nadziei, czy jednak aplikacja znów mnie nie zawiedzie, jak to miało miejsce przy dwóch poprzednich? Zobaczymy.

Tymczasem ściskam i pozdrawiam

Silentia





fot. Sil


piątek, 12 stycznia 2024

Niknące

 

Nie pytaj mnie, dlaczego dziś pustka na świecie

i smutek okryty poszarzałą chmurą

Co mam do ukrycia, nie zostanie odtajnione

Spowiedź zachowam dla aniołów


Nie pytaj, dlaczego zniknęło światło

choć wciąż roztaczam je w sobie

podążając za nicią, zawsze własną ścieżką

kilka kropli z oczu dziś stało się lodem


Sil


fot. Sil


czwartek, 11 stycznia 2024

„Sprzedana alfie”, czyli jeszcze jedna historia z Galatei

 

    Kelsie Tade, podobnie jak autorzy innych powieści z aplikacji Galatea, nie była mi wcześniej znana. Nie wiem, czy dlatego, iż jej historia dotyczy opowieści o wilkołakach, których nie jestem jakąś gorącą fanką, czy po prostu to nazwisko nie jest popularne w Polce. Jej powieść pod tytułem „Sprzedana alfie” przeczytałam zaledwie wczoraj, ale od razu napomknę, iż czytałam ją w wersji angielskiej (angielski tytuł to „Sold to the Alpha”), więc nie wypowiem się na temat tłumaczenia.

    Niniejsza recenzja nie będzie długa, bo i niespecjalnie jest o czym pisać. Choć fabuła dotyczy gatunku, którego raczej unikam, czyli wilków i wilkołaków, to jednak ta książka przy niewielkich zmianach mogłaby być również zwykłym, współczesnym romansem, romansem historycznym czy czymkolwiek innym. Jest prosta, bez fajerwerków, bez dram, bez czegokolwiek, ale wiecie co? Czytało się fajnie i było dobrym, nieskomplikowanym oderwaniem myśli.

    Autumn była świetnie radzącą sobie w szkole pielęgniarskiej młodą kobietą, jednak po śmierci jej rodziców okazało się, że będzie musiała wrócić do swojego stada, aby spłacić pozostawione przez nich długi. Jej stado – Stado Wysokiej Góry - nie jest dobrze traktowane przez Alfę i Lunę, a ona sama zostaje służącą. Jednak Autumn nie poddaje się, jest silna i wie, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Z godnością znosi nową rolę i czeka na moment, w którym będzie mogła opuścić to niezbyt przyjazne miejsce. Nagle ten moment nadchodzi, lecz nie zupełnie odbywa się to tak, jak młoda Autumn sobie wyobrażała. Nie zyskuje wolności, lecz trafia na służbę do samego króla wszystkich stad – Elijaha.

    Elijah – król alfa, silną ręką rządzi podległymi sobie stadami. Toteż, gdy dowiaduje się, iż wódz jednego ze stad naruszył postanowienia traktatu z sąsiadami, wymierza mu karę. Alfa Stada Wysokiej Góry ma zapłacić królowi grzywnę. Jednak zamiast gotówki, zastępca króla (beta) przywozi do pałacu nową służącą – śliczną i nieokiełznaną omegę Autumn. Czego jednak król się nie spodziewał to fakt, iż ta prosta dziewczyna będzie jego przeznaczoną partnerką. Król Elijah wie to od pierwszej sekundy, gdy tylko Autumn pojawi się w zasięgu jego wzroku, co nie oznacza, że młody władca zechce zaakceptować jako swoją Lunę zwykłą służącą, sprzedaną mu w dodatku przez jej własne stado.

    Historia Autumn i Elijaha nie jest bardzo porywająca. Jest prosta, logiczna, ale trochę nudnawa. To, co powinno było się wydarzyć – wydarzyło się. Fabuła niczym mnie nie zaskoczyła. Język powieści był ładny, ale bardzo prosty. Styl autorki niewymuszony, raczej codzienny. Widać ziarnko talentu, jednak chyba jeszcze nie do końca wykiełkowało...
Powieść ma jednak sporo zalet. Np. od dawna zastanawiałam się, czy istnieje jakiś romans bez najlepszej przyjaciółki, przyjaciela geja, szalonej byłej głównego bohatera itp. W tym wypadku na wszystkie pytania odpowiedź brzmi "tak". Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko przyjaciółce głównej bohaterki, przyjacielowi gejowi, szalonej byłej… chociaż właściwie przeciwko szalonej byłej jednak coś mam ;). Po prostu czasem męczy mnie, że każda powieść romantyczna idzie wg tego schematu. W momencie, gdy spotykam więc odstępstwo od normy, uważam to po prostu za miłą odmianę. Powieść „Sprzedana alfie” nie ma w sobie nic wyjątkowego, ale nad wieloma innymi z gatunku przeważa prostotą i nieskomplikowaniem. To prawdziwy odpoczynek. I dlatego, choć oczywiście jest mnóstwo lepszych i bardziej godnych rekomendacji książek, to i tak tę polecam.

    Jeszcze uwaga techniczna! Powieść ta niestety jest jedną z tych, które Galatea nie tylko wysoko punktuje (ostatnie rozdziały można nabyć aż za 25 punktów), ale mniej więcej od połowy historii na następne, darmowe rozdziały trzeba było czekać… 22 godziny. Trochę dramat ;).

    I tym dramatycznym akcentem


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


środa, 10 stycznia 2024

Galatea, aplikacja do czytania powieści, która w ostatecznym rozrachunku mnie do siebie nie przekonała

 

    Galatea towarzyszyła mi przez ostatnie kilka tygodni. Pisałam o aplikacji już dwukrotnie a teraz zdecydowałam się na podsumowanie. Zaczynając od końca – jestem na nie i zamierzam wkrótce z Galateą się rozstać. Chcę tylko doczytać kilka rozpoczętych powieści a to przy specyfice aplikacji może jeszcze potrwać parę tygodni…

    Nie będę Was zamęczać, Drodzy Czytelnicy, szerszą wypowiedzią, ale postaram się podsumować moją przygodę z Galateą w kilku punktach. Poniżej wady i zalety tej aplikacji wg mnie.


Zalety:


- podstawową zaletą Galatei jest możliwość czytania sporej ilości powieści autorów nieznanych w Polsce lub takich, których twórczość w naszym kraju jest niedostępna;

- fajne jest również to, że wiele powieści takich autorów jak Vi Keeland, jest do przeczytania w niniejszej aplikacji w wersji quasi darmowej (za punkty i/lub za czekanie kilka godzin);

- jest spora ilość powieści z najróżniejszej tematyki – zwykłych romansów, quasi kryminałów, powieści paranormalnych, książek o wilkołakach itp.,

- aplikacja i przeczytane książki nie zajmują wiele miejsca w telefonie i mogą stanowić możliwość oderwania myśli od spraw codziennych, gdy potrzebujemy odpocząć parę minut i mamy akurat zaległy rozdział do przeczytania ;).


Wady:


- niektóre z powieści można ukończyć tylko w wersji płatnej – np. „Kontrakt na miłość” w wersji darmowej czytamy od pierwszej do szóstej części, żeby poznać finał, musielibyśmy wykupić płatną, roczną subskrypcję, nie pomaga nawet zakup pakietu punktów…,

- strona wizualna proponowanych e-booków pozostawia wiele do życzenia;

- tłumaczenie na polski jest raczej automatyczne, zawiera błędy np. niewłaściwie dopasowane płcie;

- aplikacja często się zawiesza, czasami znikają niektóre opcje, czasami nie odświeża się książka itp.,

- reklamy za punkty to albo celowe oszustwo, albo poważny błąd aplikacji – teoretycznie powinniśmy móc obejrzeć 10 reklam i otrzymać za to 20 punktów, jednak niemal codziennie jest tak, że za reklamy nie dostajemy punktów i musimy nieraz obejrzeć ich kilka, aby otrzymać te dwa punkty, które powinny być zapłatą za jedną obejrzaną reklamę. Dziś np. żeby dostać 20 punktów musiałam obejrzeć nie 10, ale 15 reklam;

- aplikacja kiepsko dobiera książki, które proponuje czytelnikom. Często jako podpowiedzi dostaję takie, których sama za nic bym nie wybrała;

- przy niektórych powieściach czas oczekiwania na następny rozdział to nawet 36 godzin! Rozumiem, darmowa wersja, ale to już jednak przesada…

- przy niektórych powieściach można następny rozdział odblokować za 10 punktów, ale przy innych jest to nawet 25 punktów;

- opowiadania typu shorts (krótkie), które w tej aplikacji to przede wszystkim erotyki i to niezbyt wysokich lotów, są jednym wielkim naciąganiem. Pierwsza część jest bezpłatna, drugą można przeczytać tylko płacąc 20, 30 a nawet 50 punktów (nie ma tu opcji czytanie za czekanie). Nie byłoby może w tym nic strasznego, gdyby nie to, że jak się raz skusiłam z ciekawości, aby zapłacić te 50 punktów, to okazało się, że tyle mnie kosztowało pięć zdań na krzyż. Innymi słowy, 90% opowiadania było za darmo, a te 10 pozostałych procent kosztowało mnie punkty z prawie trzech dni… jeszcze, gdyby to chociaż było tego warte, ale niestety jakość pozostawiała wiele do życzenia. Przy dwóch kolejnych próbach, nawet nie rozważałam zapłaty punktami, po prostu zrezygnowałam z czytania.

    Kochani, kiedyś stworzyłam podobne podsumowanie dla aplikacji Chapters. Chapters również trochę w ostatecznym rozrachunku mnie zawiodło, ale mam do niego sentyment, więc na razie nie rozważam zakończenia korzystania z aplikacji. Galatea nie przekonała mnie na tyle, aby chcieć do niej wracać. Może nie będę usuwać aplikacji, bo jak pisałam nie zajmuje wiele miejsca, ale już coraz mniej z niej korzystam, choć to dopiero kilka tygodni (Chapters mam ponad dwa lata). Jak skończę czytać, co mam porozpoczynane, wrócę do starych, dobrych tradycyjnych e-booków. Dodam tylko, że wkrótce zamierzam sprawdzić kolejną aplikację z opowieściami. Co z tego wyniknie i czy znajdę dobrego następcę Chapters i Galatei? Dam znać.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil




wtorek, 9 stycznia 2024

chłód

pod lodem piękno natury ukryte
w lodowe piękno to piękno spowite
uroda serca maskowana chłodem
tak wiele życia się skrywa pod lodem...


Sil


fot. Sil



poniedziałek, 8 stycznia 2024

Refleksja o złych książkach...

 

O złych książkach słów kilka…


    W nauczaniu początkowym, w szkole podstawowej, jest lektura, którą siłą rzeczy poznają (czy też poznawali za moich czasów...) wszyscy uczniowie w naszym kraju. Jest to piękna historia cudownej przyjaźni między człowiekiem a psem. Nie jest jednak tajemnicą, iż zakończenie lektury jest niezwykle smutne. Wspominałam już prawdopodobnie w innym poście, że książka „O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego była dla mnie, jako dziecka na tyle wstrząsająca, że w efekcie, gdy później miałam przeczytać powieść, najpierw czytałam ostatni rozdział, aby upewnić się, że zakończenie nie będzie dla mnie szokujące. Nie chciałam wgłębiać się w losy bohaterów, jeśli podejrzewałam, iż fabuła nie będzie zakończona dla nich szczęśliwie. Ale nie oznacza to, iż opowieść „O psie, który jeździł koleją” jest dla mnie bezwartościowa. Nie oznacza to również, że żałuję, iż ją przeczytałam. Wręcz przeciwnie, wciąż po latach pamiętam ją i widzę w niej głęboki sens. Nieważne, że to książka dla dzieci.

    „Wiedźmin” – odkąd pierwszy tom trafił w moje ręce(wg dawnego numerowania sagi była to powieść „Krew elfów”), stałam się jego wierną fanką i dziś, po blisko trzydziestu latach, nadal jestem. Saga nie skończyła się tak, jakbym sobie tego życzyła. Było tam wiele okrucieństwa, romansów, zdrad, krwi, złości… A mimo to uważam, iż jest to jedna z lepszych publikacji z gatunku fantasy, jaka istnieje na świecie. Choć nie takiego losu, jak zgotował swoim postaciom Andrzej Sapkowski życzyłabym bohaterom, to jednak z pokorą przyjmuję, iż taka a nie inna jest koncepcja autora. Szanuję i podziwiam talent.

    A dlaczego o tym piszę? Kochani, wiecie dobrze, że z wyboru nie czytam książek ze smutnym zakończeniem. Nie to, że ich nie doceniam, tylko po prostu w książkach, jak już pisałam wielokrotnie, szukam pokrzepienia serca. Szukam w nich nadziei, relaksu oraz miłości. Jest to również powód, dla którego unikam np. książek o psychopatach. Nawet, jeżeli są to dobre romanse. Nie twierdzę, że powieść nie może wywoływać u mnie całego spektrum emocji, ale mam swoje granice, których dla spokoju ducha nie przekraczam. Jak do tej pory nawet, jeżeli zdarzyło mi się, że sięgnęłam po powieść, która mnie zawiodła czy nie spełniła moich oczekiwań, po prostu przechodziłam nad tym do porządku dziennego. Czasem powieść mnie nudziła i nie chciało mi się jej ukończyć, a czasem kończyłam trochę na siłę i albo mnie mile zaskoczyła, albo nie. Ale nigdy, aż do wczoraj, nie żałowałam, iż przeczytałam jakąś książkę. Natomiast wczoraj wieczorem, po raz pierwszy w moim życiu gorąco żałuję, iż nie zaufałam swojej intuicji, która ostrzegała mnie, że coś z tą historią jest nie tak. Niestety, nie da się już książki „odprzeczytać”…

    Jak pisałam we wczorajszym, krótkim poście, nie będę na moim blogu pisać o autorze ani tytule książki, którą zaproponowała mi jakiś czas temu Galatea (i za to chyba się na nią obrażę ;)), nie chcę nawet przypadkiem przyczynić się do promowania autorki powieści. Ale napiszę ogólnie, dlaczego uważam, że niektóre książki są złe i nie powinny być czytane. Ujmę to w punktach:


- są złe jeśli promują nienawiść i przemoc (nie mówię o zawieraniu przemocy w treści, ale o jej PROMOWANIU);

- są złe, jeśli fabuła jest prowadzona w ten sposób, by w głowie czytelnika powstawał chaos i nie był on już pewien, co właściwie się dzieje i dlaczego ma wrażenie, że to z nim coś jest nie tak, że nic nie rozumie;

- są złe jeśli zakończenie jest czystym triumfem zła, choć tu mogłabym czasem uznać, że po prostu książka jest do przeczytania ku przestrodze, ale to zależy od umiejętności pisarskich autora (w książce, którą mam teraz na myśli umiejętności autora zabrakło...),

- są złe, jeśli treść nie ma NAJMNIEJSZEGO sensu.



    Wszystkie te rzeczy znalazły się w książce, którą zakończyłam wczoraj w aplikacji Galatea. Ostateczne przesłanie z kilku ostatnich zdań powieści, które w pewnym uproszczeniu można by zapisać jako „Jeden mały błąd może zniszczyć ci życie”, choć generalnie w oderwaniu od fabuły jest godne rozważenia, w tym konkretnym przypadku stało się raczej groteskowe. Morał nie przystawał do treści. Był przerostem formy nad treścią. Był akcentem, który powiedział mi, że może autorka cierpi na przekonanie o swojej ogólnej wspaniałości.


    Mam nadzieję, iż „powieść, o której nie mówimy” (Parafraza częstego cytatu ze świetnego filmu „Osada”), będzie ostatnią powieścią w moim życiu, którą wolałabym „odprzeczytać”. Jeśli ktoś jest naprawdę ciekawy, co to takiego było, jak pisałam wczoraj, mogę odpowiedzieć na pytanie w wiadomości prywatnej. Ale niechętnie ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


Najpopularniejsze posty :)