niedziela, 31 grudnia 2023

Kontrakt na miłość – prawie całość, czyli ukończyłam ten taśmociąg ;) (Uwaga! Ten post zawiera spoiler!)

 


    „Kontrakt na miłość” (ang. The Arrangement) S.S. Sahoo? Tak, już coś pisałam na ten temat kilka tygodni temu i obiecywałam, że gdy dotrwam do końca lub w tym przypadku do końca dostępnych do przeczytania książek, napiszę recenzję całości. I? Jeżu kolczasty, jak ja się cieszę, że mam to już za sobą! Ale spokojnie, nie było aż tak źle w ostatecznym rozrachunku.

    Póki co Galatea, w której to aplikacji seria książek jest do przeczytania, nadal robi swoim czytelnikom brzydką niespodziankę i nie udostępnia w podstawowej wersji finałowego tomu. Jak kiedyś pisałam, możemy przeczytać książki 1-6, ale gdy chcielibyśmy poznać ostateczne rozwiązanie akcji, musielibyśmy zapłacić za roczną subskrypcję. Na tę chwilę tylko płacąc te 178,99 zł (czy coś koło tego) możemy przeczytać „Kontrakt na miłość – Finał”, czyli siódmy tom serii. Darmowe są tylko trzy pierwsze rozdziały ostatniego tomu (chyba po to, aby bardziej wkurzyć użytkowników aplikacji) i to nie tylko w wersji polskiej, ale to samo mamy w wersji anglojęzycznej.

    Bohaterami powieści są Angela i Xavier, znani nam już z poprzedniego posta o „Kontrakcie na miłość” oraz mnóstwo ich krewnych i znajomych. Angela to miła, prosta dziewczyna, która w wyniku zawarcia kontraktu małżeńskiego z synem miliardera, stawia swoje pierwsze kroki wśród elity, zaś Xavier to mężczyzna, który nie zna innego życia niż to, do którego przyzwyczaił go majętny ojciec – władzy i luksusu. Xavier nie jest typowym amerykańskim powieściowym bad boyem. Jest znacznie gorszy. Nie wiem, co będziecie sądzić, gdy sami sięgniecie po tę powieść, jednak dla mnie to był zepsuty, zadufany w sobie narcyz. Nawet, gdy autorka starała się ukazać jego przemianę na lepszego człowieka, w moim odczuciu nie za bardzo jej to wyszło. Po prostu do ostatnich stron dostępnej do przeczytania serii, nie byłam do niego przekonana. Natomiast przemiana Angeli była dla mnie okay. Nie, nie uważałam jej za idealną bohaterkę powieści romantycznej, bo była zbyt naiwna (tak naiwna, że aż bolało) i nie wszystkie zachowania postaci do mnie przemawiały, ale jednak z główną postacią żeńską autorka (lub autor) poradziła sobie lepiej. Natomiast banda tak zwanych przyjaciół, krewnych i znajomych wzbudzała we mnie niechęć. Od Dustina, bo oczywiście musiał się na siłę pojawić gej w roli najlepszego przyjaciela, który był okropną postacią i właściwie nawet nie ukrywał przed Angelą, że wykorzystuje ją do własnych celów, przez Em, przyjaciółkę z dzieciństwa, która nie traktowała Angeli zbyt dobrze, gdy ta zaczęła życie z bogatym mężem, przez ojca Angeli, który w moim odczuciu również nie miał nic przeciwko wykorzystaniu córki aż do Zoe, którą Angela zatrudniła niemal z ulicy do swojego biznesu, a której Zoe nie traktowała jak szefowej, ale jak jak koleżankę od kawki. Nie podobali mi się również bohaterowie ze strony Xaviera. Penny, postać, która kojarzyła mi się z najgorszym sortem telenoweli jak np. „Moda na sukces”, kuzyn Henry, inni znajomi? Coś okropnego. Była też oczywiście szalona ex dziewczyna. Jednym słowem spectrum wszystkiego, czego nie lubię. Jedyną postacią z otoczenia, którą polubiłam był Brad, ojciec głównego bohatera, ale również z jego niektórymi działaniami nie mogłam się pogodzić. Czytałam więc powieść z jedynie dwiema postaciami, które jakoś do mnie przemawiały – główną bohaterką oraz jej teściem.

    Nie będę przedstawiać całej fabuły, bo to nie jest streszczenie, ale napiszę krótko o jednym wątku, który niezwykle mnie irytował. Uwaga! Spoiler! To był wątek wspomnianej już wcześniej Penny, który tak bardzo kojarzył mi się z „Modą na sukces”. Penny była kochanką Xaviera, gdy jeszcze nienawidził swojej żony. Była jego kochanką świadomie, wiedziała, że jest żonaty. Mówiła czasem, że żal jej Angeli, ale nie powstrzymywało jej to przed sypianiem z mężem niewinnej kobiety. Mimo wszystko autorka próbowała wmówić czytelnikowi, że Penny jest taka słodka i dobra a to niezwykle mnie irytowało. Później Penny przewijała się z jakiegoś powodu przez kolejne części „Kontraktu” i skończyła jako macocha Xaviera. Przykro mi, że zdradzam Wam jakąś część fabuły, ale naprawdę ten wątek był dla mnie żałosny. Nie, to nie dlatego, że Penny związała się z ojcem głównego bohatera, ale dlatego, że zrobiła to świadomie i nie widziała w tym nic złego. Gdyby nie znała Brada wcześniej pewnie bym tego tak nie odczuła, ale ona dokładnie wiedziała, z kim ma do czynienia (w przeciwieństwie do Brada...) i w chwilę po tym, jak była kochanką syna, stała się kochanką ojca. Cóż, dobrze, że Xavier nie miał jeszcze brata…

    Na koniec kilka kwestii technicznych. Już pisałam, więc nie będę się powtarzać o zbyt schematycznym tłumaczeniu i słabej stronie wizualnej. Tym razem napiszę coś na plus. W kolejnych częściach serii już nie miałam wrażenia, że rozdziały są sztucznie ucinane, akcja toczyła się bardziej logicznie i spójnie. Może autorka (autor) rozwinęła swoje umiejętności w trakcie pisania? Za to plus. Nie nudziłam się też podczas czytania a to wyczyn przy tak długiej serii! Owszem, wiele wątków i postaci mnie denerwowało, ale na pewno nie było tu nudno. Nie było nadmiaru dram, tylko trochę i tylko pasujących do fabuły. No… może poza tą szaloną byłą Xaviera. To już można było sobie podarować w natłoku innych problemów a treść byłaby dzięki temu mniej oklepana.

    „Kontrakt na miłość” tak w polskiej, jak i w angielskiej wersji utrzymuje się nieustannie w TOP 10 Galatei. Czy słusznie? Chyba tak, ale nie dlatego, że jest taki rewelacyjny, ale raczej dlatego, że w aplikacji jest ogromna ilość naprawdę mało ambitnych książek. Ma swoje wady (niektóre wątki były naprawdę mocno naciągane...) i zalety (wartka akcja), ale dla miłośniczek (miłośników) romansów jest warty polecenia. To PRAWIE klasyka gatunku, ze wszystkimi obowiązkowymi elementami romansu. Jeśli nie odstrasza Was, że na tę chwilę nie przeczytacie w wersji podstawowej finałowego tomu siódmego, sprawdźcie sami, czy jest to historia warta Waszego czasu.

    Ostatnie kilka słów. Obiecuję ;). Ostatni dostępny tom przeczytałam na jeden raz. Był to eksperyment. Nie czytałam na bieżąco, co 6 godzin. Zamiast tego przewijałam rozdział, klikałam następy rozdział i czekałam aż zegar odliczy czas. Gdy już miałam załadowane wszystkie odcinki ostatniego dostępnego tomu, wróciłam do początku szóstej części i przeczytałam całość. I tak, jak się spodziewałam, znacznie poprawiło to mój odbiór lektury.

    I tym optymistycznym akcentem...


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



sobota, 30 grudnia 2023

Spóźniony

lata smutku
żałoba po szczęściu
czekam aż minie, ale trwa uparcie
pocieszało mnie kiedyś, że wszystko ma swój koniec
lecz jakiś spóźniony
tym razem zanadto

Sil

fot. Sil


wtorek, 26 grudnia 2023

„Mason” od Zainab Sambo - nieproporcjonalna seria, która się dłużyła, ale nie mówię, że nie można dać jej szansy

 

    „Mason”, jak większość powieści, które czytam w Galatei, to e-book, który można przeczytać zarówno w języku polskim jak i angielskim. Tajemniczy dla mnie autor Zainab Sambo nie był mi wcześniej znany, ale mimo wszystko podejrzewam, że jest to jednak bardziej pisarka niż pisarz. Książka, a dokładniej seria trzech książek, która obecnie przez Galateę jest traktowana jako jeden twór, zaskoczyła mnie w wielu kwestiach a pierwszą z nich była ogromna dysproporcja między objętością każdego tomu. I tak pierwsza część liczy aż siedemdziesiąt rozdziałów, druga część posiada rozdziałów trzydzieści trzy plus Prolog i Epilog, zaś część ostatnia to tylko dziewiętnaście rozdziałów oraz Epilog.

    Zacznę trochę od końca i już na wstępie powiem, że czytanie powieści „Mason” było ciekawym doświadczenie, acz bardzo rozwleczonym w czasie. Słynne czekanie 6 godzin na następny rozdział było irytujące, ale ponieważ czytanie „Masona” nie było w ostatnich tygodniach moim priorytetem to jakoś dałam radę. Tym razem kolejne rozdziały były przynajmniej na tyle długie, że i tak trudno byłoby ich przeczytać więcej niż kilka naraz.

    Jeśli chodzi o sprawy techniczne, Galatea naprawdę powinna zadbać o lepszą jakość tłumaczeń. Dobrze byłoby również uszanować czytelnika dbałością o stronę wizualną. Jednak ani słabe tłumaczenia, ani mała estetyka prezentowanego tekstu, nie wpływały bardzo na jego odbiór, więc jestem w stanie puścić te niedociągnięcia płazem.

    Akcja powieści ma miejsce w Wielkiej Brytanii, głównie w Londynie. Bohaterami są oczywiście tytułowy Mason, pochodzący z bogatej rodziny gburowaty miliarder (Uwaga! Wreszcie nie jest to playboy!), który jednak do tego, co ma obecnie doszedł raczej sam oraz Lauren, która na początku powieści wydaje się być kolejnym współczesnym Kopciuszkiem, idąc jednak głębiej w treść okazuje się, że to nie jest kreacja, którą zafundował nam autor. W powieści miesza się kilka oklepanych wątków, jak miliarder i biedaczka, problemy zdrowotne rodzica, zaaranżowane małżeństwo, różnice charakterów, różnice klasowe, od wrogów do kochanków itp., ale po zagłębieniu się w fabułę okazuje się, że te wątki ostatecznie są mniej oklepane i nie takie, za jakie je mieliśmy. Za to plus. Skoro jednak napisałam wyraźnie o plusie, prawdopodobnie będzie jakiś minus i niestety jest ich sporo...

    Powieść napisana jest w sposób niezwykle chaotyczny. Po przeczytaniu całości mogę to już śmiało napisać, niektóre wątki wyglądały tak, jakby autor czy autorka napisał/napisała dany wątek w jeden sposób, ale później zmienił/zmieniła zdanie, więc zamiast wracać i poprawiać, próbował/próbowała wmówić czytelnikowi, że to było zamierzone. Niestety, nie takie miałam wrażenie. Moim zdaniem wyglądało to bardziej jak próba uratowania wątku po fakcie niż zamierzony efekt. Po drugie cała powieść była przydługa i wiele wątków pobocznych wyglądało na wciśnięte na siłę, może dla zwiększenia wierszówki? Po trzecie… Bohaterowie byli ciekawi, ale słabo została pokazana przemiana tytułowego Masona. Właściwie szło to ku dobremu, ale nagle jakby ewolucja się urwała i Mason ni stąd, ni zowąd był już innym człowiekiem. Na szczęście nie miało się tego wrażenia w przypadku głównej bohaterki. Postać Lauren była bardziej spójna i była wykreowana całkiem dobrze. Irytowali mnie natomiast bohaterowie poboczni. Nie wszyscy, ale strona przyjaciół głównej bohaterki była mało przemyślana. Nie zrozumiałam tych relacji i wydawały mi się nielogiczne w wielu miejscach. I ostatni minus. Bardzo, bardzo przewidywalna treść finałowego tomu. Sprawiał on wrażenie napisanego od niechcenia. Może stąd też ta dysproporcja w ilości rozdziałów? Autor zabrał się z zapałem za część pierwszą i wyszło mu 70 rozdziałów, a trzeci tom już mu się znudził, więc upchnął pomysł w 19?

    Na koniec poszukajmy jeszcze plusów. „Mason” to taki dziwny twór, w którym człowiek z jednej strony może spokojnie podejść do czytania, bo nie dzieje się nic takiego, a z drugiej nie jest też nudno. Mam na myśli – fabuła to chaos, jednak sama forma jest niezła. Nie obfituje w płytkie dramy, nie przypomina kiepskiej telenoweli. Jest napisana z wyczuciem, choć nad warsztatem pisarskim zaleciłabym autorowi, czy autorce odrobinę popracować.

    Nie żałuję, że przeczytałam „Masona”, ale jest to też jedna z tych książek, która niewiele wniosła do mojego czytelniczego życia. Dała mi pewną odskocznię od codzienności, ale nic poza tym. Dlatego powstrzymam się od gorącej zachęty do niezwłocznego sięgnięcia po tę pozycję i napiszę tylko: jeśli macie czas i ochotę to przeczytajcie ;).


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



niedziela, 24 grudnia 2023

Na święta

zapach mandarynek, słodkie desery
po domu roznosi się ciepło między śniegiem
czekające na coś niezwykłego dzieci
dzwonki wyobraźni, cisza wspomnień

wesołe sweterki w kolorze czerwonym
lampki tylko białe na corocznym drzewku
przed domem jasność, gdy nastaje zmrok
na stole wróżba z dań na rok dla nadziei

jeszcze chwilę, kot się snuje z kąta w kąt
na szybach zastygły rozmoczone gwiazdki
przeglądam się w lustrze, jest spokojna twarz
dziś będą emocje, na święta inaczej nie umiem

Sil

                      (fot. Sil)

wtorek, 19 grudnia 2023

"Colt" autorstwa Simone Elise - coś trudnego, coś wciągającego, coś kontrowersyjnego

 

    Trudno znaleźć datę wydania tej powieści, ale jest to na pewno coś, co pojawiło się niedawno. Książkę „Colt” można przeczytać w aplikacji „Galatea” (i podobno wyłącznie tam) w języku polskim lub angielskim a także możliwe, że w kilku innych. ;)

    Jeśli chodzi o kwestię techniczną to, podobnie ja w innych powieściach do przeczytania w aplikacji, brak dbałości o stronę wizualną, zaś tłumaczenie na język polski jest wykonane w stopniu co najwyżej zadowalającym. Mogło być znacznie lepiej, ale widocznie Galatei żal środków na profesjonalnego tłumacza.

    Książka „Colt” to właściwie seria czterech książek. Pierwsze trzy są traktowane w aplikacji jako całość, natomiast ostatnia część zatytułowana jest „Colt Finał” i trzeba wyszukać jej osobno. Całe szczęście, tym razem Galatea nie zrobiła swoim czytelnikom świństwa i wszystkie cztery części dostępne są w wersji darmowej. Można więc czytać jeden rozdział co 6 godzin lub kupować kolejne rozdziały za 10 punktów. Punkty można zdobyć między innymi za oglądanie reklam, ale można też zakupić sobie pakiet. Na szczęście w tym wypadku powieść nie drożeje z każdym rozdziałem i na tę chwilę każdy rozdział, od początku do końca serii, można kupić właśnie za 10 punktów. Wbrew pozorom powieść nie jest taśmociągiem. Nie ma tutaj sztucznego rozwlekania akcji. Wszystko dzieje się sprawnie, fabuła jest prowadzona w dobrym tempie, bohaterowie są wiarygodni i bardzo naturalnie przedstawieni. Autor/autorka z całą pewnością ma talent pisarski, dużą dbałość o szczegóły i język odpowiedni dla treści książki. I… to koniec dobrych wieści. Ale o tym za chwilę. Najpierw bohaterowie.

    Głównymi bohaterami „Colta” są Summer Breeze i oczywiście Colt Hudson aka Diabeł. Ale oprócz tego w powieści jest mnóstwo bohaterów pobocznych, którzy również przy odrobinie wysiłku mogą zostać uznani za główne postacie. Brat Summer - Scorp, jego miłość Violet, para Kody i Scarlett… to wszystko to bohaterowie niemal tak ważni jak Colt i Summer.

    Gdy zaczyna się powieść, Summer trwa w przemocowym związku z amerykańskim milionerem. W dzieciństwie, po śmierci rodziców została wywieziona na Karaiby przez starszego brata i tam wychowywana wg najlepszych intencji Scorpa, zaś po powrocie do ojczyzny, młodziutka kobieta szybko zakochuje się z wzajemnością w amerykańskim milionerze Elliotcie. Biorą ślub, mają dom jak z bajki, ale to tylko pozory szczęścia. Elliot szybko pokazuje bowiem swoje prawdziwe, złe oblicze. Summer długo próbuje zostać przy mężu, ukrywa jego haniebne występki wierząc, że miłość potrafi go uleczyć, że należy dać im kolejną i kolejną szansę. Gdy jednak okazuje się, że mąż nie tylko stosuje wobec niej przemoc, ale pomimo zapewnień o miłości do niej zdradza ją z jej przyjaciółką, Summer ma dość. Nie widzi już sensu walki o to patologiczne małżeństwo. Pakuje się i jedzie do mieszkania swojego brata, z którym od jakiegoś czasu była w konflikcie. Scorp po powrocie z Karaibów wrócił do przestępczego klubu motocyklowego, którego był członkiem a takiego życia jego siostra nie chce. Tym razem jednak Summer czuje, że nie ma innego wyjścia tylko zwrócić się do jedynej rodziny, jaka jej pozostała. Ale gdy przybywa do mieszkania Scorpa, nie zastaje w nim brata, lecz kogoś zupełnie innego. Czyżby sam Diabeł powrócił i teraz pragnie wodzić ją na pokuszenie?

    Tytułowy Colt Hudson aka Diabeł, gdy zaczyna się powieść, właśnie powrócił po 13 latach więzienia. Jeszcze nie zorganizował sobie życia, ale jedno wie. Nie może żyć z dala od swojego rodzinnego klubu motocyklowego. Gdy jednak okazuje się, że klub którym rządził jego ojciec zszedł na bardzo złą drogę, znacznie gorszą niż Colt jest w stanie zaakceptować, odchodzi, zakłada nowy klub i wierzy, że uda mu się stanąć na nogi i nadal robić to, co kocha. Jest tylko kilka drobnych problemów a pierwszy milion z nich ma na imię Summer i w dodatku jest siostrą jego przyjaciela i klubowego brata - Scorpa, w którego mieszkaniu akurat się zatrzymał…

    Nie będę przedstawiać pozostałych postaci, bo za długo by to trwało, ale teraz wrócę do refleksji ogólnej na temat powieści „Colt”. „Colt” to zła książka. Nie, nie technicznie. Technicznie jest świetna. Ale cała fabuła opiera się na złych ludziach i to nie tylko stricte negatywnych postaciach. Tutaj i postacie pozytywne, i negatywne to są przestępcy. To nie jest książka o klubie motocyklowy, którego członkowie lubią jeździć na motorach, ale o takim, gdzie narkotyki, alkohol, morderstwa i nienawiść są na porządku dziennym. To nie jest książka, z którą można się identyfikować. To nie jest powieść, którą czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Rozdźwięk między dobrą a złą stroną „Colta” jest niewielki. Po prostu jedni przestępcy mają jakąś szczątkową moralność a inni nie. Są tortury, nieważne, że w „słusznej” sprawie. Jest przemoc wobec kobiet. Jest niewolnictwo. To naprawdę złe i ciężkie tematy.

    Oczywiście jest też miłość, jakby autorka (czy też autor) chciała udowodnić, że na miłość zawsze znajdzie się miejsce, nawet w świecie przestępczym. Zdecydowanie miłość jest prawdziwa, nawet jeśli nie do końca taka, jaką bym sobie życzyła zobaczyć. Jest to więc prawdziwy romans z całą masą interesujących perypetii. Ale to nie jest książka do przeczytania dla relaksu. Może tylko dla tych, którzy lubią cięższą literaturę. Mnie osobiście czytało się tę powieść dobrze, jednak już na początku uznałam, że potraktuję ją jako powieść a’la fantasy, Inaczej nie dałabym rady…


    Czy polecam powieść? Ani tak, ani nie. Napisałam, czego możecie się spodziewać i jakie, według mnie, są wady i zalety. Nie jestem jednak w stanie z czystym sumieniem rekomendować czegoś tak ciężkiego, czegoś ociekającego złem. Nawet, jeśli technicznie książka jest dobra.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil




poniedziałek, 18 grudnia 2023

ukryta

patrzyłam w niebo próbując się odnaleźć
szukałam szczęścia lecz zawsze zgubione
nieporządna była moja skromna szafa
bałagan w głowie jak chaos na świecie
za zasłoną światła skutecznie ukryta
ta, która jeszcze nie zdołała mnie znaleźć
błądząc pośród cieni rzucanych przez chmury
czekam a życie ucieka przez palce


Sil


fot. Sil


sobota, 9 grudnia 2023

tylko nie miłość

smutek bardziej smutny
złość bardziej zła niż zazwyczaj
tęsknota jakby głębsza, jakby bardziej tęskna
chaos pełny bezładu
bezsens wciąż nie ma sensu
tylko miłość pusta
jakby nie istniała


Sil


fot. Sil


piątek, 8 grudnia 2023

Gdy zapadnie noc – coś na tak i trochę na nie, czyli całkiem miła odmiana

 

    Według źródeł internetowych data wydania powieści „Gdy zapadnie noc” autorki znanej pod pseudonimem Nureyluna to 1 stycznia 2023 roku. Oczywiście mówimy o wydaniu w języku polskim. Można ją przeczytać w aplikacji Galatea, którą wciąż testuję i, jak wspominałam, nie jestem jej gorącą fanką. Na razie postanowiłam pozakańczać wszystkie rozpoczęte książki/serie (4) i „Gdy zapadnie noc” jest pierwszą powieścią na Galatei, przez którą udało mi się przebrnąć.

    Kochani ta książka jest... specyficzna. To pierwsze określenie, które przychodzi mi do głowy, gdy o niej myślę. Jeszcze nigdy nie spotkałam powieści, o której mogłaby powiedzieć, że jest ciepła i rodzinna a jednocześnie to erotyk… Tak, mieszanka wybuchowa, ale ponieważ czytam książki dla „dużych dziewczynek” a nie dla dzieci, jestem w stanie tę specyfikę przełknąć, a nawet powiedzieć, że wzbudziła we mnie pewną ciekawość.

    Na początku wady techniczne. Wadą jest tłumaczenie. Przeczytałam tę powieść po polsku, gdy jeszcze nie działał mi przełącznik na anglojęzyczną wersję Galatei i muszę powiedzieć, że tłumaczenie odbiera sporo z uroku książki. Jest niedbałe, bardzo słabe. Jestem prawie pewna, że to tłumaczenie automatyczne z naniesionymi tylko co ważniejszymi poprawkami a nie profesjonalne tłumaczenie wykonane przez osobę, która się na tym zna. Drugą wadą jest to, co pisałam już w poprzednich postach. Galatea nie przywiązuje wagi do jakość wizualnej oferowanych e-booków. Teksty bywają posklejane i czasem trudno się zorientować, gdzie zaczyna się i gdzie kończy dany wątek. No i oczywiście czekanie 6 godzin na kolejny rozdział… ale cóż, na tym polega wersja darmowa aplikacji i to jestem w stanie zrozumieć. Gdy powieść załaduje się już cała i tekst czyta się na jeden raz, „zyskuje na jakości”, bo mniej wówczas zwraca się uwagę na błędy a bardziej skupia się na akcji, która jest całkiem wartka jak na tak spokojny z pozoru romans. Dlatego powtórzę się. Dla osób, które chcą dłużej korzystać z Galatei i przeczytać wszystkie zawarte tam książki pewnie bardziej racjonalne będzie zakupienie wersji płatnej. Ja wciąż nie jestem na tyle zainteresowana, żeby to zrobić. Można też przez tydzień ładować rozdziały co 6 godzin i ich nie czytać, a dopiero, gdy całość będzie odblokowana wziąć się za lekturę, ale to z kolei dla cierpliwych. Czyli również nie dla mnie ;)

    A teraz o czymś, co pewnie bardziej Was zainteresuje – bohaterowie i fabuła.


    Jasmine jest dorosłą, ale młodą kobietą. W trakcie książki obchodzi 25 urodziny, czyli tak w sam raz na amerykański romans ;) Nie za młoda, nie za dojrzała. Do niedawna była świetnie zorganizowaną i doskonale sobie radzącą w życiu szefową kuchni, ale po drobnym nieporozumieniu z szefostwem (tak, znowu to napastowanie seksualne…), rzuca pracę i nie może znaleźć następnej. Jej konto bankowe pustoszeje aż nazbyt szybko i wkrótce odkrywa, że jest bliska tego, aby nie mieć co jeść ani, gdzie mieszkać. Nie może zwrócić się o pomoc do rodziców, którzy wyrzekli się jej po tym, jak nie chciała spełnić swojego „obowiązku” wobec rodziny i wyjść za mąż za człowieka, którego dla niej wybrali. Pozostaje jej więc liczyć tylko na siebie. Pewnego dnia Jasmine dostaje zaproszenie na rozmowę o pracę od jakiejś tajemniczej kobiety i, choć wygląda to dość podejrzanie, bo Jasmine jest absolutnie pewna, że nie wysyłała do niej żadnego zgłoszenia, decyduje się sprawdzić, o co chodzi. W końcu, co ma do stracenia? Na miejscu okazuje się, że chodzi o pracę opiekunki dla dziewczynki, która mieszka wraz ze służbą w sporej posiadłości. Początkowo nasza bohaterka odmawia, ale gdy jej rozmówczyni oferuje milion dolarów za rok zajmowania się Theą? No cóż… Sami wiecie, jak to jest w życiu. Nawet szefowa kuchni chętnie zostanie nianią, gdy okazuje się, że rok jej pracy został wyceniony na milion dolarów ;) Ale Jasmine przeprowadzając się do rezydencji Mile odnajdzie w swoim życiu coś więcej, niż doskonały zarobek. Odnajdzie coś, czego większość z nas pragnie ponad wszystko. Miłość.

    Theodore jest skrytym człowiekiem. Małomównym, poważnym, przystojnym i bogatym. Trochę jak książę z bajki, o którym śnią dziewczynki na całym świecie. Theo jest do tego skryty, konkretny i przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju kontroli. Gdy jednak w jego domu pojawia się śliczna i wesoła Jasmine, jego samokontrola zostaje wystawiona na ciężką próbę. Kiedyś sądził, że nie ma na świecie kobiety, z którą chciałby się związać. Jasmine jednak sprawia, że zmienia zdanie. Młoda opiekunka jego córki staje się jego obsesją, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Dobro i szczęście pięknej niani Thei, Theodore stawia na równi z dobrem i szczęście swojej latorośli i szybko stają się całkiem szczęśliwą rodziną. Ale oczywiście ktoś musi próbować to zepsuć, bo tak to jest w życiu. Zwłaszcza takim, przedstawionym w romansach, które czytać tak lubię.

    Kochani książka była interesująca. Ciekawie napisana. Miała w sobie to coś! Ale czasem były też fragmenty, których nie rozumiałam, które mi nie pasowały. Sytuacja kryzysowa pod koniec jest ciekawa, ale nie banalna i nie ocieka nadmiarem dramy. Nie ma szalonej byłej, nie ma wszechwiedzącej przyjaciółki (co ostatnio mocno irytuje mnie w amerykańskich powieściach) i za to ogromny plus. Jak dla mnie wadą jest, tylko się nie śmiejcie, nadmiar seksu, bo przez dosłowny opis niektórych scen erotycznych, książka jest jakby na dwóch biegunach. Jeden rozdział to ciepło i miłość a inny to niemal porno. Myślę, że można byłoby to nieco lepiej wyważyć, bo miałam wrażenie, że ten nadmiar erotyki zaciera ogólne, fajne przesłanie książki.

    Mimo to jestem raczej na tak. Może nie na jakieś wielkie tak, ale przeczytałam z zainteresowaniem i przyjemnością. Nie było jakiegoś strasznego wyciskania łez, brak dramy, sporo radości, fajne podejście bohaterów do kryzysu. Gdyby poprawić tłumaczenie i techniczną stronę e-booka i… wyciąć trochę seksu ;) byłaby to naprawdę świetna powieść. Nie oczekujcie fajerwerków, ale szykujcie kocyk i herbatkę w długi, zimowy wieczór. Będzie fajnie.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


poniedziałek, 4 grudnia 2023

zmrożona


zastygnięta, jak lód nieruchoma
gdy nadejdzie czas istota zmrożona
nim podniesie się mgła zasłoną nad światem
zamrożona ziemia odrodzi się latem


trzeszczy ścieżka, w uszach pisk
nieważne, nieważne!
czego chciał ten list
i słowa niepoważne?
zastygnięte obrazy, jak łzy zawstydzone
że nie ma alibi, gdy klątwy spełnione


Sil



fot. Sil


wtorek, 28 listopada 2023

Ciśnienie

niewiele mi wiary zostało w marzenia
zimno na zachodzie, choć wciąż zimy nie ma
po jesieni ślad ukryty pod śniegiem
czego tam szukałam? dziś już sama nie wiem

w skroniach szumi bólem nagły wzrost ciśnienia
za czym tak tęskniłam? niczego tu nie ma...
pod powieką sucho aż oko czerwone,
gdy zaciskasz szczelnie wargi pogryzione

ile człowiek zniesie kamieni pod kością?
głupi się zrodziłeś - nie umrzesz z mądrością
wśród grobów pochowałeś stłuczone pragnienia
i wreszcie rozumiesz, stąd ucieczki nie ma

Sil


fot. Sil




niedziela, 26 listopada 2023

Znów o Galatei i o rzeczach, których nie rozumiem ;)

    Parę dni temu pisałam na temat aplikacji do czytania powieści, którą testuję, czyli o Galatei. Pisałam między innymi, iż jej darmowa wersja jest irytująca oraz, że nie mogę znaleźć przełącznika na wersję anglojęzyczną. O ile przy pierwszym wciąż moje zdanie pozostaje niezmienne - tak, darmowa wersja jest irytująca i czyta się mozolnie, to druga sprawa troszkę się zmieniła. 

    Stała się dziś wieczorem dziwna rzecz i od razu śpieszę o niej donieść. Otóż z jakiegoś powodu nie mogłam zalogować się do Galatei  na swoim "stacjonarnym Internecie" i na chwilę odłączyłam się od Wi-Fi. Akurat miałam ochotę dokończyć książkę (recenzja tej powieści na dniach pojawi się na read2sleep) i mając troszkę wolnego czasu, bo mój syn szybciej zasnął, wolałam ją dokończyć korzystając z Internetu w telefonie niż czekać, aż mój światłowód zostanie naprawiony. Po ponownym zalogowaniu się do Galatei zobaczyłam, że kategorie wyglądają trochę inaczej niż wcześniej (były jakby w innej kolejności). Zaczęłam skrolować w dół i mało mi oczy nie wyszły z orbit. Do tej pory moim oczom ukazywało się raptem kilka kategorii. Tym razem przewijanie w dół zdawało się nie mieć końca aż dobrnęłam do momentu, gdzie zaczęły pojawiać się książki w wersji anglojęzycznej! Dlaczego nie było widać tego, gdy używałam łącza Wi-Fi? Nie mam zielonego pojęcia. Jutro sprawdzę, czy dodatkowe książki i kategorie znikną, gdy znów użyję światłowodu, czy może coś się "naprawiło" po całkowitym odłączeniu od sieci i ponownym zalogowaniu do Galatei. Jest to bardzo dziwne, absolutnie tego nie rozumie, ale jednocześnie trochę zmienia moją ocenę całej aplikacji. Przy tak dużej ilości anglojęzycznych ebooków moje podejście do ewentualnego zakupu w przyszłości wersji płatnej nie jest już tak negatywne. Ale niestety, już spotkał mnie też jeden zgrzyt. Niedawno zaczęłam czytać nową książkę w Galatei i pomyślałam, że skoro jestem dopiero na początku to mogę przerzucić się na wersję angielską. Niestety. Za każdym razem, gdy próbuję ją otworzyć po angielsku, pojawia się błąd ładowania książki (po polsku działa bez zarzutu). Szkoda. Dodatkowo, gdy widzę teraz więcej kategorii, naprawdę wiele więcej, aplikacja częściej się zawiesza i wyskakują różne błędy. Np. ładuje się okładka innej książki a streszczenie innej. 

    Na tę chwilę pozostaję więc sceptyczna, ale nie przestaję czytać i korzystać z Galatei. A dobrą stroną jednego rozdziału na 6 godzin jest to, że zdecydowanie zbyt krótkie rozdziały nie odrywają mnie zanadto od moich obowiązków ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S. Wybaczcie nieco zakręcony styl niniejszego postu, zmęczenie daje mi się we znaki, jednak koniecznie chciałam podzielić się dzisiejszym odkryciem jak najszybciej było to możliwe... ;)

wtorek, 21 listopada 2023

Kontrakt na miłość - część 1, czyli mogłoby być lepiej…

 

    „Kontrakt na miłość” S.S. Sahoo to jedna z wielu „książek”, którą można przeczytać w aplikacji Galatea, której (już mogę powiedzieć) nie będę długoterminową fanką. Zanim wyjaśnię dlaczego, mały background.

    „Kontrakt na miłość” jest podzielony na sześć tomów. Oprócz tego jest dostępna siódma książka z dopiskiem „Finał” i jedno mogę stwierdzić nawet po przeczytaniu dopiero pierwszej części powieści – tłumaczenie jest zrobione niedbale, bez ładnego efektu wizualnego, bez staranności wydawniczej. Kiepsko nawet jak na „e-book”. W dodatku, podział na tomy jest zrobiony sztucznie, podobnie jak podział na rozdziały. Fabuła jest niespójna, chaotyczna, mało wyrazista.

    „Kontrakt na miłość” to dość świeża sprawa, widzę, że pierwsze wydanie datowane jest na początek ubiegłego roku, więc jest to kolejna historia współczesnego, amerykańskiego Kopciuszka. Tylko książę z bajki trochę jest tu nieteges…

    Nie wiem, czy kiedyś dobrnę do końca serii, a jeśli tak – nie szybko, dlatego postanowiłam zrecenzować najpierw pierwszy tom. Zacznę od kwestii technicznej. Książkę czyta się FA-TAL-NIE! Po pierwsze specyfika aplikacji. Galatea pozwala na „darmowe” czytanie książek, ale po jednym rozdziale na 6 godzin. A ja właśnie tę darmową wersję chciałam wypróbować. Można „kupować” rozdziały za punkty. Punkty można zakupić, ale to już kłóci się z moją ideą wypróbowania wersji darmowej, albo można je zdobyć za oglądanie reklam (max 10 reklam po 2 punkty). Kolejne rozdziały są coraz droższe. Początkowe można nabyć rozdział za 10 punktów, ale już później za 12, 14, 16, 18 i nawet 20. Po kilku rozdziałach mamy więc możliwość zakupienia tylko jednego rozdziału dziennie za cały blok reklam. Słabo, bo w ten sposób jesteśmy w stanie przeczytać maksymalnie 4 rozdziały /dobę i to w kilkugodzinnych odstępach. To po prostu irytuje. Oczywiście jeśli z jakiegoś powodu nie możemy przeczytać rozdziału w momencie, gdy jest dostępny, czas oczekiwania na następny się wydłuży, więc może się zdarzyć, że nie damy rady przeczytać nawet tych 4 rozdziałów. Poza tym, z daleka widać, iż rozdziały są podzielone sztucznie! Powinno być ich o połowę mniej, ale najwidoczniej Galatea próbuje zirytować czytelnika jeszcze bardziej. Widać czasem, że rozdział jest zakończony jakby w połowie i jego kontynuacja dostępna będzie dopiero za 6 godzin. I-RY-TU-JĄ-CE! Więc wersja darmowa jest po prostu słaba. Płatna subskrypcja na rok kosztuje niecałe 180 zł, więc osobom, którym aplikacja się spodoba (ja do tych osób nie należę), bardziej będzie się opłacało zapłacić raz na rok i mieć do wszystkiego nieograniczony dostęp. A dlaczego ja nie należę do osób, którym się Galatea spodobała? Bo uważam za nieuczciwe, iż ostatni tom serii „Kontrakt na miłość” z dopiskiem „FINAŁ” nie jest dostępny do czytania w wersji darmowej. Nawet jakbym przełknęła bloki reklamowe, aby zdobyć punkty i to czekanie 6 godzin na następny rozdział, nie mogę przeczytać zakończenia, jeśli nie wykupię płatnej wersji. Dla mnie jest to wielkie NIE. Na reklamach Galatea też zarabia i uważam, iż powinna umożliwić przeczytanie całości w wersji a’la darmowej. Owszem, można, a nawet trzeba zrobić DODATKOWE książki tylko dla czytelników z płatną subskrypcją, ale nieuczciwe jest, aby wyłączać zakończenie danej historii z wersji niepłatnej.

    Co do samej powieści „Kontrakt na miłość”. Żałuję, iż nie mogę się zapoznać z tekstem jednolitym w języku oryginalnym, ponieważ już z daleka widzę, iż historia traci na jakości przez tłumaczenie. Sam sposób prezentacji powieści również wpływa na jej odbiór, podobnie jak drobne błędy.

    „Kontrakt na miłość” to historia skromnej dziewczyny - Angeli, która w wyniku molestowania seksualnego w swoim miejscu pracy musiała z niej zrezygnować a nawet przeprowadzić się do innego miasta, by zaznać trochę spokoju. Pracuje dorywczo w sklepie swojej przyjaciółki i z nią gościnnie mieszka. Niestety wciąż nie jest w stanie zdobyć pracy w swoim świetnym zawodzie, jak się okazuje przez mszczącego się na niej byłego szefa. Tymczasem jej ukochany Tata boryka się z poważną chorobą, na której leczenie nie stać ich rodziny. Angela robi co może, ale nie jest w stanie uzbierać odpowiedniej sumy. Któregoś razu wracając do domu, widzi na ławce w parku smutnego, starszego mężczyznę. Oferuje mu wsparcie a mężczyzna jest zafascynowany jej dobrym sercem. W jego głowie rodzi się plan. Sądzi, że ta piękna, bezinteresownie dobra dziewczyna będzie w stanie mu pomóc i uleczyć jego jedynego syna.

    Xavier to dupek. Tu właściwie powinnam zakończyć opis głównego, męskiego bohatera pierwszego tomu „Kontraktu na miłość”. W pierwszym tomie jest tak beznadziejny, że nie miałam ochoty czytać dalej. Zadufany w sobie, uważający się za kogoś lepszego od innych tylko dlatego, że jest synem miliardera, wredny, puszczalski, bo to nawet nie playboy, nie szanuje kobiet ani nikogo, nawet ojca, który go kocha nad życie. Owszem, w trakcie fabuły okazuje się, że ktoś mu złamał serce, ale… no ludzie! To nie jest usprawiedliwieniem dla wszystkiego. Można cierpieć, można nienawidzić tej, która to zrobiła (oczywiście można też podejść do tego jak mężczyzna…), ale mścić się na całym świecie, zachowywać się jak rozkapryszony nastolatek, któremu za łatwo w życiu? TO słabe. Gdy ojciec mu składa propozycję nie do odrzucenia i proponuje poślubienie młodej i słodkiej Angeli w zamian za zarządzanie rodzinną firmą, Xavier się nawet nie waha. Ale to, w jaki sposób traktuje później swoją żonę? Tego nawet nie można uznać za cywilizowane potraktowanie wroga. I dlatego, byłam naprawdę bliska, aby wielokrotnie porzucić tę powieść. Zwłaszcza, że to taśmociag...

    Ale póki co czytam dalej, bo jestem ciekawa, czy i jak autorka poprowadzi metamorfozę bohaterów. Mam wielką nadzieję, że nie będzie to tak banalne, jak na razie wygląda. Mam nadzieję, że historia zyska na jakości z czasem. Mam nadzieję, że te moje nadzieje nie są płonne…

    I jeszcze jedno, jestem prawie pewna, że gdybym mogła czytać tę powieść od razu w całości a nie tygodniami, moja recenzja byłaby znacznie lepsza. Po prostu przydługi wstęp, którym na dobrą sprawę jest pierwszy tom, nie dawałby mi się tak we znaki, gdybym przebrnęła go w kilka godzin a nie w tydzień. Może, gdybym zobaczyła historię na jeden raz, wydałaby mi się mieć więcej sensu. Na razie jest słabo, ale nie przekreślam. Jeśli dotrwam do końca, a właściwie do szóstej części, bo nie mam zamiaru płacić 180 zł tylko po to, by przeczytać ten nieszczęsny „FINAŁ”, dodam kolejną recenzję „Kontraktu na miłość”. Może będę wówczas mogła napisać polecam, bo na tę chwilę jestem na nie.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 15 listopada 2023

Galatea – aplikacja, którą próbuję zastąpić Chapters

 Uwaga! Post edytowany po 3 tygodniach użytkowania aplikacji!!

    Jakiś czas temu pisałam o aplikacji Chapters, która służy do czytania interaktywnych historii. Pisałam wówczas, że nie jest to moja ulubiona aplikacja oraz, że wolę czytać powieści w oryginale, więc Chapters traktuję troszkę jak inspirację. Niedawno postanowiłam wypróbować coś innego. Mając nadzieję, na lepszą jakość i ładniejszy język opowiadań, skuszona reklamą (tak, reklamą…), zainstalowałam aplikację Galatea. Program, który również służy do czytania historii, ale już nie interaktywnych. Tu teoretycznie czytamy „normalne” powieści. Jak działa aplikacja i, która opowieść mnie skusiła?


    Galatea jest aplikacją teoretycznie darmową, podobnie jak Chapters. Czyli darmową pozornie. Aby komfortowo korzystać z Galatei trzeba mieć punkty lub roczną, płatną subskrypcję. Punkty można kupić lub zdobyć, ale ich zdobywanie jest powolne a kolejne rozdziały są stosunkowo drogie. Jeśli ktoś lubi czytać i aplikacja przypadnie mu do gustu to już chyba bardziej opłaca się wykupić subskrypcję na rok. Jednak ja się na to nie decyduję, gdyż postanowiłam sprawdzić, jak działa aplikacja w wersji stricte darmowej.

    Gdy wybierzemy z biblioteki interesującą nas historię, z reguły pierwsze kilka rozdziałów mamy za darmo. Następne są już płatne – 10, 12 a nawet 14 punktów. Następne rozdziały bywają jeszcze droższe aż do 20 punktów. Możemy zdobywać punkty oglądając reklamy (10 dziennie=20 punktów) i pojedyncze punkty dostaje się za kończenie rozdziałów w kolejnych dniach. Punktowane jest też polubienie grup w mediach społecznościowych oraz polecenie aplikacji znajomym, co akurat mnie nie interesuje. Ciekawą, choć również nie opcją, z której skorzystam, jest możliwość umówienia się z pracownikiem Galatei na krótką rozmowę o aplikacji. To również jest punktowane. Punkty otrzymuje się również za stworzenie swojego konta, ale na to póki co również się nie decyduję.

    Okay, więc mamy średnio 20 lub nieco więcej punktów dziennie, co wystarcza nam na odblokowanie jednego, góra dwóch rozdziałów. A co, jeśli nie mamy więcej punktów? Pozostaje nam CZEKANIE. Można poczekać 6 godzin i rozdział się odblokuje. Co jednak jest opcją dla osób bardzo cierpliwych i naprawdę takich, które i tak nie mają więcej czasu na czytanie niż jeden rozdział na jakiś czas… Czyli nie za bardzo dla mnie. Nie należę do osób cierpliwych, a gdy już znajdę chwilę, by zasiąść do książki, czytanie po jednym rozdziale po prostu mnie irytuje.

    Co do samych historii. Na razie skusiłam się na „Kontrakt na miłość” – powieść, którą i tak miałam ochotę przeczytać, ale nie znalazłam e-booka (jeśli przeczytam do końca to pomyślę o recenzji ;)). Po przeczytaniu kilku rozdziałów muszę przyznać, że historia jest wciągająca, ale… niedbale napisana. Nie wiem, czy to jest specyfika Galatei, czy taki właśnie ma styl autor, ale niestety jest tam pewien chaos. Tłumaczenie na język polski jest raczej takie sobie, jakby wykonywała je maszyna a ktoś tylko poprawiał największe błędy. Rozdziały są też słabo opracowane wizualnie. Czasem mam wrażenie, że czegoś brakuje lub tekst i elementy graficzne nie są wczytane z odpowiednimi odstępami. I niestety dopiero w trakcie czytania zorientowałam się, że ta powieść jest aż sześcioczęściowa. Gdybym wiedziała, zrezygnowałabym. Nie lubię taśmociągów. Na razie jednak doczytam do końca tom pierwszy i zorientuję się, czy dać szansę kontynuacji. O ile oczywiście przetrwam to czytanie po jednym rozdziale co 6 godzin…

    Galatea obfituje w książki o Wilkach i Wilkołakach, więc jeśli ktoś jest miłośnikiem tego typu historii to będzie miał w czym wybierać. Jest też trochę typowych „amerykańskich” romansów z miliarderami, biznesmenami i gangami motocyklowymi. Wiedzę też trochę erotyków, więc również miłośnicy tego gatunku znajdą coś dla siebie. Jest też coś, czego nie lubię, czyli książki ociekające przemocą.

    Póki co – testuję. Czy Galatea przekona mnie do siebie? Zobaczymy. Pewnie jeszcze wrócę do jej tematu za jakiś czas. Na razie za spory minus uznaję, że nie mogę przełączyć języka na angielski. Edit! Po zrestartowaniu aplikacji na innym łączu internetowym okazało się, że jest coś, co wcześniej mi z jakiegoś powodu nie działało (nic się nie działo po kliknięciu). W dolnym menu, gdy klikniemy w trzy pionowe kreski z podpisem "Więcej", otworzy nam się zakładka z różnymi ustawieniami, gdzie można wybrać język aplikacji. 

    Dam znać za jakiś czas, co ostatecznie sądzę o Galatei i jej historiach ;).


Tymczasem ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



poniedziałek, 13 listopada 2023

W wigilię urodzin Leopolda Staffa, jeden z najpiękniejszych wierszy, czyli jego „Deszcz jesienny”

 

    Usłyszałam kiedyś, że nic dziwnego, iż moja poezja jest dekadencka, skoro żyję na przełomie wieków. Mówi się, że to naturalne, bo każdy urodzony pod koniec uprzedniego stulecia odczuwa jakiś niepokój związany z przechodzeniem jednej epoki w drugą. Zawsze sądziła, że to nazbyt duże uproszczenie, ale nie zmienia to faktu, iż jednym z moich ulubionych wierszy, jednym z pierwszych, który naprawdę mnie zachwycił był „Deszcz jesienny” Leopolda Staffa (1878-1957). Kiedy dokładnie powstał ten utwór raczej już się nie dowiem, jednak zasoby internetowe pokazują, że był to sam początek XX wieku. 1903? 1908? Jedna i ta sama dekada, choć powiedziałabym, że pięć lat w życiu autora może jednak mieć znaczenie…

    Większość z nas zna utwór „Deszcz jesienny” z edukacji polonistycznej, ale ja poznałam go nieco wcześniej, buszując po podręcznikach starszego brata. To była poetycka miłość od pierwszego wejrzenia. Nie tylko technicznie utwór wydał mi się niezwykle interesujący, gdyż jego refren wspaniale naśladował pogodę za jesiennym oknem a „szeleszczące” głoski dawały złudzenie tego deszczu, który stanowił tło wiersza, ale i przewrotna, nieco melancholijna treść idealnie wpisywała się w mój gust czytelniczy. Poczułam również, że gdyby Staff żył w tych samych czasach, co ja, byłby niezłym kandydatem na bratnią duszę.

    Nie będę recenzować wiersza „Deszcz jesienny”, analizować go (analiz pod dostatkiem w Internecie). Nie będę również pisać, co moim zdaniem, „poeta miał na myśli”… Ale dla osób, które wiersza nie znają lub chciałyby sobie odświeżyć pamięć i zerknąć na niego w wolnej chwili, mam prośbę. Przeczytajcie go na głos, miękkim, przyciszonym głosem. Przeczytajcie go wieczorem, gdy jesień nie pozwala wyjść na spacer wilgocią, mgłą, dymem i deszczem. Przeczytajcie go w samotności.

Poniżej fragment z moim ulubionym wersem, ale… nie mój ulubiony fragment :) I tym przewrotnym akcentem


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil

środa, 8 listopada 2023

Droga do domu

Bywa złudna, nie zawsze prosta
Czasem zimna i wiatr w oczy wieje
Razi słońce lub deszcz pada z niewystarczającej chmury
Aż czasem chciałoby się zatrzymać lub nawet zawrócić

Ale droga do domu jest potrzebna
Jest więcej niż warta wysiłku
Pytanie tylko, gdzie jest nasz dom?
I co właściwie oznacza?

Sil


fot. Sil



sobota, 4 listopada 2023

Dziś

za oknem złoto
w domu szarość
na ulicach cisza
we wnętrzu chaos
w innych odwaga
w środku pustka i lęki
w duszy głucha cisza
choć na ustach dźwięki
wiatr rozpędził chmury
lecz zaprószył oczy
błękit się wylewa
zapomnijmy o tym
pamięć w dwóch płomieniach
kolorowych zniczy
pod szarym nagrobkiem
zimny kamień milczy

Sil

fot. Sil
    

wtorek, 24 października 2023

Jak nie fałszywa para to romans sportowy, czyli chciałabym jakiegoś powiewu świeżości...

     To już kolejna książka, po którą sięgam i nie mogę nawet przebrnąć przez kilka pierwszych rozdziałów. Aż zastanawiam się czasem, czy aby w ogóle nie porzucić na jakiś czas powieści romantycznych. Może jakiś powrót do korzeni? Do tego, co lubiłam 25 lat temu, czyli sięgnąć po fantasy? Może to da mojemu umysłowi odetchnąć. Wyszukuję, płacę za ebooki, zmieniam autorów i... okazuje się, że nic, absolutnie nic mnie nie zaskakuje. Fabuła przewidywalna, powtarzalna. Nawet bohaterowie powoli są do siebie podobni jak dwie krople kawy z mlekiem. Jeśli ktoś może mi polecić coś, co wg niego mnie zaskoczy - dajcie znać :) Piszcie w komentarzach lub w wiadomości prywatnej. 

Ale nie, nie poddałam się jeszcze. Będę szukać nadal i może wkrótce pojawi się coś nowego na read2sleep.pl. Zaczynam powieść nowej dla mnie autorki. Może mnie mile zaskoczy? ;) 

Ściskam i pozdrawiam

Sil




poniedziałek, 16 października 2023

Jest już tak na tym świecie, że ludzie są jednakowi i wyjątkowi jednocześnie...

     Najciekawsze w byciu kimś wyjątkowym, w byciu pisarzem, poetą, muzykiem czy piosenkarzem, w byciu artystą malarzem albo aktorem jest to, że odkrywasz, iż inni pisarze, poeci, muzycy, piosenkarze, malarze i aktorzy to też ludzie. A stąd prosta droga do utraty złudzeń i zrozumienia, że ich sukcesy i błędy to po prostu część życia. Świadomość ta daje pewien spokój ducha, jednak umniejsza wyjątkowość.

Sil

fot. Sil



niedziela, 15 października 2023

Zacznijmy od końca, czyli romans samotnych rodziców w książce „Sleepover” Sereny Bell

 

    Ostatnimi czasy naprawdę trudno mi trafić na romans, którego przeczytanie nie jest dla mnie wyzwaniem i to nie ze względu na fakt, iż czytam powieści w oryginalnym języku, bo czytanie po angielsku stało się dla mnie czymś naturalnym, ale dlatego, że rzadko natrafiam na coś, co poleciłabym dalej. Jak pewnie pamiętacie, nie piszę recenzji książek, o których nie mogłabym powiedzieć nic pozytywnego, więc w efekcie read2sleep.pl świeci pustkami. I już nie chodzi o to, że po prostu mam wrażenie, że autorki romansów piszą w kółko o tym samym, bo to jest dla mnie zrozumiałe, zaś o to, że brak mi książki z porywającą fabułą, spójną akcją i nieco mniej banalnym poczuciem humoru. Niestety, ostatnio bardzo ciężko mi znaleźć coś, co spełnia te kryteria, ale wydane w 2018 roku „Sleepover” Sereny Bell nie jest złe i dlatego wreszcie mam coś nowego dla moich Czytelników.

    W kwestii formalnej, jest to trzecia, ostatnia część serii „Under One Roof” i, jak można wnioskować po tytule posta, właśnie od niej zaczęłam lekturę. A dlaczego tak? Bo jest to jedna z tych serii, gdzie każda książka opowiada de facto o czymś innym, więc dla czytelnika nie ma różnicy, od której części zacznie. Po opisie e-booków uznałam, że ostatni tom będzie najciekawszy i po niego sięgnęłam.

    Elle jest nieśmiałą, wątpiącą w siebie samotną mamą, która po kilku latach małżeństwa odkryła, iż żyła w kłamstwie. Jej ukochany mąż nigdy nie odwzajemniał jej uczuć, bo jego serce należało do kobiety, która rzuciła go tuż przed tym, jak poznał Elle. Pobrali się, ponieważ Elle była w ciąży a nie z miłości. Problem jednak w tym, że Elle tego nie wiedziała. Ona sama bardzo kochała męża a dziecko było dla niej nie pretekstem do ślubu, ale po prostu owocem miłości. W momencie, gdy odkrywa więc, że jej małżeństwo to była farsa, jest zdruzgotana a cierpi na tym nie tylko jej serce, ale również kobieca duma. Pragnie, za namową przyjaciółek (tak, znowu te przyjaciółki) odzyskać jakąś część swojej kobiecości i wdaje się w sytuację intymną z poznanym w barze mężczyzną. Szczery zachwyt nieznajomego faktycznie trochę przywraca jej pewność siebie, jednak sprawy się komplikują, gdy okazuje się, że jakiś czas po wydarzeniu w barze, nieznajomy przestaje być tylko gorącym wspomnieniem a staje się jej sąsiadem i w dodatku ojcem nowego najlepszego przyjaciela jej synka.

    Swayer nie jest zainteresowany związkiem nie dlatego, że jest playboyem czy złym człowiekiem, ale dlatego, że wciąż cierpi po śmierci swojej ukochanej żony. Jako mężczyzna w sile wieku, odczuwa normalne potrzeby seksualne, więc zdarza mu się czasem umówić z jakąś kobietą tylko w takim celu, ale poza tym nie interesuje go żadna relacja z płcią przeciwną. Aż do momentu, gdy w barze spotyka śliczną, smutną kobietę, która próbuje odzyskać pewność siebie po niezbyt dla niej przyjemnym rozwodzie. Elle zapada mu głęboko w pamięć, jednak choć minęły już dwa lata od śmierci jego ukochanej żony, nie zamierza robić żadnego kroku w kierunku pięknej nieznajomej. Nie czuje się na to gotowy. Gdy jednak okazuje się, że los rzuca go w miejsce, gdzie mieszka również Elle, a jego nieco zamknięty w sobie synek odnajduje w synku sąsiadki bratnią duszę, Swayer wie, że nie uniknie interakcji z tą słodką kobietą. Broni się, broni, ale powoli czuje, że przegrywa. Tylko czy uda mu się zbudować relację z kimś, kto obiecał sobie nigdy więcej nie wiązać się z mężczyzną tęskniącym za inną kobietą?

    „Sleepover” wzbudza we mnie odczucia ambiwalentne. Z jednej strony było to dla mnie coś quasi nowego ze względu na przyjaźń synów głównych bohaterów oraz na fakt, że bohaterowie mieli prawo, aby bardzo ostrożnie podchodzić do swojej relacji. Jeśli ktoś cierpi po zmarłym ukochanym, oczywiście że nie przejdzie do porządku dziennego nad tym, że jego serce znów otwiera się na miłość. Jeśli ktoś właśnie skończył trudny rozwód, oczywiście, że wątpi w siebie i jest mu trudno komuś zaufać. Więc powiedzmy, że rozumiem tempo rozwoju akcji i wątpliwości głównych bohaterów. Są one naturalne i do przyjęcia. To, co mi się nie podobało to fakt, że fabuła nie toczyła się płynnie. Miałam wrażenie, że co chwilę czegoś brakuje, jakby autorka wycinała gdzieniegdzie nadmiar tekstu czy coś takiego. Czasem wracałam nawet kilka stron, aby zobaczyć, czy czegoś nie przeoczyłam, czy coś mi się nie posklejało lub czegoś nie zrozumiałam z tekstu. Niestety, za każdym razem okazywało się, że nie. Sam język też był trochę inny niż jestem przyzwyczajona i musiałam bardziej wytężyć uwagę, aby wszystko zrozumieć, jednak to akurat mi nie przeszkadzało. Kolejna wada to mnóstwo oklepanych motywów, jak zaproszenie na ślub byłego męża i „szarmanckie” ratowanie Elle z „opresji” przez Swayera. Książka ponadto była bardzo przewidywalna i miejscami nieco przesłodzona. Dla równowagi, główni bohaterowie wydawali się bardzo autentyczni. Nie byli idealni, raczej naturalni, za co plus. To, czego dla mnie było odrobinę za dużo to sceny intymne. Nie mam nic przeciwko scenom erotycznym, ale wg mnie było ich w „Sleepover” po prostu zbyt wiele w stosunku do innych elementów fabuły, przez co cały wydźwięk książki został spłycony. Szkoda.

    I na koniec. Czy polecam „Sleepover”? Ani tak, ani nie. Żebym mogła z czystym sumieniem polecić tę powieść, musiałoby być w niej coś więcej (lub mniej w przypadku scen erotycznych ;)). Ale nie była też zła i to nie była jedna z tych książek, którą miałam ochotę porzucić na którymkolwiek etapie czytania. Jednak w ostatecznym rozrachunku trochę mnie zawiodła. Myślę, że ta pozycja nada się na jakiś długi, jesienny wieczór, ale to tyle.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



niedziela, 8 października 2023

"Pytanie za sto punków", czyli dziś wiersz


pytanie za sto punków


czy kiedy życie dobrze przeżyte
bogato, szczęśliwie i w pełni w kochaniu
czy nie żal wtedy odchodzić w zaświaty?
czy żal jest w tym umieraniu?


a jeśli bieda i wiatr zawsze w oczy
i bóle, i smutki czy ciągłe zwątpienia
to czy już lepiej wtedy umierać
czy żal, bo była nadzieja...


Sil



fot. Sil



piątek, 6 października 2023

Coś nowego od Penelope Ward, czyli kilka tygodni po światowej premierze „I could never”

 

    Kilka ważnych dla mnie spraw ostatnio mocno mnie pochłonęło i pewnie dlatego przegapiłam premierę najnowszej powieści romantycznej, znanej nam już autorki, Penelope Ward. „I could never” miało swoje wielkie wejście na rynek pod koniec sierpnia i póki co jest dostępne tylko w języku angielskim. Na wydanie polskie przyjdzie troszkę poczekać, jednak polecam sięgnąć po oryginał, bo jest napisany przystępnym językiem i dlaczegóż nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? Poczytać niezłą książę i poćwiczyć język angielski jednocześnie.

    Tak, książka jest niezła, jednak nie będzie tu samych ochów i achów. Jest troszkę inaczej w stosunku do tego, co zwykle prezentuje w swoich książkach Penelope, co uważam za plus, jest jednak również troszkę rzeczy, które może niektórych z Was trochę już znudzą...

    Carly to młoda, ale nie nieprzyzwoicie młoda ( ;)) makijażystka, która nie tak dawno temu straciła miłość swojego życia. W wypadku zginął jej narzeczony, Brad. Jako mądra i słodka dziewczyna o wrażliwej duszy, źle zniosła jego śmierć i dałaby wiele, aby cofnąć czas. Często myśli o tym, co by było, gdyby pojechała w tamtą podróż z ukochanym, czy odmieniłoby to jego los? Choć mijają dwa lata, ona wciąż nie potrafi o nim zapomnieć i wciąż nie umie ruszyć dalej ze swoim życiem. Gdy jednak okazuje się, że niespodziewanie umiera również jej niedoszły teść, który miał pod opieką dorosłego już, ale dotkniętego zaawansowanym autyzmem młodszego brata Brada - Scottiego, Carly nie ma wątpliwości, co powinna zrobić. Zawiesza swoją pracę, pakuje samochód i jedzie setki kilometrów do rodzinnego miasteczka zmarłego narzeczonego, aby zapewnić jego bratu możliwie najlepszą opiekę przynajmniej do momentu, gdy znajdzie dla niego miejsce w odpowiednim domu opieki. Jednak to, czego się nie spodziewa to fakt, że najlepszy przyjaciel Brada, Josh, za którym z pewnych względów nie przepada, wpadnie na dokładnie ten sam pomysł. Nie jest więc zadowolona, gdy niedługą chwilę po tym, jak zjawiła się w domu rodzinnym Brada i Scottiego, wprasza się do niego również Josh.

    Josh ma wyrzuty sumienia. Miał dawniej swojego ukochanego przyjaciela, którego kochał nie mniej niż swoich rodzonych braci a, w którego domu spędzał tyle czasu, ile tylko się dało, gdyż tylko tam czuł się naprawdę szczęśliwy. Ale ten przyjaciel odszedł, zginął w wypadku podczas podróży, w której również Josh miał brać udział, ale musiał odwołać swoją obecność. Oczywiście, że nie przyczynił się do śmierci przyjaciela, ale czy można to sobie przetłumaczyć, gdy czuje się po jego śmierci tak bardzo pustym w środku? Pewnie nie, ale to nie wyrzuty sumienia sprawiają, że gdy Josh dowiaduje się o śmierci ojca Brada, natychmiast postanawia zaopiekować się jego młodszym bratem ze specjalnymi potrzebami. Powód jest taki, że po prostu Scottie też jest mu bardzo bliski. Jednak, gdy zjawia się w rodzinnym domu swojego zmarłego przyjaciela i spotyka tam niedoszłą żonę Brada, nie jest zachwycony. Carly zawsze traktowała go z dystansem, jeśli nie gorzej, więc nie mógł jej zbyt dobrze poznać, ale tak naprawdę nawet tego nie chciał, co nie zmieniało faktu, że zawsze uważał ją za bardzo piękną kobietę. Tak czy tak, teraz obydwoje znaleźli się w sytuacji, w której chcąc nie chcąc muszą współpracować dla dobra ich świeżo upieczonego podopiecznego i jeszcze na dodatek, szybko dochodzą do wniosku, że żadne z nich nie dałoby sobie rady z nowym zadaniem w pojedynkę. I co teraz?

    Carly i Josh są dobrymi ludźmi, którzy stracili w wyniku wypadku bardzo ważną dla siebie osobę. Dla tej osoby znaleźli się w sytuacji dla nich niekomfortowej, ale poradzili sobie świetnie jako opiekunowie. Całkiem dobrze zaczęli sobie również radzić jako przyjaciele, gdy już wyjaśnili oczywiście nieporozumienie z przeszłości, które sprawiło, że wcześniej nie doceniali siebie nawzajem. A teraz stanęli w obliczu problemu, którego spodziewali się najmniej. Wzajemnej atrakcyjności. I nie mówię o atrakcyjności czysto fizycznej, ale o czymś głębszym. W końcu „I could never” to romans. A skąd tytuł? Ano stąd, że ani narzeczona Brada nie sądziła, że kiedykolwiek pokocha kogoś innego po jego śmierci, a tym bardziej Josh nie przypuszczał, że zadurzy się w ukochanej zmarłego najlepszego przyjaciela. Problem w tym, że o ile ona gotowa jest, aby wpuścić mężczyznę do swojego serca i życia, on nosi w sobie traumę, którą pozostawiła po sobie jego matka. Ma więc nie jeden, lecz dwa ciężkie orzechy do zgryzienia, a to czasem okazuje się po prostu zbyt wiele.

    To, co podobało mi się w najnowszej powieści Penelope Ward to odstępstwo od jej zwykłego schematu. Nie mamy tutaj motywu „spotkania po latach”, nie mamy też tego, co zawsze wzbudza we mnie w jej powieściach odczucia ambiwalentne. Penelope nie rozbija tu nowego związku dla starego i to wszystko jest na plus. Jest również znacznie mniej niepotrzebnej dramy, raczej zwykłe problemy obyczajowe. Styl jest jak zwykle dobry a akcja spójna. Powieść została zakwalifikowana między innymi do kategorii „od wrogów do kochanków”, ale moim zdaniem błędnie. Carly i Josh nie byli wrogami, co najwyżej nie wywarli na sobie dobrego, pierwszego wrażenia.

    To, co zdecydowanie mi się nie podobało, to fabuła, bo choć spójna była nieco rozwleczona. Co ciekawe, przedział czasowy nie był tym razem bardzo rozległy. Były fragmenty, które mi się dłużyły, a to zawsze źle znoszę w książkach. Jak na początku jest trochę przydługie wyprowadzenie akcji, jeszcze okay... o ile później się rozkręci. Ale jeśli zaczynam się nudzić cyklicznie co jakiś czas, to coś musiało pójść nie tak… Druga sprawa, znów, jak w wielu znanych mi powieściach, jednym z podstawowych problemów między bohaterami jest to, że wyznaczają oni sobie nikomu niepotrzebne bariery. Wolę jednak, gdy bariery w romansach stawia bohaterom los a nie oni sami. Więc takie zbędne komplikowanie sobie życia uważam po prostu za minus.

    Czy zatem polecam powieść? Raczej tak, bo Penelope Ward warsztat pisarski ma godny pozazdroszczenia. Może akurat książka „I could never” nie ma w sobie nic odkrywczego jako romans, ale pięknie pokazuje na przykład trudy opieki nad osobą ze specjalnymi potrzebami i ta część powieści była naprawdę interesująca. Jako książka obyczajowa powiedziałabym, że wypada świetnie. Jako romans słabiej, ale i tak o niebo lepiej niż znakomita większość tytułów, które w ostatnim czasie wpadły w moje ręce. Ba, niektórych nawet nie udało mi się dokończyć, a to u mnie rzadkość. Tę książkę przeczytałam od deski do deski i miło przy niej spędziłam czas. Świetnie nada się na długi, jesienny wieczór.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


poniedziałek, 2 października 2023

Jeszcze chwileczkę...

 

Moi Mili,

 

potrzebuję jeszcze kilku dni, widzę już coś na końcu drogi  ;) Niedługo będę mogła przybiec na read2sleep.pl z nową recenzją. Poczekajcie jeszcze moment, proszę <3


Sil


fot. Sil




niedziela, 24 września 2023

Przerwa, ponieważ muszę coś skończyć...

Kochani!

Kilka dni przerwy w działalności R2S, ponieważ muszę coś ważnego dla mnie skończyć. Nie wiem, czy jak mnie najdzie jakaś nazbyt silna wena to nie skuszę się na wrzucenie jakiegoś wiersza ;), ale z recenzjami muszę odrobinę się wstrzymać. Zwłaszcza, że i tak mam kłopot, co wybrać. Nic nowego od dość dawna mnie nie porywa i musiałoby to być coś zaległego... Tymczasem cieszę się początkiem długich wieczorów i robię krok ku marzeniom. Do zobaczenia wkrótce...


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S.

Poniższe zdjęcie to randomowa fotka z wczorajszego spacerku ;)


fot. Sil


sobota, 23 września 2023

Jesienią

jesienią są trawy niezwykłej urody
w nich zaplątały się kwiaty



jak człowiek, który jeszcze młody
lecz już czuje nad sobą powiewy chłodu życia
jesienią jest piękno ciągle do odkrycia





i tylko, gdy czas gęstych wspomnień zatrzyma się w lesie
nagle pamiętamy, że to jednak jesień





Sil



fot. Sil




Najpopularniejsze posty :)