wtorek, 21 listopada 2023

Kontrakt na miłość - część 1, czyli mogłoby być lepiej…

 

    „Kontrakt na miłość” S.S. Sahoo to jedna z wielu „książek”, którą można przeczytać w aplikacji Galatea, której (już mogę powiedzieć) nie będę długoterminową fanką. Zanim wyjaśnię dlaczego, mały background.

    „Kontrakt na miłość” jest podzielony na sześć tomów. Oprócz tego jest dostępna siódma książka z dopiskiem „Finał” i jedno mogę stwierdzić nawet po przeczytaniu dopiero pierwszej części powieści – tłumaczenie jest zrobione niedbale, bez ładnego efektu wizualnego, bez staranności wydawniczej. Kiepsko nawet jak na „e-book”. W dodatku, podział na tomy jest zrobiony sztucznie, podobnie jak podział na rozdziały. Fabuła jest niespójna, chaotyczna, mało wyrazista.

    „Kontrakt na miłość” to dość świeża sprawa, widzę, że pierwsze wydanie datowane jest na początek ubiegłego roku, więc jest to kolejna historia współczesnego, amerykańskiego Kopciuszka. Tylko książę z bajki trochę jest tu nieteges…

    Nie wiem, czy kiedyś dobrnę do końca serii, a jeśli tak – nie szybko, dlatego postanowiłam zrecenzować najpierw pierwszy tom. Zacznę od kwestii technicznej. Książkę czyta się FA-TAL-NIE! Po pierwsze specyfika aplikacji. Galatea pozwala na „darmowe” czytanie książek, ale po jednym rozdziale na 6 godzin. A ja właśnie tę darmową wersję chciałam wypróbować. Można „kupować” rozdziały za punkty. Punkty można zakupić, ale to już kłóci się z moją ideą wypróbowania wersji darmowej, albo można je zdobyć za oglądanie reklam (max 10 reklam po 2 punkty). Kolejne rozdziały są coraz droższe. Początkowe można nabyć rozdział za 10 punktów, ale już później za 12, 14, 16, 18 i nawet 20. Po kilku rozdziałach mamy więc możliwość zakupienia tylko jednego rozdziału dziennie za cały blok reklam. Słabo, bo w ten sposób jesteśmy w stanie przeczytać maksymalnie 4 rozdziały /dobę i to w kilkugodzinnych odstępach. To po prostu irytuje. Oczywiście jeśli z jakiegoś powodu nie możemy przeczytać rozdziału w momencie, gdy jest dostępny, czas oczekiwania na następny się wydłuży, więc może się zdarzyć, że nie damy rady przeczytać nawet tych 4 rozdziałów. Poza tym, z daleka widać, iż rozdziały są podzielone sztucznie! Powinno być ich o połowę mniej, ale najwidoczniej Galatea próbuje zirytować czytelnika jeszcze bardziej. Widać czasem, że rozdział jest zakończony jakby w połowie i jego kontynuacja dostępna będzie dopiero za 6 godzin. I-RY-TU-JĄ-CE! Więc wersja darmowa jest po prostu słaba. Płatna subskrypcja na rok kosztuje niecałe 180 zł, więc osobom, którym aplikacja się spodoba (ja do tych osób nie należę), bardziej będzie się opłacało zapłacić raz na rok i mieć do wszystkiego nieograniczony dostęp. A dlaczego ja nie należę do osób, którym się Galatea spodobała? Bo uważam za nieuczciwe, iż ostatni tom serii „Kontrakt na miłość” z dopiskiem „FINAŁ” nie jest dostępny do czytania w wersji darmowej. Nawet jakbym przełknęła bloki reklamowe, aby zdobyć punkty i to czekanie 6 godzin na następny rozdział, nie mogę przeczytać zakończenia, jeśli nie wykupię płatnej wersji. Dla mnie jest to wielkie NIE. Na reklamach Galatea też zarabia i uważam, iż powinna umożliwić przeczytanie całości w wersji a’la darmowej. Owszem, można, a nawet trzeba zrobić DODATKOWE książki tylko dla czytelników z płatną subskrypcją, ale nieuczciwe jest, aby wyłączać zakończenie danej historii z wersji niepłatnej.

    Co do samej powieści „Kontrakt na miłość”. Żałuję, iż nie mogę się zapoznać z tekstem jednolitym w języku oryginalnym, ponieważ już z daleka widzę, iż historia traci na jakości przez tłumaczenie. Sam sposób prezentacji powieści również wpływa na jej odbiór, podobnie jak drobne błędy.

    „Kontrakt na miłość” to historia skromnej dziewczyny - Angeli, która w wyniku molestowania seksualnego w swoim miejscu pracy musiała z niej zrezygnować a nawet przeprowadzić się do innego miasta, by zaznać trochę spokoju. Pracuje dorywczo w sklepie swojej przyjaciółki i z nią gościnnie mieszka. Niestety wciąż nie jest w stanie zdobyć pracy w swoim świetnym zawodzie, jak się okazuje przez mszczącego się na niej byłego szefa. Tymczasem jej ukochany Tata boryka się z poważną chorobą, na której leczenie nie stać ich rodziny. Angela robi co może, ale nie jest w stanie uzbierać odpowiedniej sumy. Któregoś razu wracając do domu, widzi na ławce w parku smutnego, starszego mężczyznę. Oferuje mu wsparcie a mężczyzna jest zafascynowany jej dobrym sercem. W jego głowie rodzi się plan. Sądzi, że ta piękna, bezinteresownie dobra dziewczyna będzie w stanie mu pomóc i uleczyć jego jedynego syna.

    Xavier to dupek. Tu właściwie powinnam zakończyć opis głównego, męskiego bohatera pierwszego tomu „Kontraktu na miłość”. W pierwszym tomie jest tak beznadziejny, że nie miałam ochoty czytać dalej. Zadufany w sobie, uważający się za kogoś lepszego od innych tylko dlatego, że jest synem miliardera, wredny, puszczalski, bo to nawet nie playboy, nie szanuje kobiet ani nikogo, nawet ojca, który go kocha nad życie. Owszem, w trakcie fabuły okazuje się, że ktoś mu złamał serce, ale… no ludzie! To nie jest usprawiedliwieniem dla wszystkiego. Można cierpieć, można nienawidzić tej, która to zrobiła (oczywiście można też podejść do tego jak mężczyzna…), ale mścić się na całym świecie, zachowywać się jak rozkapryszony nastolatek, któremu za łatwo w życiu? TO słabe. Gdy ojciec mu składa propozycję nie do odrzucenia i proponuje poślubienie młodej i słodkiej Angeli w zamian za zarządzanie rodzinną firmą, Xavier się nawet nie waha. Ale to, w jaki sposób traktuje później swoją żonę? Tego nawet nie można uznać za cywilizowane potraktowanie wroga. I dlatego, byłam naprawdę bliska, aby wielokrotnie porzucić tę powieść. Zwłaszcza, że to taśmociag...

    Ale póki co czytam dalej, bo jestem ciekawa, czy i jak autorka poprowadzi metamorfozę bohaterów. Mam wielką nadzieję, że nie będzie to tak banalne, jak na razie wygląda. Mam nadzieję, że historia zyska na jakości z czasem. Mam nadzieję, że te moje nadzieje nie są płonne…

    I jeszcze jedno, jestem prawie pewna, że gdybym mogła czytać tę powieść od razu w całości a nie tygodniami, moja recenzja byłaby znacznie lepsza. Po prostu przydługi wstęp, którym na dobrą sprawę jest pierwszy tom, nie dawałby mi się tak we znaki, gdybym przebrnęła go w kilka godzin a nie w tydzień. Może, gdybym zobaczyła historię na jeden raz, wydałaby mi się mieć więcej sensu. Na razie jest słabo, ale nie przekreślam. Jeśli dotrwam do końca, a właściwie do szóstej części, bo nie mam zamiaru płacić 180 zł tylko po to, by przeczytać ten nieszczęsny „FINAŁ”, dodam kolejną recenzję „Kontraktu na miłość”. Może będę wówczas mogła napisać polecam, bo na tę chwilę jestem na nie.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)