wtorek, 28 listopada 2023

Ciśnienie

niewiele mi wiary zostało w marzenia
zimno na zachodzie, choć wciąż zimy nie ma
po jesieni ślad ukryty pod śniegiem
czego tam szukałam? dziś już sama nie wiem

w skroniach szumi bólem nagły wzrost ciśnienia
za czym tak tęskniłam? niczego tu nie ma...
pod powieką sucho aż oko czerwone,
gdy zaciskasz szczelnie wargi pogryzione

ile człowiek zniesie kamieni pod kością?
głupi się zrodziłeś - nie umrzesz z mądrością
wśród grobów pochowałeś stłuczone pragnienia
i wreszcie rozumiesz, stąd ucieczki nie ma

Sil


fot. Sil




niedziela, 26 listopada 2023

Znów o Galatei i o rzeczach, których nie rozumiem ;)

    Parę dni temu pisałam na temat aplikacji do czytania powieści, którą testuję, czyli o Galatei. Pisałam między innymi, iż jej darmowa wersja jest irytująca oraz, że nie mogę znaleźć przełącznika na wersję anglojęzyczną. O ile przy pierwszym wciąż moje zdanie pozostaje niezmienne - tak, darmowa wersja jest irytująca i czyta się mozolnie, to druga sprawa troszkę się zmieniła. 

    Stała się dziś wieczorem dziwna rzecz i od razu śpieszę o niej donieść. Otóż z jakiegoś powodu nie mogłam zalogować się do Galatei  na swoim "stacjonarnym Internecie" i na chwilę odłączyłam się od Wi-Fi. Akurat miałam ochotę dokończyć książkę (recenzja tej powieści na dniach pojawi się na read2sleep) i mając troszkę wolnego czasu, bo mój syn szybciej zasnął, wolałam ją dokończyć korzystając z Internetu w telefonie niż czekać, aż mój światłowód zostanie naprawiony. Po ponownym zalogowaniu się do Galatei zobaczyłam, że kategorie wyglądają trochę inaczej niż wcześniej (były jakby w innej kolejności). Zaczęłam skrolować w dół i mało mi oczy nie wyszły z orbit. Do tej pory moim oczom ukazywało się raptem kilka kategorii. Tym razem przewijanie w dół zdawało się nie mieć końca aż dobrnęłam do momentu, gdzie zaczęły pojawiać się książki w wersji anglojęzycznej! Dlaczego nie było widać tego, gdy używałam łącza Wi-Fi? Nie mam zielonego pojęcia. Jutro sprawdzę, czy dodatkowe książki i kategorie znikną, gdy znów użyję światłowodu, czy może coś się "naprawiło" po całkowitym odłączeniu od sieci i ponownym zalogowaniu do Galatei. Jest to bardzo dziwne, absolutnie tego nie rozumie, ale jednocześnie trochę zmienia moją ocenę całej aplikacji. Przy tak dużej ilości anglojęzycznych ebooków moje podejście do ewentualnego zakupu w przyszłości wersji płatnej nie jest już tak negatywne. Ale niestety, już spotkał mnie też jeden zgrzyt. Niedawno zaczęłam czytać nową książkę w Galatei i pomyślałam, że skoro jestem dopiero na początku to mogę przerzucić się na wersję angielską. Niestety. Za każdym razem, gdy próbuję ją otworzyć po angielsku, pojawia się błąd ładowania książki (po polsku działa bez zarzutu). Szkoda. Dodatkowo, gdy widzę teraz więcej kategorii, naprawdę wiele więcej, aplikacja częściej się zawiesza i wyskakują różne błędy. Np. ładuje się okładka innej książki a streszczenie innej. 

    Na tę chwilę pozostaję więc sceptyczna, ale nie przestaję czytać i korzystać z Galatei. A dobrą stroną jednego rozdziału na 6 godzin jest to, że zdecydowanie zbyt krótkie rozdziały nie odrywają mnie zanadto od moich obowiązków ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


P.S. Wybaczcie nieco zakręcony styl niniejszego postu, zmęczenie daje mi się we znaki, jednak koniecznie chciałam podzielić się dzisiejszym odkryciem jak najszybciej było to możliwe... ;)

wtorek, 21 listopada 2023

Kontrakt na miłość - część 1, czyli mogłoby być lepiej…

 

    „Kontrakt na miłość” S.S. Sahoo to jedna z wielu „książek”, którą można przeczytać w aplikacji Galatea, której (już mogę powiedzieć) nie będę długoterminową fanką. Zanim wyjaśnię dlaczego, mały background.

    „Kontrakt na miłość” jest podzielony na sześć tomów. Oprócz tego jest dostępna siódma książka z dopiskiem „Finał” i jedno mogę stwierdzić nawet po przeczytaniu dopiero pierwszej części powieści – tłumaczenie jest zrobione niedbale, bez ładnego efektu wizualnego, bez staranności wydawniczej. Kiepsko nawet jak na „e-book”. W dodatku, podział na tomy jest zrobiony sztucznie, podobnie jak podział na rozdziały. Fabuła jest niespójna, chaotyczna, mało wyrazista.

    „Kontrakt na miłość” to dość świeża sprawa, widzę, że pierwsze wydanie datowane jest na początek ubiegłego roku, więc jest to kolejna historia współczesnego, amerykańskiego Kopciuszka. Tylko książę z bajki trochę jest tu nieteges…

    Nie wiem, czy kiedyś dobrnę do końca serii, a jeśli tak – nie szybko, dlatego postanowiłam zrecenzować najpierw pierwszy tom. Zacznę od kwestii technicznej. Książkę czyta się FA-TAL-NIE! Po pierwsze specyfika aplikacji. Galatea pozwala na „darmowe” czytanie książek, ale po jednym rozdziale na 6 godzin. A ja właśnie tę darmową wersję chciałam wypróbować. Można „kupować” rozdziały za punkty. Punkty można zakupić, ale to już kłóci się z moją ideą wypróbowania wersji darmowej, albo można je zdobyć za oglądanie reklam (max 10 reklam po 2 punkty). Kolejne rozdziały są coraz droższe. Początkowe można nabyć rozdział za 10 punktów, ale już później za 12, 14, 16, 18 i nawet 20. Po kilku rozdziałach mamy więc możliwość zakupienia tylko jednego rozdziału dziennie za cały blok reklam. Słabo, bo w ten sposób jesteśmy w stanie przeczytać maksymalnie 4 rozdziały /dobę i to w kilkugodzinnych odstępach. To po prostu irytuje. Oczywiście jeśli z jakiegoś powodu nie możemy przeczytać rozdziału w momencie, gdy jest dostępny, czas oczekiwania na następny się wydłuży, więc może się zdarzyć, że nie damy rady przeczytać nawet tych 4 rozdziałów. Poza tym, z daleka widać, iż rozdziały są podzielone sztucznie! Powinno być ich o połowę mniej, ale najwidoczniej Galatea próbuje zirytować czytelnika jeszcze bardziej. Widać czasem, że rozdział jest zakończony jakby w połowie i jego kontynuacja dostępna będzie dopiero za 6 godzin. I-RY-TU-JĄ-CE! Więc wersja darmowa jest po prostu słaba. Płatna subskrypcja na rok kosztuje niecałe 180 zł, więc osobom, którym aplikacja się spodoba (ja do tych osób nie należę), bardziej będzie się opłacało zapłacić raz na rok i mieć do wszystkiego nieograniczony dostęp. A dlaczego ja nie należę do osób, którym się Galatea spodobała? Bo uważam za nieuczciwe, iż ostatni tom serii „Kontrakt na miłość” z dopiskiem „FINAŁ” nie jest dostępny do czytania w wersji darmowej. Nawet jakbym przełknęła bloki reklamowe, aby zdobyć punkty i to czekanie 6 godzin na następny rozdział, nie mogę przeczytać zakończenia, jeśli nie wykupię płatnej wersji. Dla mnie jest to wielkie NIE. Na reklamach Galatea też zarabia i uważam, iż powinna umożliwić przeczytanie całości w wersji a’la darmowej. Owszem, można, a nawet trzeba zrobić DODATKOWE książki tylko dla czytelników z płatną subskrypcją, ale nieuczciwe jest, aby wyłączać zakończenie danej historii z wersji niepłatnej.

    Co do samej powieści „Kontrakt na miłość”. Żałuję, iż nie mogę się zapoznać z tekstem jednolitym w języku oryginalnym, ponieważ już z daleka widzę, iż historia traci na jakości przez tłumaczenie. Sam sposób prezentacji powieści również wpływa na jej odbiór, podobnie jak drobne błędy.

    „Kontrakt na miłość” to historia skromnej dziewczyny - Angeli, która w wyniku molestowania seksualnego w swoim miejscu pracy musiała z niej zrezygnować a nawet przeprowadzić się do innego miasta, by zaznać trochę spokoju. Pracuje dorywczo w sklepie swojej przyjaciółki i z nią gościnnie mieszka. Niestety wciąż nie jest w stanie zdobyć pracy w swoim świetnym zawodzie, jak się okazuje przez mszczącego się na niej byłego szefa. Tymczasem jej ukochany Tata boryka się z poważną chorobą, na której leczenie nie stać ich rodziny. Angela robi co może, ale nie jest w stanie uzbierać odpowiedniej sumy. Któregoś razu wracając do domu, widzi na ławce w parku smutnego, starszego mężczyznę. Oferuje mu wsparcie a mężczyzna jest zafascynowany jej dobrym sercem. W jego głowie rodzi się plan. Sądzi, że ta piękna, bezinteresownie dobra dziewczyna będzie w stanie mu pomóc i uleczyć jego jedynego syna.

    Xavier to dupek. Tu właściwie powinnam zakończyć opis głównego, męskiego bohatera pierwszego tomu „Kontraktu na miłość”. W pierwszym tomie jest tak beznadziejny, że nie miałam ochoty czytać dalej. Zadufany w sobie, uważający się za kogoś lepszego od innych tylko dlatego, że jest synem miliardera, wredny, puszczalski, bo to nawet nie playboy, nie szanuje kobiet ani nikogo, nawet ojca, który go kocha nad życie. Owszem, w trakcie fabuły okazuje się, że ktoś mu złamał serce, ale… no ludzie! To nie jest usprawiedliwieniem dla wszystkiego. Można cierpieć, można nienawidzić tej, która to zrobiła (oczywiście można też podejść do tego jak mężczyzna…), ale mścić się na całym świecie, zachowywać się jak rozkapryszony nastolatek, któremu za łatwo w życiu? TO słabe. Gdy ojciec mu składa propozycję nie do odrzucenia i proponuje poślubienie młodej i słodkiej Angeli w zamian za zarządzanie rodzinną firmą, Xavier się nawet nie waha. Ale to, w jaki sposób traktuje później swoją żonę? Tego nawet nie można uznać za cywilizowane potraktowanie wroga. I dlatego, byłam naprawdę bliska, aby wielokrotnie porzucić tę powieść. Zwłaszcza, że to taśmociag...

    Ale póki co czytam dalej, bo jestem ciekawa, czy i jak autorka poprowadzi metamorfozę bohaterów. Mam wielką nadzieję, że nie będzie to tak banalne, jak na razie wygląda. Mam nadzieję, że historia zyska na jakości z czasem. Mam nadzieję, że te moje nadzieje nie są płonne…

    I jeszcze jedno, jestem prawie pewna, że gdybym mogła czytać tę powieść od razu w całości a nie tygodniami, moja recenzja byłaby znacznie lepsza. Po prostu przydługi wstęp, którym na dobrą sprawę jest pierwszy tom, nie dawałby mi się tak we znaki, gdybym przebrnęła go w kilka godzin a nie w tydzień. Może, gdybym zobaczyła historię na jeden raz, wydałaby mi się mieć więcej sensu. Na razie jest słabo, ale nie przekreślam. Jeśli dotrwam do końca, a właściwie do szóstej części, bo nie mam zamiaru płacić 180 zł tylko po to, by przeczytać ten nieszczęsny „FINAŁ”, dodam kolejną recenzję „Kontraktu na miłość”. Może będę wówczas mogła napisać polecam, bo na tę chwilę jestem na nie.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



środa, 15 listopada 2023

Galatea – aplikacja, którą próbuję zastąpić Chapters

 Uwaga! Post edytowany po 3 tygodniach użytkowania aplikacji!!

    Jakiś czas temu pisałam o aplikacji Chapters, która służy do czytania interaktywnych historii. Pisałam wówczas, że nie jest to moja ulubiona aplikacja oraz, że wolę czytać powieści w oryginale, więc Chapters traktuję troszkę jak inspirację. Niedawno postanowiłam wypróbować coś innego. Mając nadzieję, na lepszą jakość i ładniejszy język opowiadań, skuszona reklamą (tak, reklamą…), zainstalowałam aplikację Galatea. Program, który również służy do czytania historii, ale już nie interaktywnych. Tu teoretycznie czytamy „normalne” powieści. Jak działa aplikacja i, która opowieść mnie skusiła?


    Galatea jest aplikacją teoretycznie darmową, podobnie jak Chapters. Czyli darmową pozornie. Aby komfortowo korzystać z Galatei trzeba mieć punkty lub roczną, płatną subskrypcję. Punkty można kupić lub zdobyć, ale ich zdobywanie jest powolne a kolejne rozdziały są stosunkowo drogie. Jeśli ktoś lubi czytać i aplikacja przypadnie mu do gustu to już chyba bardziej opłaca się wykupić subskrypcję na rok. Jednak ja się na to nie decyduję, gdyż postanowiłam sprawdzić, jak działa aplikacja w wersji stricte darmowej.

    Gdy wybierzemy z biblioteki interesującą nas historię, z reguły pierwsze kilka rozdziałów mamy za darmo. Następne są już płatne – 10, 12 a nawet 14 punktów. Następne rozdziały bywają jeszcze droższe aż do 20 punktów. Możemy zdobywać punkty oglądając reklamy (10 dziennie=20 punktów) i pojedyncze punkty dostaje się za kończenie rozdziałów w kolejnych dniach. Punktowane jest też polubienie grup w mediach społecznościowych oraz polecenie aplikacji znajomym, co akurat mnie nie interesuje. Ciekawą, choć również nie opcją, z której skorzystam, jest możliwość umówienia się z pracownikiem Galatei na krótką rozmowę o aplikacji. To również jest punktowane. Punkty otrzymuje się również za stworzenie swojego konta, ale na to póki co również się nie decyduję.

    Okay, więc mamy średnio 20 lub nieco więcej punktów dziennie, co wystarcza nam na odblokowanie jednego, góra dwóch rozdziałów. A co, jeśli nie mamy więcej punktów? Pozostaje nam CZEKANIE. Można poczekać 6 godzin i rozdział się odblokuje. Co jednak jest opcją dla osób bardzo cierpliwych i naprawdę takich, które i tak nie mają więcej czasu na czytanie niż jeden rozdział na jakiś czas… Czyli nie za bardzo dla mnie. Nie należę do osób cierpliwych, a gdy już znajdę chwilę, by zasiąść do książki, czytanie po jednym rozdziale po prostu mnie irytuje.

    Co do samych historii. Na razie skusiłam się na „Kontrakt na miłość” – powieść, którą i tak miałam ochotę przeczytać, ale nie znalazłam e-booka (jeśli przeczytam do końca to pomyślę o recenzji ;)). Po przeczytaniu kilku rozdziałów muszę przyznać, że historia jest wciągająca, ale… niedbale napisana. Nie wiem, czy to jest specyfika Galatei, czy taki właśnie ma styl autor, ale niestety jest tam pewien chaos. Tłumaczenie na język polski jest raczej takie sobie, jakby wykonywała je maszyna a ktoś tylko poprawiał największe błędy. Rozdziały są też słabo opracowane wizualnie. Czasem mam wrażenie, że czegoś brakuje lub tekst i elementy graficzne nie są wczytane z odpowiednimi odstępami. I niestety dopiero w trakcie czytania zorientowałam się, że ta powieść jest aż sześcioczęściowa. Gdybym wiedziała, zrezygnowałabym. Nie lubię taśmociągów. Na razie jednak doczytam do końca tom pierwszy i zorientuję się, czy dać szansę kontynuacji. O ile oczywiście przetrwam to czytanie po jednym rozdziale co 6 godzin…

    Galatea obfituje w książki o Wilkach i Wilkołakach, więc jeśli ktoś jest miłośnikiem tego typu historii to będzie miał w czym wybierać. Jest też trochę typowych „amerykańskich” romansów z miliarderami, biznesmenami i gangami motocyklowymi. Wiedzę też trochę erotyków, więc również miłośnicy tego gatunku znajdą coś dla siebie. Jest też coś, czego nie lubię, czyli książki ociekające przemocą.

    Póki co – testuję. Czy Galatea przekona mnie do siebie? Zobaczymy. Pewnie jeszcze wrócę do jej tematu za jakiś czas. Na razie za spory minus uznaję, że nie mogę przełączyć języka na angielski. Edit! Po zrestartowaniu aplikacji na innym łączu internetowym okazało się, że jest coś, co wcześniej mi z jakiegoś powodu nie działało (nic się nie działo po kliknięciu). W dolnym menu, gdy klikniemy w trzy pionowe kreski z podpisem "Więcej", otworzy nam się zakładka z różnymi ustawieniami, gdzie można wybrać język aplikacji. 

    Dam znać za jakiś czas, co ostatecznie sądzę o Galatei i jej historiach ;).


Tymczasem ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil



poniedziałek, 13 listopada 2023

W wigilię urodzin Leopolda Staffa, jeden z najpiękniejszych wierszy, czyli jego „Deszcz jesienny”

 

    Usłyszałam kiedyś, że nic dziwnego, iż moja poezja jest dekadencka, skoro żyję na przełomie wieków. Mówi się, że to naturalne, bo każdy urodzony pod koniec uprzedniego stulecia odczuwa jakiś niepokój związany z przechodzeniem jednej epoki w drugą. Zawsze sądziła, że to nazbyt duże uproszczenie, ale nie zmienia to faktu, iż jednym z moich ulubionych wierszy, jednym z pierwszych, który naprawdę mnie zachwycił był „Deszcz jesienny” Leopolda Staffa (1878-1957). Kiedy dokładnie powstał ten utwór raczej już się nie dowiem, jednak zasoby internetowe pokazują, że był to sam początek XX wieku. 1903? 1908? Jedna i ta sama dekada, choć powiedziałabym, że pięć lat w życiu autora może jednak mieć znaczenie…

    Większość z nas zna utwór „Deszcz jesienny” z edukacji polonistycznej, ale ja poznałam go nieco wcześniej, buszując po podręcznikach starszego brata. To była poetycka miłość od pierwszego wejrzenia. Nie tylko technicznie utwór wydał mi się niezwykle interesujący, gdyż jego refren wspaniale naśladował pogodę za jesiennym oknem a „szeleszczące” głoski dawały złudzenie tego deszczu, który stanowił tło wiersza, ale i przewrotna, nieco melancholijna treść idealnie wpisywała się w mój gust czytelniczy. Poczułam również, że gdyby Staff żył w tych samych czasach, co ja, byłby niezłym kandydatem na bratnią duszę.

    Nie będę recenzować wiersza „Deszcz jesienny”, analizować go (analiz pod dostatkiem w Internecie). Nie będę również pisać, co moim zdaniem, „poeta miał na myśli”… Ale dla osób, które wiersza nie znają lub chciałyby sobie odświeżyć pamięć i zerknąć na niego w wolnej chwili, mam prośbę. Przeczytajcie go na głos, miękkim, przyciszonym głosem. Przeczytajcie go wieczorem, gdy jesień nie pozwala wyjść na spacer wilgocią, mgłą, dymem i deszczem. Przeczytajcie go w samotności.

Poniżej fragment z moim ulubionym wersem, ale… nie mój ulubiony fragment :) I tym przewrotnym akcentem


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil

środa, 8 listopada 2023

Droga do domu

Bywa złudna, nie zawsze prosta
Czasem zimna i wiatr w oczy wieje
Razi słońce lub deszcz pada z niewystarczającej chmury
Aż czasem chciałoby się zatrzymać lub nawet zawrócić

Ale droga do domu jest potrzebna
Jest więcej niż warta wysiłku
Pytanie tylko, gdzie jest nasz dom?
I co właściwie oznacza?

Sil


fot. Sil



sobota, 4 listopada 2023

Dziś

za oknem złoto
w domu szarość
na ulicach cisza
we wnętrzu chaos
w innych odwaga
w środku pustka i lęki
w duszy głucha cisza
choć na ustach dźwięki
wiatr rozpędził chmury
lecz zaprószył oczy
błękit się wylewa
zapomnijmy o tym
pamięć w dwóch płomieniach
kolorowych zniczy
pod szarym nagrobkiem
zimny kamień milczy

Sil

fot. Sil
    

Najpopularniejsze posty :)