poniedziałek, 28 sierpnia 2023

„Tylko Twój” i „Tylko dla Ciebie”, czyli krótko o nie tak znowu świeżej, dwutomowej powieści od Vi Keeland

 

    Książki od Vi Keelnad od dwóch lat znajdują się w moim osobistym TOP10 powieści romantycznych, ale dwutomowa seria „Cole” wydana na świecie w 2013 a w Polsce w 2018 roku, do tej czołówki nie należy. Nie tylko dlatego, że po prostu tym razem książki mnie słabo wciągnęły (przepraszam za kolokwializm), ale również dlatego, że ja osobiście zaliczyłabym je raczej do powieści erotycznych. I choć, owszem, powieści erotyczne również zdarza mi się czytać od czasu do czasu, tutaj spodziewałam się po prostu czegoś innego.

    Czytając różne książki od różnych autorów wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, jak wiele czynników ma wpływ na odbiór danej pozycji przez czytelnika. Jednym z nich, o którym już niejednokrotnie wspominała przy recenzjach innych tytułów, jest oczywiście dobranie odpowiedniej kategorii. Ale jest coś jeszcze, czego może autorzy nie doceniają. Jest fakt, że czytelnicy, którzy sięgają po pozycję od konkretnego autora, bardzo często sądzą, iż wiedzą mniej więcej czego się spodziewać. Np. gdy ja sięgałam po „Tylko Twój” od Vi, byłam już po lekturze „Bossmana” od tej autorki, czy „Zaproszenia” albo „Nagiej prawdy” (oraz wielu innych). Spodziewałam się więc czegoś w podobnym klimacie. Tymczasem seria „Cole” odbiega od innych pozycji Vi Keeland do tego stopnia, że gdyby nie to specyficzne poczucie humoru Vi, zaczęłabym się zastanawiać, czy to aby na pewno ta sama autorka.

    Sydney jest młodą, utalentowaną muzycznie kobietą, która wraz ze swoją przyjaciółką – również piosenkarką, wyrusza na wakacje. Ale nie na takie zwykłe wakacje, bo wyjazd, na którym są miał być miesiącem miodowym głównej bohaterki (wiem, wiem… początek jak milion innych historii od miliona innych autorów). Z pewnych przyczyn ślub się nie odbył, ale Sydney postanawia wyjechać na Hawaje i tak. Tam obie panie chcą zaszaleć i w ten sposób niedoszła panna młoda przeżywa wakacyjny romans z intrygującym, tajemniczym mężczyzną - Jackiem. Gdy nadchodzi termin powrotu Sydney do jej dawnego życia, kobieta nie umie zapomnieć o swoim wakacyjnym kochanku. Pytanie, czy niemal idealny Jack również nie będzie potrafił zapomnieć o niej? I czy mają szansę na romans w ich „prawdziwym” życiu?

    „Tylko Twój” i „Tylko dla ciebie” to jedna z tych serii, w której części powinny być czytane w kolejności i tylko przeczytanie obu tomów da kompletną historię. Można oczywiście poprzestać na części pierwszej, jednak ja polecam przeczytać obie. Natomiast przeczytanie tylko drugiej części może wpłynąć na postrzeganie bohaterów.

    Seria „Cole” jest w moim odczuciu typową wakacyjną historią. Nie dlatego, że cała fabuła odbywa się w realiach wakacyjnych, bo tylko początek powieści to plaża, morze itp., ale raczej dlatego, że to jest książka do relaksu na leżaczku i z drinkiem z palemką w dłoni a nie do kontemplacji czegokolwiek. W przeciwieństwie do większości powieści od Vi, „Tylko Twój” i „Tylko dla Ciebie” nie mają w sobie żadnych poważniejszych dramatów. Nie ma tu wiele wątków, które dają do myślenia ani takich, które grają na naszych emocjach.

    Pytanie, czy polecam serię? Tak, bo jest jak zwykle napisana w świetnym stylu. Akcja jest spójna, bohaterowie interesujący. Jest też to specyficzne poczucie humoru autorki, które tak lubię w powieściach Vi Keeland. Seria „Cole” może nie wniosła zbyt wiele do mojego czytelniczego życia i może wciągnęła mnie mniej niż każda inna pozycja od Vi, ale i tak warto po nie sięgnąć, tylko tym razem z innych przyczyn :). I oczywiście pewnie wielu z Was ucieszy fakt, że jest niezłe, polskie wydanie. :)


Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot, Sil


sobota, 26 sierpnia 2023

Zwykłość


niezwykle wszystko zwykłe

niebo pochmurne nad słońcem

blask w mroku się rodzi

światłość z cienia


zwykłość myśli męczy

niezwykłość przytłacza


do czego zmierza człowiek

znając tylko jeden pewnik?


Sil



fot. Sil


piątek, 25 sierpnia 2023

Miła powieść romantyczna w sam raz na wieczorny relaks, czyli nieco schematyczne, ale fajne „Emergency Engagement”

 

    Pewnie nietrudno zorientować się po tytule, że wydana w 2016 roku powieść „Emergency Engagement” (w bardzo luźnym tłumaczeniu „Ratunkowe zaręczyny”) Samanthy Beck to książka anglojęzyczna. Dla niektórych to oczywiście spora wada, jednak dla mnie obecnie zaleta. Wciągnęłam się już tak w czytanie po angielsku, że nawet, gdy mogę zakupić e-booka w języku polskim, wybieram ten w oryginale. Ale tym razem nie miałam wyboru, gdyż wg mojej obecnej wiedzy, żadna z pozycji serii „Love Emergency Series” nie doczekała się, póki co, wydania w języku polskim. „Emergency Engagement” otwiera serię, ale na tę chwilę nie skusiłam się na przeczytanie dwóch pozostałych części. A dlaczego? Napiszę później.

    Savannah to młoda artystka, piękna i pewna siebie kobieta, która jest przekonana, iż jej chłopak zamierza się jej oświadczyć. Jednak coś najwyraźniej przeoczyła, gdyż nie tylko nic takiego się nie wydarzyło, ale również raczej się nie wydarzy. Problem w tym, że Savannah już zdążyła o swoich przypuszczeniach poinformować swoich bliskich i nie za bardzo wie, jak teraz z tego wybrnąć. Zwłaszcza, że spodziewa się ich wizyty na święta i miała nadzieję, że będzie mogła przedstawić im swojego chłopaka już jako swojego narzeczonego. Zła i sfrustrowana, przez przypadek atakuje swojego przystojnego, choć nieco ponurego sąsiada Beau, który nie tylko zostaje z nią przyłapany przez krewnych i jej, i jego, gdy kobieta próbuje mu udzielić pomocy, ale jeszcze od razu jest mylnie rozpoznany, jako jej narzeczony. Na domiar złego okazuje się, że rodzice Beau i Savannah się znają… i postanawiają świętować ich zaręczyny wspólnie. Oczywiście zaraz po tym, jak Beau wróci z izby przyjęć, bo mały wypadek, który przeżył, gdy niespodziewanie wszedł do mieszkania Savannah ostatecznie jest nieco mniej mały, niż początkowo sądzili.

    Savannah to pełna życia i pełna nadziei artystka, która marzy o pięknej miłości. Beau to ponury ratownik medyczny, który stracił w swoim życiu miłość w okropnych okolicznościach. Ona szuka tego jedynego, on za nic w świecie nie chce się już z nikim wiązać, by ewentualnie znów nie przeżyć podobnego bólu. Jednak w momencie, w którym zaczyna się ich historia, nie chcą po prostu popsuć świąt swoim rodzinom. Po długiej dyskusji postanawiają, że na jakiś krótki czas wcielą się w rolę narzeczonych a później po prostu ze sobą zerwą. Choć jednak pierwsze zadanie wyszło im całkiem nieźle, z drugim mają już pewien problem…

    „Emergency Engagement” to jest dobry, poprawny, czasem zabawny, czasem nieco głębszy romans, ale… No właśnie, ale. Ale jednak dość schematyczny. Są tu tak oklepane motywy jak atrakcyjni sąsiedzi, fałszywi narzeczeni, czy nawet jakbym się postarała, mogłabym się doszukać motywu „od wrogów do kochanków” (nie będę się starać na wszelki wypadek ;)). Jest też trauma i strach przed związkiem, związany z osobistą tragedią u głównego bohatera, co również czytałam już dziesiątki razy w najróżniejszych powieściach. Powiedzmy, że mylne odczytanie intencji i pewność, że otrzyma się pierścionek zaręczynowy, również nie jest dla mnie nowością w powieści romantycznej. Innymi słowy to całkiem smaczny, ale odgrzewany kotlet. Plus za to, że pomimo tak oklepanej treści, autorce udało się całkiem zgrabnie przeprowadzić fabułę, minus za nadmiar nieświeżych motywów.

    Język jest dość prosty, ale nie prostacki. Akcja rozwija się w dobrym, naturalnym tempie. Dobrze się czytało i na jakiś tam wieczór, np. na późne wakacje nad jeziorem można sobie tę książkę zabrać. Po prostu nie spodziewajcie się niczego odkrywczego i będzie okay ;)

    A dlaczego nie przeczytałam kolejnych części serii? A to dlatego, że zmieszczę naraz tylko jeden odgrzewany kotlet a bałam się, że kolejne tomy nie będą niczym innym. Może kiedyś jeszcze się skuszę.


Tymczasem ściskam i pozdrawiam

Sil

fot. Sil



poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Sorry, przerwa! Zbyt pochłonęło mnie czytanie moich starych FF ;) :P

     Początkowo tylko przeglądałam z ciekawości, ale nagle zaczęłam czytać iiii... OMG, ale się wciągnęłam. Wstyd się przyznać, ale piszę tu o swoich własnych pracach sprzed kilkunastu lat. Styl? Tragiczny przez wielkie T. Jednak fabuła i bohaterowie?! Aż trudno mi uwierzyć, że sama napisałam coś tak interesującego. Najciekawsze jest to, że czytając przypominam sobie dokładnie, co wtedy myślałam i jak się czułam. Niesamowite doświadczenie, więc pewnie szybko nie skończę. Nawet nie wiedziałam, że aż tyle tego mam. Może uda mi się w międzyczasie zrecenzować jakąś powieść, więc zaglądajcie nadal, Drodzy Czytelnicy :*


Ściskam i pozdrawiam

Sil



niedziela, 20 sierpnia 2023

„Make Me”, czyli krótko o tym, jak zmusiłam się do przeczytania trzeciej części serii od Tessy Bailey

 

    „Make Me” to trzecia i ostatnia część serii „A Broke and Beautiful Novel” znanej nam już całkiem dobrze z innych recenzji autorki - Tessy Bailey i choć faktycznie, jak napisałam w tytule, musiałam niejako zmusić się do przeczytania ostatniej powieści ze zbioru, to wbrew pozorom podobała mi się najbardziej. „Make Me” zostało wydane w 2015 roku w języku angielskim i jak reszta serii nie ma oficjalnego tłumaczenia na język polski. Oryginał jest napisany jednak prosto, więc nie widzę przeszkód, aby sięgnąć po tę pozycję po angielsku.

    Zaznaczę dla porządku, że podobnie jak reszta serii, powieść „Make Me” (w wolnym tłumaczeniu „Zmuś mnie”) to nie jest nic odkrywczego. Jest to dobry, poprawny romans, ale to by było na tyle.

    Abby to ostatnia z trójki współlokatorek-przyjaciółek. Poznałyśmy ją już w poprzednich tomach serii, ale dla tych, którzy nie planują czytać historii Roxy z „Chase Me” czy Honey z „Need Me” wyjaśnię, że jest to nieco oderwana od rzeczywistości właścicielka apartamentu, w którym toczy się życie głównych bohaterek. Abby nie jest zepsutą dziedziczką. Jest mądrą, dość surowo wychowaną przez macochę i ojca, samotną kobietą, która z przyczyn niezależnych od niej, nie widzi obecnie niczego poza pracą. Ma swoje przyjaciółki, ale tak naprawdę zmęczenie i stres skutecznie zabijają w niej młodą kobietę, która powinna korzystać z życia. Nie widzi dla siebie szansy na miłość i związek, a tak bardzo tego pragnie. W jej życiu pojawił się, co prawda, wspaniały mężczyzna – Russel, ale Russel, choć ona widzi go w samych superlatywach i uważa, że jest najcudowniejszą istotą, którą spotkała na swojej drodze, nie chce zaoferować jej niczego poza bliską przyjaźnią. Problem w tym, że Abby czuje, iż mężczyzna robi to tylko dlatego, iż z jakiegoś powodu postanowił ją chronić ponad wszystko przed wszystkim. Nawet przed sobą. I choć początkowo nie miała problemu z tym, jak ukształtowała się relacja między nią a Russelem, nagle odkrywa, że nie chce takiej ochrony. Nie chce, żeby ktoś decydował wciąż za nią, co jest dla niej najlepsze. Wcześniej rodzice, później przyjaciele. Teraz postanawia działać i walczyć o własne wybory. O własne szczęście.

    Russel to mężczyzna z klasy robotniczej. Jest utalentowanym konstruktorem i nie boi się ani pracy, ani rozwoju, ale i tak sądzi, że nie jest godzien kogoś takiego jak jego przepiękna przyjaciółka Abby. Nie mogąc jednak żyć bez niej odkąd tylko ją ujrzał, postanawia być w pobliżu, by się nią opiekować. Po pewnym czasie taki stan rzeczy zaczyna być dla niego torturą. Coraz trudniej mu oprzeć się tak cudownej, mądrej kobiecie, jak Abby. Cóż jednak ma zrobić, jeśli wie, że pochodzą z dwóch różnych światów i nie ma jej do zaoferowania niczego, co byłoby odpowiednie dla panny z wyższych sfer? Zna tylko jedno rozwiązanie i dlatego stara się odsunąć od niej, zdystansować. Ma silne przekonanie, że tak będzie najlepiej nie tylko dla niego, ale również dla niej a to ona jest przecież jego priorytetem.

    Tak sobie czytam to, co napisałam i myślę, że choć jest to zgodne z treścią powieści, mnie osobiście takie streszczenie nie zachęciłoby do czytania. Ale książka naprawdę nie jest zła. Jest prosta i ma w sobie wiele oklepanych motywów, jednak Tessa Bailey jest mistrzynią przedstawiania tak banalnej fabuły w taki sposób, aby jednak powieść czytało się dobrze. Książka nie jest trudna, jest raczej prosta. Ma w sobie trochę emocji i może nawet odrobinę dramy, ale logicznej, wyważonej i do zniesienia. Jak pisałam wyżej, nie ma w fabule niczego odkrywczego, a jednak wydaje się interesująca. Bohaterowie są fajni, choć trochę zbyt dużo tu tych słynnych nieporozumień. I MC, i LI mają tendencję do domyślania się, co druga strona sądzi i przez to jak to często bywa, są trudności w komunikacji. I jakoś chyba ten aspekt uważam za największą wadę. Ja rozumiem, że nieporozumienia dodają fabule rozpędu, ale też chciałabym poczytać raz historię, w której bohaterowie nie mieliby problemów z rozmową.

    I na koniec, czy polecam tę książkę? Gdybym oceniała w skali 1 do 10 - dałabym 7. Niech to posłuży za odpowiedź.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


sobota, 19 sierpnia 2023

Luźna refleksja, ale na temat... czyli co będzie z tymi książkami ;)

     Miała być recenzja, ale zostawię ją na jutro/pojutrze, gdyż przeczytałam dziś bardzo ciekawy artykuł na temat czytelnictwa w Polsce. Nie przytoczę źródła, gdyż był to artykuł podpowiedziany mi przez aplikację z wiadomościami w telefonie i nie zawsze wówczas sprawdzam, skąd pochodzi dany tytuł. Przeglądam tylko na szybko nagłówki i jak coś mnie zainteresuje to kliknę, żeby sprawdzić, czy jest to coś sensownego do przeczytania. Niestety artykuły się tam tak często zmieniają, że nie mogłam go już odnaleźć. Tak naprawdę jednak źródło w tym momencie nie jest istotne, gdyż ani go nie oceniam, ani nie próbuję recenzować. Po prostu artykuł dał mi trochę do myślenia i chciałam się odnieść do kilku zawartych w nim tez.

    Problem czytelnictwa to nie jest dla mnie nic abstrakcyjnego. Już w mojej młodości byłam w mniejszości czytających osób z mojego otoczenia, a wtedy sama nie czytałam nawet w połowie tyle, co teraz. Pamiętam, że koleżanka, która przychodziła do szkoły z książką, była uważana za dziwoląga. Zaś inna, która też od czasu do czasu coś przyniosła do szkoły - za kujona. Ja sama przyniosłam do szkoły książkę spoza kanonu lektur tylko raz (w klasie maturalnej) i niestety nie skończyło się to dla mnie dobrze, bo tak mnie wciągnęła lektura, że nie umiałam się oprzeć pokusie i czytałam na lekcji. Oczywiście mój nauczyciel to zauważył, więc na sam koniec swojej edukacji średnioszkolnej zostałam wyrzucona z klasy. Cóż, przynajmniej jest co wspominać... Pamiętam, że była to jakaś powieść od Paulo Coelho i była dla mnie nie tyle objawieniem, bo w ostatecznym rozrachunku nie lubię książek tego autora, co pewną ciekawostką. Byłam niezmiernie ciekawa, jak autor poprowadzi fabułę, bo robił to w sposób wcześniej mi nieznany. Jednak po sięgnięciu po następną i jeszcze następną książkę Coelho uznałam, że jest to człowiek o przerośniętym ego i zbyt zachwycony własnym sposobem postrzegania świata, bym mogła zaufać lekturom jego pióra. Innymi słowy zawiodłam się i to był jeden z pierwszych momentów, gdy przestałam ufać recenzjom i poleceniom od innych osób. Przepraszam, to była dygresja ;)

    Wracając do meritum. W artykule, który dziś czytałam, było napisane, że obserwuje się obecnie spadek czytelnictwa w Polsce i wynika to w pewnym sensie z przebodźcowania ludzi, którzy zamiast książki, która wymaga wysiłku intelektualnego, wybierają seriale. OMG! Książki wymagają wysiłku intelektualnego? Równie dobrze można powiedzieć, że niektóre filmy i seriale go wymagają. Są książki, które faktycznie wymagają wysiłku, ale ja ostatnio niestety rzadko na takie trafiam i dla mnie to jest problem... Druga sprawa, jak można uznać, że ludzie sięgają po pilota a nie książkę, gdyż są przebodźcowani? Czy to właśnie nie serial jest kolejnym, hałaśliwym bodźcem? Ale jest też argument, który do mnie trafił. W artykule przytoczono wypowiedź młodego mężczyzny, który napisał, że na książce musiałby się skupić, zaś serial może sobie lecieć w tle, gdy coś tam innego robi w domu. Owszem, to jestem w stanie zrozumieć. Sama znam mnóstwo osób, które mają włączone w tle coś do zerkania i, choć ja osobiście w tle mogę mieć tylko muzykę i to też nie zawsze, to jednak rozumiem, że ktoś potrzebuje takiego właśnie tła. I znów argument, który do mnie nie trafia. Brak czasu na czytanie? Owszem, jeśli mówimy o sytuacji, którą przed chwilą przytoczyłam, czyli ktoś ogląda serial w tle, bo musi w tym samym czasie zrobić kilka innych rzeczy - jasne. To jest może brak czasu na czytanie. Znam jednak mnóstwo osób, które czasem dysponują, ale zamiast czytać wolą siedzieć na kanapie i bezmyślnie wpatrywać się w ekran telewizora. Którzy ten sam czas, który mogliby poświęcić na czytanie wolą poświęcić na gry na konsoli czy telefonie lub przesuwanie palcem po ekranie tabletu/telefonu z FB czy Instagramem albo jakąś platformą z memami. Bliska mi osoba spędza tak kilka godzin co wieczór. Szczerze mówiąc ja w tym czasie jestem w stanie przeczytać książkę od deski do deski, więc to raczej nie jest kwestia braku czasu na czytanie, ale zwyczajnie braku chęci czy też potrzeby.

    Jako autorka, choć akurat nie taka, która zarabia na życie poprzez sprzedaż własnych dzieł  (przynajmniej na razie), mogłaby narzekać, że ktoś woli bezmyślnie patrzeć na niezbyt rozwojowe, nieraz pseudo zabawne obrazki. Mogłabym, ale nie chcę, gdyż wiem, że świat się zmienia. Ja sama, choć jeszcze 5 lat temu nie wyobrażałabym sobie, że mogę kupić książkę inaczej niż w księgarni a czytać ją inaczej niż trzymając w dłoni, przewracając strony, czując zapach papieru i tuszu,  dziś czytam wyłącznie e-booki w telefonie. Poza tym dziś mimo wszystko czytelnictwo jest wciąż na zadowalającym mnie poziomie. Cały czas książki są raczej łatwo dostępne - wystarczy edukacja i chęć, bo można je otrzymać nawet za darmo. Jest też mnóstwo opcji dla chcących czytać - książki tradycyjne, e-booki, audiobooki a nawet te lepsze lub gorsze adaptacje powieści w różnych grach interaktywnych. Są wreszcie indywidualne blogi lub platformy, gdzie można spróbować własnych sił jako autor i czytelnik w jednym. Naprawdę opcji jest mnóstwo, ale to nie oznacza, że ktoś z nich skorzysta.

    Jeszcze 12 lat temu na moje dawne, nieistniejące już blogi bez żadnej reklamy ani pozycjonowania wchodziło nawet kilkaset osób dziennie.  Dziś na read2sleep.pl wchodzi kilka-kilkadziesiąt osób. Te dwanaście lat temu bloga było można założyć niemal wszędzie - dziś jest tylko kilka wyspecjalizowanych platform. Ale wówczas nie było aplikacji typu Chapters, na których dziś można nie tylko czytać adaptacje sławnych powieści, ale również tworzyć własne historie (ja osobiście jeszcze nie próbowałam). Kto wie, może to jest czytelnictwo przyszłości? Może za parę lat rozmyje się różnica między czytelnikiem a graczem oraz pisarzem a twórcą?

    A może tak, jak czytałam niedawno w innym artykule, za kilka lat książki będzie pisała wyłącznie sztuczna inteligencja i dzisiejsi pisarze/twórcy, będą musieli się przebranżowić... Zobaczymy :)

Ściskam i pozdrawiam

Sil



piątek, 18 sierpnia 2023

Pytanie

 

Tak dziś trochę egzystencjonalnie ;)


Pytanie


Codziennie świat stawia przede mną wyzwanie

chciałabym się dowiedzieć, co się ze mną stanie

gdy zegar swój czas tylko dla mnie wstrzyma

a w drodze ku nicości nikt mnie nie zatrzyma


Codziennie, gdy do snu układam się wreszcie

chciałabym się dowiedzieć o mym życiu jeszcze

czy zaczęło się wtedy, kiedy się zaczęło

i czy śmierć ukończy, czy rozpocznie dzieło


Gdy patrzę w mglistą przyszłość trapi mnie pytanie

gdy mnie już nie będzie, co się ze mną stanie?


Sil


fot. Sil


środa, 16 sierpnia 2023

Antychłopak – cóż mogę Wam powiedzieć? Ładny romans, ale mnie nie porwał

     Na świecie w 2020 roku a w Polsce już rok później – książka „The Anti-boyfriend”/ „Antychłopak” Penelope Ward czymś musiała ująć polskich wydawców, ale ja niestety nie podzielam ich entuzjazmu. Nie czytałam tłumaczenia na polski, jednak wiem, że podobnie jak książki Vi Keeland, tłumaczenia powieści Penelope są zwykle poprawne.

    Historia jest całkiem urocza. Samotna mama słodkiej Sunny – Carys, nie ma czasu dla siebie. Sunny jest cudowną dziewczynką, ale wymaga specjalnej opieki, więc Carys nie jest łatwo ruszyć dalej ze swoim życiem, zwłaszcza z karierą zawodową. Po spektakularnej porażce jej romansu z ojcem Sunny, traci też ochotę na życie romantyczne, jednak gdy w nieco krępujących okolicznościach poznaje jednego ze swoich sąsiadów – Deacona, cieszy się, że chociaż zdobyła przyjaciela.

    Deacon to taki typowy playboy, który zdaje sobie sprawę, że działa na kobiety jak magnes, ale za nic w świecie nie zamierza się ustatkować. Związki? NIE! Pod żadnym pozorem! Oczywiście nie ma nic przeciwko uroczej sąsiadce i jej ślicznej córeczce, z którymi nawiązuje bliższą, acz przyjazną relację. Jednak po jakimś czasie okazuje się, że ani on, ani Carys nie są się w stanie sobie oprzeć i powoli zaczynają przypominać miłą, szczęśliwą rodzinę. Aż do momentu, gdy mało przyjemne wydarzenie przypomina Deaconowi, dlaczego dawno temu postanowił, że będzie singlem.

    Powieść „Antychłopak” to taka typowa książka o miłym romansie z traumą w tle. To powieść o tym, że faceci to tchórze a kobiety ciągle muszą im wybaczać błędy. Może to dlatego ta pozycja nie przypadła mi do gustu? Ani główny bohater, ani bohater drugoplanowy nie zrobili na mnie dobrego wrażenia, zaś Carys też niespecjalnie wiedziała czego chce od życia. Plus za małą Sunny, która była ujmująca. Minus za słabe postaci pierwszoplanowe.

    Czy polecam tę książkę? Nie była zła, ale jednak chyba nie. Nie odradzam również, bo pióro Penelope jak zwykle jest tu lekkie i wszystko ma jakiś tam sens. Jednak sama fabuła mi osobiście się nie spodobała. Była nudnawa, z niepotrzebną dramą pod koniec. Bohaterowie tym razem bez większego wyrazu, tacy troszkę mdli. Można przeczytać, jak się ma dużo czasu i lubi się autorkę. Można też poszukać czegoś lepszego od Penelope Ward, bo ma wiele ciekawszych powieści.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


czwartek, 10 sierpnia 2023

Dalsze losy Read To Sleep...

Drodzy Czytelnicy!

W związku ze znacznym spadkiem liczby osób odwiedzających mój blog, postanowiłam trochę go przeorganizować. Na tę chwilę blog Read To Sleep będzie dotyczył tylko trzech obszarów tematycznych - recenzji przeczytanych przeze mnie książek, moich wierszy i (okazjonalnie) szerokorozumianych refleksji. Wszystkie moje opowiadania zostają usunięte. Jestem w trakcie tworzenia osobnego bloga do publikacji fan fiction i możliwe, że powstanie też nowy do opowiadań autorskich, ale to w dalszej perspektywie, gdyż nie mam aż tyle czasu. Poinformuję, gdy tylko nowe blogi będą dostępne. 

Najnowsza recenzja już wkrótce.

Ściskam i pozdrawiam

Sil




fot. Sil

sobota, 5 sierpnia 2023

Krótko o „Chase me”. To naprawdę nic takiego, ale nie mówię, że nie warto czytać

 

    Pamiętacie serię „A Broke and Beautiful Novel” Tessy Bailey? Nie tak dawno przedstawiałam Wam na Read To Sleep drugą, środkową część, czyli „Need Me”. Dziś zabierzemy się za sam początek - „Chase Me”, które również zostało wydane w 2015 roku i również w języku angielskim. Skoro jednak nie od niej zaczęłam swoje opinie na temat powieści ze zbioru, to pewnie nie trudno się domyślić, iż książka podobała mi się mniej niż „Need Me”. Ale szczerze mówiąc, tylko trochę mniej i tylko z powodów, dla których generalnie nie lubię tego typu książek. Po prostu nie przepadam za powieściami o aktorach.

    Roxy Cumberland to młoda dziewczyna z wielkimi aspiracjami. Chce zostać aktorką przez duże A. Jest oczywiście piękna, mądra, zabawna i pełna pasji, ale okazuje się, że to niekoniecznie wystarcza, by zrobić karierę w branży, która tak ją interesuje. Póki co ledwo wiąże koniec z końcem i aby przetrwać bierze pracę, w której robi rzeczy wykraczające poza jej strefę komfortu… Ale cóż, zaciska zęby i przebrana w króliczka biegnie o poranku, by zaśpiewać piosenkę jakiemuś bogatemu facetowi. Piosenka ta jest prezentem od kobiety, co nie poprawia samopoczucia Roxy, ale gdy w drzwiach staje wspaniały Louis McNally, który w dodatku wydaje się być nie tylko lekko zaskoczony sytuacją, ale jeszcze delikatnie złośliwy, irytacja Roxy sięga niebezpiecznie wysoko. I nagle wszystko wybucha, gdy na pożegnanie zostawia na ustach zszokowanego mężczyzny gorący pocałunek. Ziarno zostaje zasiane i teraz żadne z nich - ani Roxy, ani Louis nie są w stanie zatrzymać tego, co powoli kiełkuje.

    Powieść „Chase Me” naprawdę nie ma nic nadzwyczajnego w sobie. Jest humor i tak, książka ta bardzo bliska jest komedii romantycznej. Jest pogoń za marzeniami, o czym wielu lubi czytać mając nadzieję, iż nie ma rzeczy niemożliwych. Jest też jakaś niekomfortowa sytuacja, która przestawiona zostaje w bardzo interesujący sposób i wreszcie jest syndrom księcia z bajki, który potajemnie próbuje uratować księżniczkę. Problem w tym, że Roxy nie chce być żadną księżniczką, ale aktorką ;).

    „Chase Me” to fajna, życiowa powieść bez nadmiaru dramy. Można doszukiwać się jakiejś głębi, choć ja jednak wolę zaliczyć ją do tych lekkich, łatwych i przyjemnych. Język jest prosty, ale nie prostacki. Problemy są prawdziwe, nawet jeśli specyficzne i bardziej wpisują się w nasze wyobrażenie o życiu w USA niż o życiu w kraju nad Wisłą. Są tym razem fajni przyjaciele a nie irytujący, jak to czasem bywa i generalnie nie ma się czego czepić, jeśli założymy, że książkę czytamy dla przyjemności a nie dla wzbogacenia głębi naszych dusz :D.

    Czy polecam tę pozycję? Owszem, ale przy założeniu, że nie oczekuje się od niej niczego zmieniającego życie. Polecam dla tych, którzy chcą oderwać na chwilę myśli od rzeczywistości i przeczytać lekki romans.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


piątek, 4 sierpnia 2023

Źdźbło na wietrze

kruszę lód, burzę mosty
niczego nie buduję
jak źdźbło na wietrze
chwieję się, czasem wstaję
czego nie rozumiem
omijam, wciąż idąc przed siebie
ukradkiem, slalomem
do błędów się przyznaję

to nie jest ten czas
a jednak wciąż czekam
to nie jest ta myśl
lecz nadal nie uciekam
i nie widząc niczego
na wyciągnięcie dłoni
modlę się do nicości
niech od piekła uwolni

falowały trawy,
gdy patrzyłam na nie
gdy wzrok odwracałam
już nie było tak wietrznie
czy w sercu drugiej osoby
bywa czasem bezpiecznie
czy tylko złudna pewność
odbiera rozum z głowy

nie ma odpowiedzi
bo pytań jest zbyt wiele
to codzienność sprawia
że życie toczy się w kręgu
to nie są słowa mądre
ale również nie puste
bez światła nie ma ciemności
bez odwagi lęku


Sil


fot. Sil



czwartek, 3 sierpnia 2023

To jeszcze nie recenzja, ale słowo o „Hate to love you” Tijan


    "Crave" Tracy Wolf, "To, co za nami" Vi Keeland i Dylana Scott, "Lux. Obsydian" Jennifer L. Armentrout... Wiecie, co łączy te książki oprócz moich recenzji na read2sleep.pl? To są romanse, w których bohaterami jest młodzież. Tak, młodzież a nie młodzi dorośli! Uczniowie liceum, którzy przeżywają swoje pierwsze, poważne miłości. Czytałam je z przyjemnością i nigdy bym o nich nie powiedziała, że są infantylne, czy też, że jestem na nie za stara. Czytuję równie książki o studentach czy też o młodych dorosłych w wieku studenckim i również do tej pory nie natrafiłam na nic, na co poczułabym się zbyt zaawansowana wiekiem. Gdy więc natrafiłam na książkę "Hate to love you" Tijan i przeczytałam, że bohaterami są studenci, nawet nie przeszło mi przez myśl, że może to nie jest książka dla mnie. Nie było tym razem. darmowego fragmentu, ale znałam już autorkę, czytywałam jej powieści i nigdy się nie zawiodłam. Dlatego kupiłam e-book na ślepo... Nie wiem, może to przez pogodę, może jestem ogólnie zmęczona, ale po przeczytaniu pierwszego rozdziału jedyne, co przyszło mi na myśl to "O matko, ja chyba jestem na to za stara!". Zamknęłam aplikację i poszłam spać, ale gdy dziś tam zajrzałam, niestety wciąż pierwszy rozdział nie zrobił na mnie lepszego wrażenia. Jestem zawiedziona, bo ta pozycja ma świetne recenzje. Jestem zawiedziona, bo nikt nie lubi się poczuć za stary na coś. I jestem zawiedziona, że nie udało mi się kupić e-booka w oryginale a jedynie po polsku. Nie zrozumcie mnie źle, kocham język polski i uważam, że jest piękny, ale niestety często nieodpowiednie tłumaczenia potrafią mi zepsuć lekturę. Może to właśnie ta kwestia? Może powieść nie jest wcale infantylna a jedynie tłumacz używa języka nadającego nieco dziecinnego wyrazu? A może to tylko złe pierwsze wrażenie? Jeszcze nie wiem i obiecuję, że postaram się dowiedzieć. Gdy tylko uda mi się przemóc i doczytam powieść do końca, dam znać, co o niej ostatecznie sądzę. Ale to nie będzie dziś. Ani jutro.



Tymczasem ściskam i pozdrawiam

Staruszka Sil...


fot. Sil/ fragment "Hate to love you" Tijan



środa, 2 sierpnia 2023

Jedna myśl...

jeszcze wczoraj inna
dziś też nie ta sama
jedna myśl, nadzieja
nie, ta już przegrana
to nie to co zawsze
a jednak niezmienna
krzycząca głuchą ciszą
pustka przecodzienna


Sil


fot. Sil


Uzupełnijmy połamany francuski o skradziony angielski, czyli część druga powieści Tashy Boyd

     Jak wspominałam niedawno, staram się nie dodawać bezpośrednio po sobie recenzji książek jednego autorka, ale są od tego pewne wyjątki. Np. gdy chcę coś wyjaśnić, gdy mamy do czynienia z serią mocniej ze sobą powiązaną lub, tak jak w tym przypadku, gdy uważam, że następna powieść autora jest uzupełnieniem poprzedniej.

    Wydana w 2022 roku książka „Stolen English” to w zasadzie druga część „Broken French”, o której pisałam w poprzedniej recenzji. Cała dwutomowa seria nazywa się Mediterraean i teoretycznie każda z książek dotyczy innej historii, więc nie ma bezwzględnej potrzeby, aby czytać obie. Jednak jeśli już ktoś się na to zdecyduje to zachęcam do zachowania kolejności. „Stolen English” to powieść, w której bohaterowie drugoplanowi z „Broken French” stają się głównymi bohaterami, zaś główni bohaterowie z części pierwszej to teraz nasze postaci w tle i na tym kończą się powiązania.

    Andrea jest kobietą lekko po trzydziestce, czyli wg mnie jest jeszcze bardzo młoda. Mimo to jej przeszłość jest bogata w przeżycia, których żadna kobieta nie powinna doświadczać. Jako młoda mężatka doświadczyła przemocy w najgorszym tego słowa znaczeniu i ledwo uchodząc z życiem, z pomocą dobrych ludzi, udało jej się wyemigrować z rodzinnej Anglii do Francji. Tam podejmuje pracę u miliardera Xaviera, jako obsługa jego luksusowego yachtu. Daje z siebie wszystko i robi, co tylko może, aby zapomnieć o koszmarze, który przeżyła jako jeszcze na dobrą sprawę młoda dziewczyna. W swoim nowym środowisku stara się trzymać na uboczu, nie nawiązuje bliskich przyjaźni, nie próbuje się już z nikim związać i to nie tylko dlatego, że uciekając nawet nie przyszło jej do głowy, aby próbować przeprowadzić formalny rozwód ze swoim oprawcą, ale również dlatego, że ma traumę, po której niekoniecznie chce się z kimkolwiek poznać bliżej. Jednak nie oznacza to, że nie ma oczu i serca skierowanego na konkretną osobę. Na swojego przyjaciela z pracy, przy którym czuje się bezpiecznie i spokojnie. Który jest jej latarnią morską, chroniącym ją od katastrofy w oceanie życia. Gdy po latach jej nowa przyjaciółka Josie uświadamia ją, że być może to, co jest między nią a Evanem to coś znacznie głębszego niż przyjaźń, Andrea postanawia, że może czas wyjść ze swojej skorupy, przestać się ukrywać i spróbować znów być szczęśliwą.

    Evan to silny mężczyzna w każdym tego słowa znaczeniu, choć oczywiście nie zawsze tak było. Szef ochrony i najlepszy przyjaciel francuskiego miliardera Xaviera. Swoim priorytetem i głównym celem w życiu uczynił zapewnienie bezpieczeństwa tak przyjacielowi, który jest dla niego jak brat, jak i wszystkim jego bliskim. Z pracownikami włącznie. Pracuje ciężko, podporządkowując całe swoje życie pod ten cel, pod pracę. Z zimną głową i pomocą nowoczesnych narzędzi, prowadzi całą załogę Xaviera po bezpiecznych wodach i robi wszystko, aby nic nie zaburzyło jego koncentracji. Nie randkuje, nie ma rodziny, ale to nie oznacza, że nie ma też serca czy uczuć. To serce jednak od lat jest już zajęte przez kobietę, której nie może mieć z tak wielu powodów. A najważniejszym z nich jest to, że dawno temu poprzysiągł, że zrobi wszystko, aby już zawsze była bezpieczna i nie może tego celu stracić z oczu, nawet jeśli oznacza to utratę jej.

    Powieść „Stolen English” nie ma rewelacyjnych recenzji, ale szczerze mówiąc, po przeczytaniu kilku negatywnych byłam zdziwiona. Podstawowy zarzut do drugiej części serii to była nuda, a o ile w części pierwszej fragmentami powieść mi się dłużyła, to nie miałam tego odczucia w części drugiej. Co więcej, „Stolen” jest o jakieś 100 stron krótsza niż „Broken” i w moim odczuciu było to dobre posunięcie Tashy.

    Pokrótce, co mi się w powieści podobało, a co nie? Podobała mi się urocza sceneria, nieco sielankowe tło, a jednocześnie jakieś takie napięcie wiszące w powietrzu, iż ciągle miałam wrażenie, że coś się zaraz wydarzy. I już samo to sprawia, że nie rozumiem, jak komuś książka mogła wydawać się nudna. Owszem to nie kino akcji i nawet romans jest wyważony, ale na tle innych powieści, które czytałam, dzieje się tu sporo. Fabuła była spójna a bohaterowie naturalni. Owszem, było trochę tego, czego nie lubię, czyli nieporozumień między bohaterami wynikających z niedopowiedzeń, ale czy to nie jest właśnie tak jak w życiu? Czy ludzie ogólnie nie mają tendencji do domyślania się, co druga strona ma na myśli, zamiast szczerego wyznania, co im leży na sercu? Kolejnym zarzutem wobec książki w licznych recenzjach, które przeczytałam, był taki, że nagle po prawie 10 latach bohaterowie stwierdzili, że kochają się od zawsze. Cóż, moim zdaniem było to w powieści dokładnie i logicznie wyjaśnione. Miłość nie przyszła nagle, raczej jej świadomość i chęć walki o nią. I jeszcze zarzut, który najbardziej mnie w sumie zirytował. Liczne pytania, dlaczego to MC musiała robić pierwsze kroki, a nie Li. Nosz qrcze! Ludzie! Czy nie mamy XXI wieku? Dlaczego tylko facet ma prawo walczyć o kobietę? Czy my, kobiety, nie mamy prawa zawalczyć o swoją miłość?

    A teraz coś, co mnie osobiście lekko w powieści zdenerwowało, ale po głębszej analizie uznałam, że jest ok. Pamiętacie film „Młodzi gniewni”? Główna bohaterka w tym filmie, nauczycielka, wspomina w rozmowie z jedną z uczennic, że była w przemocowym związku i opowiada o pewnej bardzo trudnej sytuacji, w której się wówczas znalazła. Gdy przeczytałam, że Andrea była w dokładnie tej samej sytuacji, co główna bohaterka „Młodych gniewnych” przez chwilę pomyślałam, że to niemal plagiat, ale później ochłonęłam i zrozumiałam, że w żadnym wypadku. To po prostu niestety jest sytuacja, w której wciąż na świecie znajduje się wiele kobiet. Ten wątek z książki Tashy nie jest plagiatem, ale przypomnieniem, że to nie jest jednorazowa sprawa. Takie tragedie po prostu wciąż i wciąż mają miejsce.

    Kochani, powieść „Stolen English” nie zaczyna się w momencie, w którym „Broken French” się kończy, lecz zazębia się tak, że obaj przyjaciele i Xavier, i Evan walczą o swoją miłość w tym samym czasie. Dlatego nie jestem pewna, czy można tu mówić o serii, jak to się oficjalnie nazywa. Dla mnie „Stolen” i „Broken” to jedna całość, ale oczywiście, jak wspomniałam wcześniej, tego ciastka nie trzeba w całości zjeść, autorka o to zadbała.

    I najważniejsze, czy polecam „Stolen English”? Tak, polecam. Nawet jeśli nie ma polskiego wydania, warto po tę pozycję sięgnąć, jeśli jest się miłośnikiem romansów. Książka trzymała w napięciu i, choć w ostatecznym rozrachunku przewidziałam zakończenie, to był w pewnym momencie element zaskoczenia, który sprawił, że nie byłam już niczego pewna. Delikatny wątek kryminalny czy szpiegowski dodawał fabule wartkości, a miłość bohaterów, nawet jeśli chwilami bujała się niczym mewa na szczycie fal, była równie piękna jak Ocean :)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


wtorek, 1 sierpnia 2023

Łamanym francuskim o złamanym Francuzie, czyli „Broken French” Tashy Boyd


    Wczoraj, gdy ukończyłam wydaną w 2021 roku amerykańską powieść „Broken French” autorstwa Tashy Boyd i zastanawiałam się, jak zacząć moją recenzję, przyszła mi do głowy pewna sytuacja sprzed miliona lat, gdy podczas swoich niezwykle interesujących studiów na kierunku „Rachunkowość i auditing” (nie, nie żartuję…) jedna z wykładowczyń sprawdzała moją pracę egzaminacyjną. Cóż, ukończyłam wcześniej niż inni, więc sprawdzała ją na moich oczach, gdy reszta studentów nadal pisała. Po sprawdzeniu stwierdziła, że zapomniała, iż nawet tak dobra praca wymaga tyle czasu i uwagi. Otóż okazało się, że w połowie księgowań (tak, to był egzamin z rachunkowości…) zrobiłam literówkę, czy może bardziej cyfrówkę w tamtym wypadku i niestety za tym podążył szereg błędów obliczeniowych. A dlaczego o tym piszę, bo „Broken French” to taka właśnie dobra praca, nad którą pisząc opinię trzeba się pochylić przez dłuższą chwilę.

    Zaledwie kilka dni temu pisałam post o aplikacji Chapters i wspomniałam w nim, że szukam tam inspiracji. Tak, w Chapter PL właśnie rozpoczęto publikację adaptacji powieści Tashy, pod wdzięcznym tytułem „Łamany francuski”, co już samo w sobie wg mnie jest zbyt dużym uproszczeniem. Tytuł powieści „Broken French” w moim osobistym odczuciu jest bardziej przewrotny i oznacza nie tylko słabą znajomość języka francuskiego po stronie głównej bohaterki, ale również nawiązuje do głównego bohatera, który jest Francuzem o złamanym sercu. Tym, którzy nie będą chcieli czytać angielskiego oryginału śpieszę donieść, że wersja z Chapters już od pierwszego rozdziału mocno odbiega od powieści Tashy Boyd.

    Josie jest architektem. Piękną, młodą Amerykanką, pasjonującą się zabudową, zwłaszcza historyczną. Pracując w męskim środowisku z trudem przedziera się przez szowinistyczną konkurencję, ale nie narzeka, bo kocha swoją pracę. Gdy jednak jeden z właścicieli firmy, w której pracuje, daje jej do zrozumienia, że nie zrobi tam kariery ze względu nie tylko na kryminalną przeszłość jej ojczyma, ale również dlatego, że jest kobietą – Josie ma dość. Gdy zamiast niemal obiecanego awansu, który jest wręczony na tacy krewnemu współwłaściciela, za swoją ciężką pracę dostaje seksistowskie słowa i nie mniej seksistowskie gesty od swojego szefa, załamana, upokorzona i zbuntowana natychmiast, bez zastanowienia rezygnuje z pracy i wraca wściekła do domu. Wraz ze swoimi współlokatorkami miała tego dnia świętować swój awans, tymczasem wieczór zmienia się w interwencję i próbę podniesienia jej na duchu. Nagle jej przyjaciółki wpadają na doskonały pomysł. Jedna z nich ma akurat problem w swojej agencji niań, gdyż nagle zrezygnowała jej pracownica, która miała właśnie lecieć do Francji na kilkutygodniowe zlecenie opieki nad dziesięcioletnią dziewczynką. Dlaczegóż Josie nie miałaby przyjąć tej propozycji skoro chwilowo została bez pracy, a przy okazji będzie mogła zwiedzić Francję, którą zawsze chciała odwiedzić i oczywiście zarobić trochę pieniędzy na przeczekanie? Czyż pomysł nie jest rewelacyjny? Kilka tygodni jej nie zbawi a nowej pracy dla architekta może przecież szukać z każdego miejsca na ziemi… Ale zaraz, czy ktoś nie zapomniał wspomnieć, że jej przyszły pracodawca to francuski samotny ojciec, który wygląda jak milion dolarów? Nie szkodzi, że jest poza zasięgiem, bo przecież zachowujemy się profesjonalnie. Można zatem tylko popatrzyć i nic więcej. Zresztą nie będzie to takie trudne, skoro od pierwszego spotkania Josie jest niemal pewna, że Xavier jej nienawidzi chyba równie mocno, jak ona nienawidzi łodzi…

    Xavier to francuski miliarder o wyglądzie modela. Ma uroczą aparycję i znacznie mniej uroczą osobowość. Nie bez przyczyny. Ma wspaniałą córkę na wychowaniu i wie, że są kobiety, które zrobią wszystko, aby dostać się do niego i jego pieniędzy. Nawet przez nią. Zwykle nie robi to na nim wrażenia, bo od śmierci żony kobiety generalnie przestały go interesować i jakimś cudem udaje mu się trzymać od nich z daleka, ale nagle pojawia się ona – Josephine. Piękna, mądra, inteligentna, zabawna Amerykanka, która niemal od pierwszej sekundy wsadza go na emocjonalną huśtawkę. Nie może na to pozwolić, więc odpycha, obraża, robi co może, by zniechęcić ją do siebie, ale jakimś cudem ona wciąż jest blisko. Co ma zrobić, żeby przestała burzyć jego spokój i wyciągać z niego wszystkie te emocje, o których był pewien, że już dawno pogrzebał je na zawsze? Może po prostu powinien im na chwilę ulec i wyrzucić to ze swojego systemu? Albo od razu, nie czekając na katastrofę, wsadzić ją do samolotu i odesłać do USA? Tylko czy on i jego córka będą w stanie wrócić do dawnego życia, gdy Josie zniknie z niego na dobre?

    Kochani, „Broken French” to dobra książka, dobry romans i dlatego ja również zacznę od tego, co w niej było dobre. Fabuła rozwijała się logicznie, bohaterowie logicznie dojrzewali do swoich uczuć. Sceneria była piękna a opisy ciekawe. Lubiłam wszystkie postaci drugoplanowe. Działo się sporo, ale głównie niemal w takim zwykłym, życiowym znaczeniu. Atmosfera była wakacyjna, letnia i przyjemna. Poważne problemy, które pojawiły się w trakcie, były pięknie opisane i zinterpretowane z dużym wyczuciem. Była jakaś tajemnica, kilka rzeczy mnie zaskoczyło, choć nie te najważniejsze. I tu przechodzimy do tego, co już takie super nie było. Fabuła w wielu momentach była po prostu zbyt przewidywalna. Opisy były piękne? Owszem, ale czasem miałam wrażenie, że jest ich za dużo. Książka była obszerna i więcej było wyprowadzania akcji niż faktycznej akcji. MC była też dla mnie zbyt płaczliwa i niezdecydowana. Główny bohater również przez większość książki sam nie wiedział, czego chciał. Znów czytałam o stawianiu sobie niepotrzebnych granic typu „mam dla ciebie tylko dwa dni i koniec naszego romansu”. To już mnie trochę zaczyna męczyć w amerykańskich powieściach, wiecie? Ja rozumiem strach, traumy itd. ale takie bezsensowne „mogę dać ci dwie noce a później koniec” to już nieco zbyt oklepany motyw, zwłaszcza, że tutaj nawet nie było ku temu logicznego powodu.

    To, co jeszcze niezmiernie mnie w książce irytowało to pewna powtarzalność sytuacji. Emocje bohaterów były niczym morskie fale na plaży – raz w przód, raz w tył, w przód i w tył. Rozwlekało to niepotrzebnie fabułę, niczego nowego tak naprawdę w nią nie wnosząc. Dlatego uważam, że powieść mogłaby być spokojnie skrócona o jakieś 100 stron.

    Jeszcze z wad lub zalet, zależnie od gustu, książka nie jest komedią romantyczną, nie ma tu wiele humoru. Co nie oznacza, że język nie jest przyjemny i lekki w odbiorze, nawet w cięższych sprawach. Fajne jest też to, że nie ma tu takiego typowego złego charakteru, wkurzającej rywalki itp., bo zawsze tego typu niepotrzebna drama mnie męczy. I chwała za wspaniałe, niezależne kobiety, które nie potrzebują ratunku od księcia z bajki a zamiast tego może same są w stanie takiego księcia uratować?


    Czy polecam książkę? W zasadzie tak. Nie ma polskiego wydania, ale język jest przejrzysty, choć nie tak łatwy, jak czasem to bywa. Myślę jednak, że osoby na poziomie B1 spokojnie będą w stanie wszystko lub prawie wszystko zrozumieć. Angielski e-book nie jest drogi a ponieważ powieść pisana jest w klimacie wakacyjnym, to świetna książka na teraz. Jest to długa pozycja, więc nie jest to propozycja dla osób, które chcą pochłonąć powieść w 3 godziny na leżaczku, raczej trzeba się uzbroić w cierpliwość. Mimo to sądzę, że dla wszystkich miłośniczek i miłośników romansów, czas poświęcony na przeczytanie „Broken French” nie będzie stracony.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



Najpopularniejsze posty :)