niedziela, 31 grudnia 2023

Kontrakt na miłość – prawie całość, czyli ukończyłam ten taśmociąg ;) (Uwaga! Ten post zawiera spoiler!)

 


    „Kontrakt na miłość” (ang. The Arrangement) S.S. Sahoo? Tak, już coś pisałam na ten temat kilka tygodni temu i obiecywałam, że gdy dotrwam do końca lub w tym przypadku do końca dostępnych do przeczytania książek, napiszę recenzję całości. I? Jeżu kolczasty, jak ja się cieszę, że mam to już za sobą! Ale spokojnie, nie było aż tak źle w ostatecznym rozrachunku.

    Póki co Galatea, w której to aplikacji seria książek jest do przeczytania, nadal robi swoim czytelnikom brzydką niespodziankę i nie udostępnia w podstawowej wersji finałowego tomu. Jak kiedyś pisałam, możemy przeczytać książki 1-6, ale gdy chcielibyśmy poznać ostateczne rozwiązanie akcji, musielibyśmy zapłacić za roczną subskrypcję. Na tę chwilę tylko płacąc te 178,99 zł (czy coś koło tego) możemy przeczytać „Kontrakt na miłość – Finał”, czyli siódmy tom serii. Darmowe są tylko trzy pierwsze rozdziały ostatniego tomu (chyba po to, aby bardziej wkurzyć użytkowników aplikacji) i to nie tylko w wersji polskiej, ale to samo mamy w wersji anglojęzycznej.

    Bohaterami powieści są Angela i Xavier, znani nam już z poprzedniego posta o „Kontrakcie na miłość” oraz mnóstwo ich krewnych i znajomych. Angela to miła, prosta dziewczyna, która w wyniku zawarcia kontraktu małżeńskiego z synem miliardera, stawia swoje pierwsze kroki wśród elity, zaś Xavier to mężczyzna, który nie zna innego życia niż to, do którego przyzwyczaił go majętny ojciec – władzy i luksusu. Xavier nie jest typowym amerykańskim powieściowym bad boyem. Jest znacznie gorszy. Nie wiem, co będziecie sądzić, gdy sami sięgniecie po tę powieść, jednak dla mnie to był zepsuty, zadufany w sobie narcyz. Nawet, gdy autorka starała się ukazać jego przemianę na lepszego człowieka, w moim odczuciu nie za bardzo jej to wyszło. Po prostu do ostatnich stron dostępnej do przeczytania serii, nie byłam do niego przekonana. Natomiast przemiana Angeli była dla mnie okay. Nie, nie uważałam jej za idealną bohaterkę powieści romantycznej, bo była zbyt naiwna (tak naiwna, że aż bolało) i nie wszystkie zachowania postaci do mnie przemawiały, ale jednak z główną postacią żeńską autorka (lub autor) poradziła sobie lepiej. Natomiast banda tak zwanych przyjaciół, krewnych i znajomych wzbudzała we mnie niechęć. Od Dustina, bo oczywiście musiał się na siłę pojawić gej w roli najlepszego przyjaciela, który był okropną postacią i właściwie nawet nie ukrywał przed Angelą, że wykorzystuje ją do własnych celów, przez Em, przyjaciółkę z dzieciństwa, która nie traktowała Angeli zbyt dobrze, gdy ta zaczęła życie z bogatym mężem, przez ojca Angeli, który w moim odczuciu również nie miał nic przeciwko wykorzystaniu córki aż do Zoe, którą Angela zatrudniła niemal z ulicy do swojego biznesu, a której Zoe nie traktowała jak szefowej, ale jak jak koleżankę od kawki. Nie podobali mi się również bohaterowie ze strony Xaviera. Penny, postać, która kojarzyła mi się z najgorszym sortem telenoweli jak np. „Moda na sukces”, kuzyn Henry, inni znajomi? Coś okropnego. Była też oczywiście szalona ex dziewczyna. Jednym słowem spectrum wszystkiego, czego nie lubię. Jedyną postacią z otoczenia, którą polubiłam był Brad, ojciec głównego bohatera, ale również z jego niektórymi działaniami nie mogłam się pogodzić. Czytałam więc powieść z jedynie dwiema postaciami, które jakoś do mnie przemawiały – główną bohaterką oraz jej teściem.

    Nie będę przedstawiać całej fabuły, bo to nie jest streszczenie, ale napiszę krótko o jednym wątku, który niezwykle mnie irytował. Uwaga! Spoiler! To był wątek wspomnianej już wcześniej Penny, który tak bardzo kojarzył mi się z „Modą na sukces”. Penny była kochanką Xaviera, gdy jeszcze nienawidził swojej żony. Była jego kochanką świadomie, wiedziała, że jest żonaty. Mówiła czasem, że żal jej Angeli, ale nie powstrzymywało jej to przed sypianiem z mężem niewinnej kobiety. Mimo wszystko autorka próbowała wmówić czytelnikowi, że Penny jest taka słodka i dobra a to niezwykle mnie irytowało. Później Penny przewijała się z jakiegoś powodu przez kolejne części „Kontraktu” i skończyła jako macocha Xaviera. Przykro mi, że zdradzam Wam jakąś część fabuły, ale naprawdę ten wątek był dla mnie żałosny. Nie, to nie dlatego, że Penny związała się z ojcem głównego bohatera, ale dlatego, że zrobiła to świadomie i nie widziała w tym nic złego. Gdyby nie znała Brada wcześniej pewnie bym tego tak nie odczuła, ale ona dokładnie wiedziała, z kim ma do czynienia (w przeciwieństwie do Brada...) i w chwilę po tym, jak była kochanką syna, stała się kochanką ojca. Cóż, dobrze, że Xavier nie miał jeszcze brata…

    Na koniec kilka kwestii technicznych. Już pisałam, więc nie będę się powtarzać o zbyt schematycznym tłumaczeniu i słabej stronie wizualnej. Tym razem napiszę coś na plus. W kolejnych częściach serii już nie miałam wrażenia, że rozdziały są sztucznie ucinane, akcja toczyła się bardziej logicznie i spójnie. Może autorka (autor) rozwinęła swoje umiejętności w trakcie pisania? Za to plus. Nie nudziłam się też podczas czytania a to wyczyn przy tak długiej serii! Owszem, wiele wątków i postaci mnie denerwowało, ale na pewno nie było tu nudno. Nie było nadmiaru dram, tylko trochę i tylko pasujących do fabuły. No… może poza tą szaloną byłą Xaviera. To już można było sobie podarować w natłoku innych problemów a treść byłaby dzięki temu mniej oklepana.

    „Kontrakt na miłość” tak w polskiej, jak i w angielskiej wersji utrzymuje się nieustannie w TOP 10 Galatei. Czy słusznie? Chyba tak, ale nie dlatego, że jest taki rewelacyjny, ale raczej dlatego, że w aplikacji jest ogromna ilość naprawdę mało ambitnych książek. Ma swoje wady (niektóre wątki były naprawdę mocno naciągane...) i zalety (wartka akcja), ale dla miłośniczek (miłośników) romansów jest warty polecenia. To PRAWIE klasyka gatunku, ze wszystkimi obowiązkowymi elementami romansu. Jeśli nie odstrasza Was, że na tę chwilę nie przeczytacie w wersji podstawowej finałowego tomu siódmego, sprawdźcie sami, czy jest to historia warta Waszego czasu.

    Ostatnie kilka słów. Obiecuję ;). Ostatni dostępny tom przeczytałam na jeden raz. Był to eksperyment. Nie czytałam na bieżąco, co 6 godzin. Zamiast tego przewijałam rozdział, klikałam następy rozdział i czekałam aż zegar odliczy czas. Gdy już miałam załadowane wszystkie odcinki ostatniego dostępnego tomu, wróciłam do początku szóstej części i przeczytałam całość. I tak, jak się spodziewałam, znacznie poprawiło to mój odbiór lektury.

    I tym optymistycznym akcentem...


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)