poniedziałek, 8 stycznia 2024

Refleksja o złych książkach...

 

O złych książkach słów kilka…


    W nauczaniu początkowym, w szkole podstawowej, jest lektura, którą siłą rzeczy poznają (czy też poznawali za moich czasów...) wszyscy uczniowie w naszym kraju. Jest to piękna historia cudownej przyjaźni między człowiekiem a psem. Nie jest jednak tajemnicą, iż zakończenie lektury jest niezwykle smutne. Wspominałam już prawdopodobnie w innym poście, że książka „O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego była dla mnie, jako dziecka na tyle wstrząsająca, że w efekcie, gdy później miałam przeczytać powieść, najpierw czytałam ostatni rozdział, aby upewnić się, że zakończenie nie będzie dla mnie szokujące. Nie chciałam wgłębiać się w losy bohaterów, jeśli podejrzewałam, iż fabuła nie będzie zakończona dla nich szczęśliwie. Ale nie oznacza to, iż opowieść „O psie, który jeździł koleją” jest dla mnie bezwartościowa. Nie oznacza to również, że żałuję, iż ją przeczytałam. Wręcz przeciwnie, wciąż po latach pamiętam ją i widzę w niej głęboki sens. Nieważne, że to książka dla dzieci.

    „Wiedźmin” – odkąd pierwszy tom trafił w moje ręce(wg dawnego numerowania sagi była to powieść „Krew elfów”), stałam się jego wierną fanką i dziś, po blisko trzydziestu latach, nadal jestem. Saga nie skończyła się tak, jakbym sobie tego życzyła. Było tam wiele okrucieństwa, romansów, zdrad, krwi, złości… A mimo to uważam, iż jest to jedna z lepszych publikacji z gatunku fantasy, jaka istnieje na świecie. Choć nie takiego losu, jak zgotował swoim postaciom Andrzej Sapkowski życzyłabym bohaterom, to jednak z pokorą przyjmuję, iż taka a nie inna jest koncepcja autora. Szanuję i podziwiam talent.

    A dlaczego o tym piszę? Kochani, wiecie dobrze, że z wyboru nie czytam książek ze smutnym zakończeniem. Nie to, że ich nie doceniam, tylko po prostu w książkach, jak już pisałam wielokrotnie, szukam pokrzepienia serca. Szukam w nich nadziei, relaksu oraz miłości. Jest to również powód, dla którego unikam np. książek o psychopatach. Nawet, jeżeli są to dobre romanse. Nie twierdzę, że powieść nie może wywoływać u mnie całego spektrum emocji, ale mam swoje granice, których dla spokoju ducha nie przekraczam. Jak do tej pory nawet, jeżeli zdarzyło mi się, że sięgnęłam po powieść, która mnie zawiodła czy nie spełniła moich oczekiwań, po prostu przechodziłam nad tym do porządku dziennego. Czasem powieść mnie nudziła i nie chciało mi się jej ukończyć, a czasem kończyłam trochę na siłę i albo mnie mile zaskoczyła, albo nie. Ale nigdy, aż do wczoraj, nie żałowałam, iż przeczytałam jakąś książkę. Natomiast wczoraj wieczorem, po raz pierwszy w moim życiu gorąco żałuję, iż nie zaufałam swojej intuicji, która ostrzegała mnie, że coś z tą historią jest nie tak. Niestety, nie da się już książki „odprzeczytać”…

    Jak pisałam we wczorajszym, krótkim poście, nie będę na moim blogu pisać o autorze ani tytule książki, którą zaproponowała mi jakiś czas temu Galatea (i za to chyba się na nią obrażę ;)), nie chcę nawet przypadkiem przyczynić się do promowania autorki powieści. Ale napiszę ogólnie, dlaczego uważam, że niektóre książki są złe i nie powinny być czytane. Ujmę to w punktach:


- są złe jeśli promują nienawiść i przemoc (nie mówię o zawieraniu przemocy w treści, ale o jej PROMOWANIU);

- są złe, jeśli fabuła jest prowadzona w ten sposób, by w głowie czytelnika powstawał chaos i nie był on już pewien, co właściwie się dzieje i dlaczego ma wrażenie, że to z nim coś jest nie tak, że nic nie rozumie;

- są złe jeśli zakończenie jest czystym triumfem zła, choć tu mogłabym czasem uznać, że po prostu książka jest do przeczytania ku przestrodze, ale to zależy od umiejętności pisarskich autora (w książce, którą mam teraz na myśli umiejętności autora zabrakło...),

- są złe, jeśli treść nie ma NAJMNIEJSZEGO sensu.



    Wszystkie te rzeczy znalazły się w książce, którą zakończyłam wczoraj w aplikacji Galatea. Ostateczne przesłanie z kilku ostatnich zdań powieści, które w pewnym uproszczeniu można by zapisać jako „Jeden mały błąd może zniszczyć ci życie”, choć generalnie w oderwaniu od fabuły jest godne rozważenia, w tym konkretnym przypadku stało się raczej groteskowe. Morał nie przystawał do treści. Był przerostem formy nad treścią. Był akcentem, który powiedział mi, że może autorka cierpi na przekonanie o swojej ogólnej wspaniałości.


    Mam nadzieję, iż „powieść, o której nie mówimy” (Parafraza częstego cytatu ze świetnego filmu „Osada”), będzie ostatnią powieścią w moim życiu, którą wolałabym „odprzeczytać”. Jeśli ktoś jest naprawdę ciekawy, co to takiego było, jak pisałam wczoraj, mogę odpowiedzieć na pytanie w wiadomości prywatnej. Ale niechętnie ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)