czwartek, 25 maja 2023

„Rytm” od Vi Keeland, czyli „Życie na scenie” część 2

     Początkowo miałam dodać recenzję pierwszej i drugiej części serii „Życie na scenie” zaraz po sobie, ale potrzebowałam jednak przerwy. Musiałam zadać sobie pytanie, co ostatecznie sądzę o powieści „Beat” znanej w Polsce jako „Rytm”.

    Polska wersja książki Vi Keeland pojawiła się w 2019 roku, czyli ładnych parę lat po premierze oryginału („Beat” powstał w 2015 roku). Jest ciekawa, gorąca i dotyczy lubianego przeze mnie bohatera drugoplanowego z „Throb” w Polsce znanego jako „Show”. Flynn, wschodząca gwiazda rocka to postać naprawdę ujmująca, nie gwiazdorząca, opisana jako uczciwy, wrażliwy przystojniak, ale nie pozbawiony oczywiście rockowego pazura. I z tej strony nie miałam wątpliwości. Główny bohater męski był w porządku, nie było czego się czepić. I teraz mój osobisty zgryz, w który to wcieliła się główna bohaterka – ruda o wdzięcznym mieniu Lucky. Również swego rodzaju gwiazda rocka, ale z problemami. Właścicielka, a później współwłaścicielka baru z karaoke, któremu założyciel a jednocześnie jej ojciec nadał jej imię. A jeśli Was zastanawia, dlaczego jestem tak skonfundowana to śpieszę wyjaśnić. Nic mnie tak nie wkurza jak słowa „ja nie zdradzam” w momencie, w którym właśnie… zdradza swojego chłopaka ;) Ale od początku…

    Flynn ma złamane serce, bo dziewczyna, w której się zakochał w pierwszej części serii „Życie na scenie” wybrała kogoś innego. Podchodzi do tego jednak jak na mężczyznę przystało i zostawia swoją niedoszłą dziewczynę w spokoju. Zamiast tego skupia się na rozwoju kariery muzycznej. Pech jednak chce, że w najmniej odpowiednim momencie jego serce znów bije mocniej i to znów dla kobiety, która jest dla niego zupełnie nieodpowiednia. Kobiety zajętej i to nie przez byle kogo, ale przez słynnego lidera grupy rockowej, z którą ma właśnie wyjechać w trasę koncertową. Do bani! :D

    Lucky jest córką słynnych rodziców. Odziedziczyła talent i pasję i po tacie, i po mamie. Była wręcz skazana na sukces. Jednak po nagłej śmierci taty zamknęła etap kariery muzycznej na rzecz prowadzenia pubu karaoke a jednocześnie na rzecz pracy jako trener wokalny. Jednak tęskni za śpiewaniem i wie, że jej rodzice chcieliby, aby wróciła do kariery muzycznej, która zgasła nim na dobre zdążyła zapłonąć. Lucky ma dużo szczęścia, bo rzadko się przecież zdarza, że idol muzyczny z dzieciństwa wiąże się z fanką. Gdy więc spotyka Dylana, lidera zespołu, w którym była zakochana od wieków, sądzi, że wygrała los na miłosnej loterii. Nie przeszkadza jej ani spora różnica wieku, ani nawet fakt, że po bliższym poznaniu jej chłopak nie jest tak bardzo idealny, jak sądziła. Trwa przy nim, bo to przecież miłość jej życia. Prawda? Dlaczego więc jej serce zaczyna wariować, gdy poznaje kogoś innego?

    Ok. Mamy do czynienia z romansem. Książki o tej tematyce zwykle zawierają różne komplikacje, bohaterowie rzadko mogą być ze sobą i żyć długo i szczęśliwie bez kłopotu, bo gdyby było inaczej książka pewnie byłaby nudna. Podziwiam „Beat” za to, co zawsze podziwiam u Vi Keeland. Dobre napięcie, spójna fabuła, fajni bohaterowie, delikatne poczucie humoru, dobry styl pisarski. Naprawdę nie ma się czego przyczepić. A jednak się czepiam. Bo? Nie, nie osądzam bohaterów za to, że on podrywał zajętą kobietę, zaś ona ulegała uczuciom do kogoś innego. Drażnią mnie jednak teksty „ja nie zdradzam” czy „zwykle się tak nie zachowuję” itp. To jest takie. No nie wiem, odrobinę żałosne. Na siłę pokazywanie, że ktoś kto zdradza nie robi nic takiego, bo druga strona też zdradza itp.? No cóż, oklepane. Ok, Flynn był słodki i męski, Dylan był tym bohaterem irytującym czytelnika. Pewnie tak miało być. Ale Lucky? Nie jestem pewna, czy po prostu czytając rozumiałam główną bohaterkę, jej czyny. Stąd moje zawahanie, czy chcę polecić tę pozycję, czy nie.

    Mimo wszystko, po przeczytaniu setek powieści romantycznych, zwłaszcza amerykańskich, muszę przyznać, że nawet najgorsza i najbardziej oklepana książka od Vi Keeland zdaje mi się naprawdę dobrym wyborem. Nie każda z jej pozycji jest równie wartościowa, ale każda jest warta poświęcenia chwili na lekturę. „Rytm” nie zawiera w sobie niczego odkrywczego, ma może trochę niepotrzebnej dramy, co jest nawiasem mówiąc rzadkie u Vi, ale mimo wszystko czyta się go dobrze. Można się zrelaksować, nie ma tu problemów wydumanych. Książkę tę czyta się trochę jak ciekawy artykuł z gazety plotkarskiej dotyczącej związków znanych ludzi. Nie mówię, że to dobrze,  nie mówię, że to źle. Po prostu z tym kojarzy mi się fabuła. Jeśli szukacie czegoś ambitnego to raczej nie będzie ta książka. Ale jeśli interesuje Was relaks przy lekturze niezłego, acz prostego romansu? To będzie dobry wybór.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)