poniedziałek, 26 czerwca 2023

„Grzechy Sevina” lub grzechy Penelope Ward, jak kto woli, bo książka, o której dziś wspomnę jest świetna, a jednak jej nie polecę

    Na początku chciałam wspomnieć, że przeczytałam już niemal wszystkie dostępne pozycje od Penelope Ward – starsze i nowsze. Została mi dosłownie jedna – „Gemini”, której nie mogę przeczytać tylko z powodów technicznych. Z takich samych, dla których powieść o Sevinie przeczytałam w języku polskim, a nie tak jak ostatnio preferuję w angielskim (język oryginalny powieści). Otóż e-book w przypadku tych dwóch powieści jest fatalnej jakości i po prostu bardzo męczy moje oczy. Ponieważ polska wersja „Sins of Sevin” została wydana parę lat po oryginale, jakość e-publikacji była już dobra. Wyjątkowo więc i ja przeczytałam ją w rodzimym języku.

    „Grzechy Sevina” ujrzały światło dzienne w 2015 roku na świecie i 4 lat później w Polsce. Jest to oczywiście powieść z gatunku romanse i w pewnym sensie mieści się w moich kryteriach, czyli jest to ciekawa historia ze szczęśliwym zakończeniem. Dlaczego więc napisałam w tytule, że nie polecę tej książki? Kochani, naprawdę „szczęśliwe zakończenie” to bardzo szerokie pojęcie, jak się okazało… Poza tym, niezależnie od tego, czy ostatecznie uznamy je za tzw. happy end czy nie, dawno żadna powieść tak mnie nie przygnębiała i nie wkurzała, jak historia nieszczęsnego Sevina. Ale od początku.


    Tym razem książka pisana jest raczej z naciskiem na głównego bohatera a nie główną bohaterkę. I tu taka mała dygresja. Jako… hmmm… w pewnym sensie pisarka, zawsze zastanawiałam się, na ile my kobiety potrafimy oddać to, co faktycznie mogłoby się zadziać w męskiej głowie. Czy nasze osobiste doświadczenia naprawdę sprawiają, że coś wiemy na ten temat? Nie jestem feministką w rozumieniu potocznym, bo jednak uważam, że kobiety i mężczyźni różnią się od siebie. Ale mimo wszystko, choć sama piszę nieraz jakieś opowiadania z teoretycznie męskiej perspektywy, zawsze zastanawiam się, czy aby na pewno ma to coś wspólnego z faktycznym postrzeganiem świata przez płeć przeciwną. Jeśli będę tu kiedyś miała (lub może mam i nie wiem ;)) męskiego czytelnika, proszę podzielcie się ze mną swoją opinią na ten temat.

    Wracając do tematu. Tak jak wskazuje tytuł - „Grzechy Sevina” to książka o losach Sevina, młodego mężczyzny o ciekawej osobowości. Oczywiście jest pewnie przystojny, młody, atrakcyjny itp., jak to bywa w romansach, ale w Sevinie jest też coś więcej. Głębokie, niefałszywe przeświadczenie, że jest on złym człowiekiem i niezwykła chęć do poprawy. Powieść zaczyna się co prawda prologiem pisanym z perspektywy głównej bohaterki, ale już pierwszy rozdział wprowadza nas w świat widziany oczami głównego bohatera. Czujemy niemal jego rozterki, czujemy swoisty ból istnienia. Widzimy, jak bardzo Sevin czuje się źle ze sobą. To jest namacalne. Poznajemy tło, wiemy dlaczego jest taki, a nie inny. Próbujemy zrozumieć, usprawiedliwić jego postępki. Tak, „Grzechy Sevina” to powieść, w której autorka po mistrzowsku wciąga czytelnika w emocje bohaterów. Jest źle, ale nagle pojawia się światełko w tunelu. Jakby koło ratunkowe, które los rzuca młodemu mężczyźnie. Tylko czy naprawdę chwycenie się go było tym, co go uratuje? W trakcie powieści czytelnik często myśli, że dla Sevina chyba jednak byłoby lepiej, gdyby zamiast chwytać to nieszczęsne koło ratunkowe, sam nauczył się pływać.

    A teraz słów kilka o głównej bohaterce. Nie rozumiałam jej. Było mi jej szkoda, nie potępiałam jej za nic, ale młoda i piękna Evangeline była po prostu dla mnie nie do ogarnięcia. Była pod każdym względem tak daleka od wszystkiego, w co ja sama wierzę, że naprawdę wydawała mi się postacią mało rzeczywistą. Każdy z jej postępków wydawał mi się nielogiczny. Evangeline była pełna sprzeczności. Wzbudzała jednocześnie i współczucie, i wściekłość ze strony czytelnika. A przynajmniej z mojej strony. Wkurzała mnie tak bardzo, że niejednokrotnie miałam ochotę przestać czytać tę książkę. Tak, to chyba jedna z najmniej przeze mnie lubianych bohaterek powieści od Penelope Ward.

    Ponadto książka zawierała jak dla mnie kolejną, ogromną wadę. Opowiadała w pewnym sensie o fanatyzmie, tym razem religijnym, więc mówiła o tym, czego nie tylko się boję, ale też o tym, czego nie mogę znieść.
    A dlaczego powieść mnie przygnębiała? Bo naprawdę miałam wrażenie, że Penelope starała się w niej umieścić niemal każdą tragedię, która przyjdzie jej do głowy. Już tak bywało, że powieść była popsuta klęską urodzaju i tym razem było podobnie. No bo o jakiej ilości złych rzeczy, które mogą się przytrafić jednej parze można czytać? To prawie jak telenowela! Ciągnęło się i ciągnęło i znów coś nie tak, źle, niefajnie. Zgroza!

    To dlaczego upieram się jednak, że książka mimo wszystko była dobra? Bo była. Warsztat pisarski Penelope Ward jest niepodważalny. Autorka ma talent, ma umiejętności, ma wspaniałe pomysły. Ale ma też niestety skłonności do permanentnego rozwlekania fabuły i do nadmiaru dramy. Myślę, że „Grzechy Sevina” to byłaby o wiele lepsza powieść, gdyby Penelope zdecydowała się na umiar. Jedna czy dwie złe sytuacje mniej i prawdopodobnie „fikcja byłaby bardziej prawdopodobna”. Tym czasem mieliśmy powieść, przy której człowiek zamiast pokrzepić serce często miał ochotę po prostu siąść i płakać nad losem bohaterów.


    Kończąc. Jak pisałam, ja tej pozycji nie polecę, gdyż za dużo kosztowała mnie złych emocji. Jednak była na tyle dobra, że chciałam uczciwie o niej opowiedzieć i pozwolić Wam zdecydować, czy jest to książka dla Was. Jeśli ktoś woli nieco cięższą, acz niekoniecznie głębszą, fabułę i powieść dobrej, utalentowanej pisarki, to można sięgnąć po „Grzechy Sevina”. Ale nie czytajcie jej, jeśli macie akurat zamiar wyjść z dołka, zamiast zapaść się w niego głębiej ;)


Ściskam i pozdrawiam

Sil



fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)