poniedziałek, 31 lipca 2023

„Władca Pierścieni” – coś z totalnie innej beczki, choć mało kto o tym wie ;)


    Gdzieś między wierszami można było już o tym przeczytać, a teraz oficjalnie - oprócz romansów, moim drugim, ulubionym gatunkiem literackim było od zawsze fantasy. Może kiedyś nawet bardziej niż dziś… Kochałam baśnie, bajki i to, co nierzeczywiste, więc książki o elfach? Czarodziejach? To było coś w sam raz dla młodszej wersji mnie. Dziś bardziej tęsknię za idealną rzeczywistością niż nierzeczywistym pięknem, stąd w moich rękach więcej powieści romantycznych, ale mam też sentyment do kilu pozycji, o których czasem coś wspomnę.

    „Władcę Pierścieni” (org. The Lord of the Rings) J.R.R.Tolkiena znają chyba wszyscy. NIE! Nie twierdzę, że wszyscy czytali książki z tej serii, jednak w dzisiejszych czasach większość ludzi wie, że coś takiego istnieje. Może sprawił to film Petera Jacksona z 20011 roku, a może fakt że swoisty wstęp do „Władcy Pierścieni” – „Hobbit” był lekturą w szkole podstawowej. Dlaczego „swoisty” wstęp a nie po prostu wstęp? Już wyjaśniam, gdy Tolkien pisał „Hobbita” była to zakończona całość a nie wstęp do czegokolwiek. Autor dopiero później postanowił, głównie za namową wydawcy, na bazie świata z tej książki zbudować coś większego. „Hobbit” nie miał być wstępem do niczego i później, w serii „Władca Pierścieni” pojawia się kilka niezgodności między „wstępem” a „właściwą trylogią”. W tym miejscu warto jeszcze zaznaczyć, że nie przypadkowo „Hobbit” był lekturą w szkole podstawowej. Tolkien pisał tę powieść jako książkę dla dzieci. Gdy zaś zaczął pracę nad „Władcą pierścieni”, postanowił zmienić grupę odbiorców i wycelował w dorosłych miłośników fantasy.

    Przypuszczam, że osoby, które nie czytały „Władcy Pierścieni”, ale oglądały film sądzą, że trylogia Tolkiena jest w jakimś stopniu romansem. Otóż nie. Nie jest. O miłości głównego bohatera Aragorna (tzn. jednego z głównych bohaterów) i pięknej elfki Arweny możemy się dowiedzieć mimochodem. Ten wątek w powieściach jest zupełnie nieistotny, choć inaczej to wyglądało w filmie. Arwena i Aragorn byli w filmie jakby postaciami wyciętymi z romansu. W książkach? Wątku miłosnego można było nawet nie zauważyć.

    Choć dziwnie się czuję pisząc takie rzeczy przy tak znanym dziele, dla porządku pokrótce przedstawię realia i fabułę.

    Trudno umiejscowić akcję w czasie i przestrzeni, ponieważ Tolkien stworzył wszystko na potrzeby powieści, jednak pokusiłabym się o porównanie do rozwoju technologicznego sprzed jakichś 150 lat. Mamy pochodnie, kamienne zamki, drewniane chałupy, wozy drabiniaste, podróżuje się konno, rządzą królowie. Do tego wątek fantasy, czyli oprócz ludzi mamy jeszcze elfów, krasnoludów, niziołków, entów i czarodziejów, którzy są dla mnie trochę jak skrzyżowanie elfa z człowiekiem. Przyroda jest niesamowita. To, co dobre jest piękne, to co złe brzydkie.

    „Władca Pierścieni” składa się z trzech tomów i jest typowym przykładem serii, w której kolejność czytania nie tylko ma znaczenie, ale jeszcze jedynie przeczytanie całości sprawi, że historia będzie miała sens. Idąc po kolei mamy „Drużynę Pierścienia”, „Dwie wieże” i „Powrót Króla”. Choć jako główny bohater często wymieniany jest niziołek Frodo Baggins, jak dla mnie nie można mówić o jednym głównym bohaterze we „Władcy”. Mamy tu ich więcej. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że głównymi bohaterami, oprócz Frodo rzecz jasna, są ponadto wspomniany wyżej Aragorn oraz Czarodziej Gandalf. Pozostałych bohaterów można uznać za drugoplanowych, jednak dla mnie ta trójka powinna być uznana za postaci równie ważne. Niestety, Tolkien nie wyznaczył żadnego głównego bohatera-kobiety, ale to nie przeszkadza, bo jak już wspomniałam, trylogia nie jest romansem i nawet nie jest do niego zbliżona.

    Ponieważ nie będę pisała osobno recenzji książki „Hobbit”, chciałabym dla porządku przytoczyć, o czym tutaj mowa. Choć „Hobbit” świetnie by sobie poradził bez żadnej kontynuacji, „Władca Pierścieni” opiera się na nim. Od razu wyjaśnię, jeśli oglądaliście film „Hobbit”, a dokładniej jego trzy części… to śpieszę donieść, że jest on tylko adaptacją powieści. W żadnym razie nie jest to ekranizacja. Książka „Hobbit” jest prostsza, spójna, ciekawa, zabawna, wciągająca i niesie za sobą wiele wspaniałych wartości. Dlatego słusznie, według mnie, znalazła się przed laty w kanonie lektur szkolnych (nie mam pojęcia, czy jest tam nadal). Tytułowy niziołek, to oczywiście Billbo Baggins, wuj Froda z „Władcy”. Jest prostym, majętnym hobbitem, który nieoczekiwanie nawet dla siebie, za sprawą Czarodzieja Gandalfa, który ma w tym własny, nikomu nieznany cel, staje się częścią wyprawy i dołącza do trzynastu krasnoludów z Thorinem Dębową Tarczą na czele. Ruszają w podróż ku Samotnej Górze, gdzie niegdyś miał siedzibę krasnoludzki Król spod góry a teraz jego wnuk, Thorin, stara się odzyskać dawne królestwo, wyrywając je ze szponów groźnego smoka Smauga. To jest fabuła powieści i nie ma wiele wspólnego z fabułą „Władcy Pierścieni”. Oczywiście realia są takie same, świat ten sam, istoty, które go zamieszkują również. W „Hobbicie” pojawia się jeden mały epizod, gdy Billbo w trakcie niefortunnej przygody w górach zostaje sam, bez swoich towarzyszy podróży i odnajduje pierścień. Ów pierścień jest oczywiście czarodziejski i daje panu Bagginsowi moc niewidzialności. W tej historii nie ma on żadnego innego znaczenia…

    A później Tolkien pisze „Władcę Pierścieni” i okazuje się, że pierścień o tak prostym przeznaczeniu w „Hobbicie”, we „Władcy” jest czymś znacznie więcej. Jest pierścieniem władzy i nośnikiem czystego zła. Ów prosty, niewinny pierścień, jeśli wróci na palec swojego stwórcy – Saurona, może zawładnąć całym światem, wyniszczyć „dobre” rasy i okryć świat mrokiem. Aby tak się nie stało jest tylko jeden ratunek. Trzeba pierścień zniszczyć….


    Kochani, więcej nie będę pisać, bo mój post to nie jest streszczenie książki/książek, ale w pewnym sensie oddanie hołdu wyjątkowemu dziełu J.R.R. Tolkiena. To nie jest typowa recenzja, bo nie jestem pewna, czy tak wyjątkowe książki podlegają pod takie same prawa, jak np. romanse, o których zwykle piszę. ;) Ale nie oznacza to, że nie mogę mieć kilku uwag krytycznych. Od razu powiem, nie mam żadnych uwag do „Hobbita”, absolutnie żadnych. Natomiast „Władca Pierścieni”, który jest naprawdę wspaniałym utworem literackim, nie uchronił się od kilku wad. Po pierwsze zbyt długie, nawet jak na trylogię, wyprowadzenie akcji. „Drużyna Pierścienia”, czyli pierwszy tom, jest po prostu przegadana. Dłuży się i czytelnik tylko czeka, kiedy się w końcu coś zacznie dziać. Absolutnie nie spodziewałam się tego po przeczytaniu „Hobbita” i byłam nieco zawiedziona, że „Władca Pierścieni” nie utrzymuje jakości prowadzenia akcji. Ponadto we „Władcy” są sceny zupełnie zbędne, niewnoszące nic do treści. Dialogi bywają ciężkawe. Niby taki był zamysł, aby oddać powagę czasów, ale np. „Hobbit” miał te same realia, a nic takiego nie miało w nim miejsca. Trochę nielogiczne jest też przejście od „pierścienia”, który dawał tylko niewidzialność, do takiego, który może „zniszczyć świat”. Ponadto „Władca Pierścieni” nie ma już w sobie lekkości „Hobbita” i brak mi tego delikatnego humoru, który również dostrzegałam w powieści o Billbo. Frodo, jak dla mnie nie jest już tak pasjonującą postacią, choć nie jest również tak… hmm… mało rozgarniętym mrukiem jak ten z filmu ;).

    I ciekawostka… filmy - adaptacje „Władcy Pierścieni” są bardziej wyważone niż powieść. Ucięto tu sporo tego, co męczyło mnie w książkach, czyli np. pompatyczną atmosferę i ciężkie dialogi. Natomiast w „Hobbicie”, jako że powstawał po „Władcy” a nie przed, mamy sporo zmian w drugą stronę. Dodano sceny, których w książce nie było, zmieniono fabułę, dodano ideologię, dodano postaci. I tu już nie jestem pewna, czy mi taka zmiana odpowiada. Innymi słowy? Z ciężkim sercem od trylogii Tolkiena wolę trylogię Petera Jacksona. Ale z całą pewnością, od trzech części filmowego „Hobbita” wolę „Hobbita” Tolkiena.


    Mam nadzieję, że nie zszokowałam Was i nie zanudziłam tą zmianą scenerii. Następna recenzja będzie już dotyczyć romansu i już zacieram ręce, aby ją napisać.


Ściskam i pozdrawiam

Sil



1W 2001 roku do kin trafiła pierwsza część, kolejne w latach 2002 i 2003.



fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)