Już w dzieciństwie nieświadomie poszukiwałam książek z gatunku romansów. Jasne, pewnie każda dziewczynka lubiła bajki o Śpiącej królewnie czy Królewnie Śnieżce, ale u mnie było to coś więcej. Podkradałam książki z regału mojej mamy, po czym czytałam je zbyt wcześnie, bo mając ledwo pierwsze naście lat. Czasami udawałam wówczas, że rysuję przy biurku i chowałam powieść do szuflady, gdy ktoś się zbliżał do mojego pokoju, czasami po prostu czekałam aż cały dom zaśnie. Mając 11 lat zdarzało mi się po kryjomu zarywać nocki, by doczytać jakąś opowieść do końca, moi rodzice zaś dziwili się, dlaczego na drugi dzień jestem taka padnięta... W tamtym czasie dostałam w prezencie od szkolnej bibliotekarki książkę "Księżniczka i koboldy" Georga MacDonalda. Książki z jakiegoś powodu nikt nie chciał, ale ja chciałam. Zaczęłam czytać i przez długi czas byłam w bańce wielkiego WOW! To wtedy odkryłam, że jest jeszcze jeden rodzaj powieści, który niniejszym uwielbiam. Są to książki fantasy. Ponieważ "Księżniczka i koboldy" (Znana w Polsce również pod tytułem "Królewna i goblin") była też swojego rodzaju romansem, był to dla mnie idealny wybór. Od tej pory stara, niechciana powieść MacDonalda stała się moją pocieszycielką i wracałam do niej często, gdy byłam chora, smutna lub czułam się samotna. Wiele lat później, zgłębiając historię, zaczęłam czytać też dodatki i znalazłam informację, że o dalszych losach Księżniczki Irenki mogę przeczytać w drugiej części powieści - "Księżniczka i Cyryl". Choć jednak długo szukałam w różnych księgarniach, nie mogłam takiej książki odnaleźć. Raz nawet dostałam informację, że ta powieść nie została w Polsce w ogóle wydana, więc zrezygnowana musiałam porzucić plany przeczytania dalszych losów głównych bohaterów.
Było więcej niż piętnaście lat później, gdy szukając książki na prezent dla córki znajomych, natrafiłam niespodziewanie na wydaną w 2013 roku przez wydawnictwo Muchomor powieść "Królewna i Curdie" Georga MacDonalda. Zachwycona, nie wahałam się ani chwili. Choć powieść znajdowała się na dziale dziecięcym, nie tylko niezwłocznie ją nabyłam, ale jeszcze tego samego dnia przeczytałam. I to tyle dobrych wieści. Mówiąc krótko, powieść "Królewna i Curdie" jest tak nie w moim guście, że aż boli i już nie dziwię się, dlaczego przez tyle lat nikt nie chciał jej w naszym kraju wydać.
Początkowo pomyślałam, że to może kwestia tłumaczenia, jednak ostatecznie uznałam, że nie. Powieść jest napisana poprawnym językiem, więc tłumaczenie również musi być poprawne. Chodzi o konstrukcję, rwane przygody głównych bohaterów, a właściwie tylko jednego z nich..., wątpliwą moralność, przerysowanie postaci, kiepsko wyprowadzone wątki, brak spójności i tej płynności, która tak zachwycała mnie w pierwszej części. Królowa Irena dla przykłądu, najważniejsza drugoplanowa postać w "Księżniczce i koboldach", w drugiej części była postacią co najwyżej irytującą, Cyryl (tutaj Curdie) - bohaterski i mądry w części pierwszej, tu był nudny i nieporadny, a księżniczki Irenki, którą znaliśmy z części pierwszej jako odważną, rezolutną dziewczynkę, właściwie jakby w ogóle nie było...
Gwoździem do trumny moich dziecięcych wyobrażeń na temat drugiej części okazał się epilog (zatytułowany "Koniec"). To naprawdę tak okropny epilog, że aż żałowałam, że go przeczytałam. Puenta całości historii stanęła w opozycji do dającego nadzieję zakończenia części pierwszej i pogrzebała całą moją sympatię dla pióra MacDonalda.
Innymi słowy, choć przez prawie ćwierć wieku marzyłam, aby poznać dalsze losy bohaterów powieści "Księżniczka i koboldy", po lekturze części drugiej, żałowałam, że ktoś zdecydował się na wydanie "Królewny i Curdiego". Jednak sądzę, że są osoby, które druga część mogłaby zainteresować. To dzieci, ale mniejsze niż ja, gdy czytałam część pierwszą powieści. Bo o ile będą problemy, których młodsze dzieci nie będą w stanie zrozumieć, to jednak zupełnie inny rodzaj prowadzenia fabuły przez autora, może spodobać się małym czytelnikom.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
![]() |
fot. Sil |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz