Gdy miałam dwanaście lat, wzięłam udział w szkolnym konkursie literackim. Był to trochę inny konkurs niż byłam przyzwyczajona, gdyż zamiast napisać tekst w domu i go oddać do oceny, zostałam zamknięta wraz z kilkunastoma osobami w sali na dwie godziny lekcyjne i tam musiałam napisać wypracowanie. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale później przyszło mi do głowy, że już sama forma była bez sensu. Nie tylko dla dyslektyka i dysortografa, którym jestem, ale również dla "zdrowych" uczniów. A dlaczego tak myślę? Bo to nie był egzamin! To nie był nawet konkurs polonistyczny! To był konkurs dla dzieciaków, które lubiły pisać! Ale od początku...
Temat wypracowania, które mieliśmy napisać zamknięci w klasie na 90 minut brzmiał: "Książka, która zmieniła moje życie". Jedyny temat, bez możliwości wyboru. Dramat! Przecież nie każdy, kto ma talent pisarski, lubi czytać książki. Zresztą nawet, jeżeli naprawdę lubi, niekoniecznie mógł natrafić na książkę, która zmieniła jego życie w jakikolwiek sposób. Ja do dziś na taką książkę nie trafiłam... Podeszłam więc do tematu kreatywnie i, ponieważ miałam już za sobą kilka pseudoliterackich prób, opisałam "książkę", którą sama napisałam. Było to raczej opowiadanie niż książka, ale dla dwunastoletniej mnie była to książka. Pisałam ją odręcznie w grubym zeszycie a moja polonistka, która się z nią zapoznała, napisała do mnie bardzo miłą notatkę. Ta "książka" wraz z notatką od nauczycielki w pewnym sensie naprawdę zmieniły moje życie, bo uznałam, że pisanie jest jedną z tych rzeczy, które kiedyś będę chciała robić. Jednak moje wypracowanie konkursowe zostało przyjęte bardzo źle. Nauczyciele oceniający napisali w uzasadnieniu, że tylko cudza książka może zmienić życie a nie własna, więc moje wypracowanie napisane konkursowe jest nie na temat. Nie wiem, czy po tych kilkudziesięciu latach, które minęły, bardziej szokuje mnie dziwna formuła konkursu literackiego, czyli zamknięcie kilkunastu osób w sali na 90 minut, mało sensowny temat czy tak schematyczna i zamknięta opinia jurorów. Również brak wzięcia pod uwagę mojej dysleksji był dla mnie szokujący. Nauczycielka pilnująca uczestników uznała, że konkurs nie jest obowiązkowy, więc nie widzi powodu, dla którego miałaby mi dawać specjalne warunki. A teraz najciekawsze! Tym specjalnym warunkiem z mojej opinii, tym jedynym, na którym mi zależało, było... wydłużenie czasu na pisanie, abym mogła dokonać autokorekty. Nie pozwolono mi na to, gdyż wg pani pilnującej, byłoby to niesprawiedliwe wobec innych uczestników. Bardzo ciekawe, zwłaszcza, że byłam jedynym dzieckiem SPE (specjalne potrzeby edukacyjne) wśród konkursowiczów.
A teraz dlaczego uważam, że tego typu szkolne konkursy literackie bywają pozbawione sensu. Przede wszystkim warto zapamiętać, że szkolny konkurs to nie egzamin ósmoklasisty. Nie jest obowiązkowy i powinno się docenić uczniów, którzy chcą poświęcić swój czas i energię na coś więcej niż tyle, ile trzeba. Należy docenić kreatywność i oceniając nie opierać się na schematach. W przeciwnym wypadku stanie się coś strasznego, podetnie się młodej osobie skrzydła. Po drugie dzieci SPE też mają prawo brać udział w konkursach, ale ten udział nie wymazuje ich trudności. Będą się borykać z nimi nadal i, aby konkurs był dla nich sprawiedliwy, należałoby wziąć pod uwagę zalecenia z opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej.
Ściskam i pozdrawiam
Sil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz