wtorek, 16 grudnia 2025

Zawierucha

 

księżyc o świcie jak uśmiech 
od ucha do ucha
zmarznięty jak kamień
krok każdy pod butem
jest wciąż między nami
jakaś zawierucha
zbyt trudną naszym sercom
stworzono marszrutę

i biegną przed siebie
nie znając wytchnienia
splątane ścieżki
pomiędzy ciałami
jest jeszcze między nami
tyle do zrobienia
tyle różnych emocji
wciąż jest między nami

usiądźmy na chwilę,
by przemyśleć życie
trochę oklepane a jednak
tego nam dziś trzeba
nad świata niezwykłością
unieśmy się w zachwycie
trwa zawierucha
od piekieł do nieba

Sil

fot. Sil


niedziela, 14 grudnia 2025

Do świąt zostało dziesięć dni, więc czas najwyższy na świąteczne mikro opowiadanie, czyli "Plan ucieczki"

 

Plan ucieczki

Silentia


    Okej, już pamiętam z jakiego powodu przez ostatnie kilka lat unikałam przyjmowania zaproszeń na święta do domów moich znajomych i dalszych krewnych, którzy mi jeszcze pozostali. Problem w tym, że nie mogłam sobie przypomnieć takiego powodu kilkanaście dni temu, gdy moja wspólniczka a jednocześnie najlepsza przyjaciółka - Sara - zaproponowała, żebym dołączyła do Wielkiej Wigilii Kronosów w jej rodzinnym domu. Zapytała wówczas "Liz, dlaczego właściwie nie chcesz do nas wpaść? Przecież nie masz innych planów i siedzisz w święta sama od lat!" a ja w przypływie amnezji czy czegoś podobnego odpowiedziałam "Właściwie to nie wiem". "Wpadnij więc, proszę. Choć ten jeden raz!" - nalegała a ja z niewiadomych przyczyn odparłam "W sumie, dlaczego nie?" Wtedy nie potrafiłam znaleźć powodu "dlaczego nie", lecz teraz, gdy siedziałam wciśnięta w kąt między jednym a drugim wujkiem Sary, słuchałam ich żartów na poziomie ósmej klasy podstawówki i próbowałam setny raz poprosić ciotki, żeby nic mi nie nakładać na talerz "nawet na spróbowanie", moja pamięć jakby zaczęła wracać... Rychło w czas, nie ma co.

- Elizuniu, naprawdę nie chcesz spróbować sałatki śledziowej? To grzech nie spróbować wszystkich potraw na Wigilii!
- Nie dziękuję, pani Krysiu - uśmiechnęłam się do najstarszej ciotki mojej przyjaciółki - Naprawdę nie jadam ryb.
- Raz by ci nie zaszkodziło, dziecko.

Uśmiechnęłam się, ale już nawet nie chciało mi się tłumaczyć, że po pierwsze mam trzydzieści sześć lat i trudno mnie uznać za dziecko, po drugie owszem, zjedzenie ryby po dwudziestu latach wegetarianizmu mogłoby mi zaszkodzić a po trzecie jedyne, co jeszcze dziś uda mi się zmieścić w żołądku to krople na niestrawność...

Przez jadalnię przeszedł szmer niezadowolenia, gdy i Sara odmówiła jakiejś potrawy, zwłaszcza, że była w ciąży i przecież "powinna była jeść za dwoje", a następnie rozpoczęła się kolejna fala nietaktownych żartów nie tylko pod adresem niezamężnych kuzynek mojej przyjaciółki, ale i niestety pod moim. Przyjaźniłyśmy się z Sarą od pierwszej klasy szkoły podstawowej, już prawie trzydzieści lat. Znałam każdą z dwudziestu osób przy stole wigilijnym, przy których przyszło mi dziś biesiadować. Nikt nie uważał mnie za na tyle obcą osobę, żeby mieć dla mnie litość. Słuchałam więc, starałam się nie obrażać a nawet uśmiechnąć od czasu do czasu, jednak gdy wujek Albert zapytał na głos, czemu nikt jeszcze nie zechciał takiej ładnej "panienki" jak ja, uznałam że potrzebuję przerwy. Z miną sztucznie uprzejmą, posyłając Sarze znaczące spojrzenie, przecisnęłam się przez tłum ludzi w wieku sześćdziesiąt plus, po czym pobiegłam najpierw do toalety, a następnie narzuciłam płaszcz na ramiona i otworzyłam drzwi balkonowe w pokoju gościnnym. Musiałam dostać się do ogrodu. Marzyłam o chwili spokoju a tak się złożyło, że w domu rodziców Sary znałam idealne miejsce. Stara, drewniana huśtawka stała od zawsze na zadaszonej przez ojca mojej przyjaciółki werandzie. Musiałam tam teraz chwilę posiedzieć, odpocząć i zacząć logicznie myśleć. A pierwsze, co planowałam obmyślić, był grzeczny i nie wzbudzający podejrzeń plan ewakuacji z przyjęcia...

    Gdy tylko otworzyłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu, owiał mnie ciepły, zupełnie nie zimowy wiatr. Jak to możliwe, że 24 grudnia nie tylko nie było mrozu i śniegu, ale temperatura sięgała dziecięciu kresek powyżej zera? Nawet wiatr zdawał się ciepły! Mimo to zaciągnęłam zamek w moim płaszczu pod samą szyję, myśląc o tym, że za chwilę na huśtawce pewnie noc wyda mi się jednak chłodna. Ale myliłam się, bo gdy tylko podeszłam bliżej wymarzonego miejsca odpoczynku, zrobiło mi się wręcz gorąco. Huśtawka nie była pusta, siedział na niej i jak gdyby nigdy nic sączył piwo prosto z butelki, doskonale znany mi osobnik. Ernest, starszy brat Sary, którego dziś miało tu nie być, a w którym podkochiwałam się przez cały okres szkoły podstawowej i co najmniej połowę liceum. A może i do dziś...

- Liz! - zasalutował mi butelką, gdy tylko nasze oczy się spotkały - Co ty tu robisz?
- Cześć, Ernest! Chciałam się przewietrzyć i zebrać myśli - starałam się zignorować płonące policzki. I tak nie mógł ich dojrzeć w panującym mroku - A ty? Co ty tutaj robisz? Sara wspominała, że cię nie będzie na Wigilii.
- Nie kłamała - zaśmiał się lekko ochrypłym głosem - Jak widzisz nie ma mnie na Wigilii, ale nie mówiłem, że nie zajrzę do staruszków, jak tylko cały ten tłum błaznów się wyniesie.
- A twoi rodzice...Wiedzą, że tu jesteś?
- Pewnie wiedzą... - przytaknął, następnie zaś wziął kolejny łyk ze swojej butelki - Tak jak wiedzieli, że nie pojawię się jako pożywka do paplaniny zbyt licznej rodziny matki.
- I akceptują twój brak przy stole?
- Nie bardzo mają wyjście - wzruszył ramionami, pociągając kolejny łyk - A ty? Skąd się tu wzięłaś?
- Uciekam. Jak widać nieskutecznie - zaśmiałam się nagle, niemal histerycznie.
- Jeszcze nie zauważyłaś przez trzydzieści lat przyjaźni z moją siostrą? Nie da się uciec przed Kronosami. - Ernest uśmiechnął się delikatnie. Jego uśmiech był ładny, czarujący wręcz, ale również smutny. Mogłam to dostrzec nawet przy nikłym świetle padającym zza niedomkniętych drzwi balkonowych, przez które dopiero co weszłam.
- Będę się jednak starać - odwzajemniłam uśmiech - Właśnie chciałam przysiąść na tej huśtawce i wymyślić plan ewakuacji.
- Cóż, zapraszam - odsunął się nieco w lewo robiąc mi miejsce - A co do planu...
- Tak?
- Mogę mieć pewną propozycję, jeśli jesteś zainteresowana.
- Jestem - przysiadłam wreszcie obok niego - Sama jeszcze nie mam pomysłu, więc chętnie wysłucham twojego.

Serce zaczęło walić mi wściekłe w klatce piersiowej, jakbym czuła, że propozycja Ernesta, starszego brata mojej najlepszej przyjaciółki, rozwiedzionego przystojniaka, który siedział teraz tuż obok mnie przegryzając wargę i łowiąc blask z moich oczu, miała nie być czymkolwiek, co spodziewałam się od niego usłyszeć.

- Chodźmy do mnie - wypowiedział wreszcie słowa, od których zrobiło mi się gorąco jak w największym upale  - Weźmy się za ręce tak dla sensacji, przejdźmy przez dom pełen ludzi, którzy nas wkurzają i życzmy im cholernie wesołych świąt, a następnie chodźmy do mnie, zostawiając ich w totalnym szoku. Mieszkam chwilowo trzy ulice dalej... zrobię grzane wino, obejrzymy coś a później... będziemy robić wszystko, na co być może od dawna mieliśmy ochotę. Co ty na to?
- Ernest... To jest kuszące, ale... - poczułam jakby moje serce właśnie miało wyskoczyć z klatki piersiowej.
- Ale co? - przysunął się bliżej - Czy jest coś, co masz do stracenia przyjmując moją propozycję?
- Nie, ale ..
- Ale co? - powtórzył.
- Nie wiem, jestem na Wigilii u twoich rodziców, u rodziców Sary. To trochę niegrzeczne...
- Bo przecież świetnie spędzasz czas, prawda? To pewnie dlatego ewakuowałaś się na ogród, aby obmyślić plan ucieczki? Liz, żadne z nas nie ma nic do stracenia. Ten wieczór może być tylko lepszy...
- Pewnie masz rację.
- Pewnie mam. Więc jak? Tak czy nie?
- Nie.

Skinął głową na znak, że akceptuje moją odpowiedź. Zobaczyłam jednak w jego oczach szczery zawód, ale niestety nie mogłabym się zgodzić na jego plan, gdyż w mojej głowie już uformował się lepszy.

- Mam inny plan, skoro nie masz w te święta nic do stracenia - zaczęłam wreszcie po pełnej napięcia chwili.
- Słucham więc, co może być lepszego od mojego planu - ponownie spojrzał w moim kierunku.
- Pójdziesz się przywitać z rodziną trzymając mnie za rękę, tak dla sensacji, życzymy im wspólnie wesołych świąt, a gdy już pozbierają szczęki z podłogi, podejdziemy do tego hoteliku na końcu ulicy, gdyż wynajęłam tam pokój na święta. Nie znoszę alkoholu, więc będziesz musiał obejść się bez grzanego wina, ale zapewniam, że możemy coś obejrzeć a następnie robić to, o czym być może od dawna oboje marzymy. Co ty na to?

Przez moment myślałam, że mi nie odpowie, później, że mnie wyśmieje a następnie już nawet nie byłam pewna, czy w ogóle jest rzeczywisty. Lecz w tym momencie Ernest nachylił się do mojego ucha i pieszcząc bok mojej twarzy gorącym oddechem, wyszeptał:

- Wygrałaś! Twój plan jest lepszy, więc chodźmy go zrealizować jak najszybciej.

Ernest energicznie odstawił swoją butelkę, wstał i wyciągnął do mnie rękę a następnie realizując plan ewakuacji, weszliśmy do domu jego rodziców. Pośpiesznie życzyliśmy wszystkim wesołych świąt, by móc udać się już robić te wszystkie rzeczy, o których być może od dawna marzyliśmy i nawet nie zauważyliśmy, jak odprowadza nas dwadzieścia par zszokowanych oczu.

Koniec


fot. Sil


wtorek, 9 grudnia 2025

Wprost z mojego kołowrotka przychodzę do Was z wierszykiem, czyli "Święty spokój"

 

Święty spokój

zachciało się czegoś więcej
więcej niż się miało
zachciało się szczęścia, miłości też mało
zachciało się sławy, choć ta niepisana
przeraża z wieczora, przeraża i z rana

zachciało się więcej
więcej niż już było
niech znów coś rozpocznie to, co się skończyło
zachciało się pozbyć wszystkich lęków wreszcie
by móc pożyć lepiej i dłużej, i jeszcze

i nagle człowiek czeka, by w świętym spokoju
nie pragnąć niczego w trudzie, zgiełku, znoju
nie myśleć o niczym od zmierzchu noc całą
lecz zasnąć w ciszy i noc mieć wspaniałą

Sil


fot. Sil


czwartek, 4 grudnia 2025

To nie AI, to życie, czyli krótki komentarz do artykułu z Onetu "Urodziła się po to, by opiekować się chorym bratem"

 

    To nie jest pierwszy raz, gdy czytam podobną historię. Nie jest też pierwszy, gdy o podobnej słyszę. Artykuł z portalu Onet.pl "Urodziła się po to, by opiekować się chorym bratem. "To był plan rodziców"" (Magdalena Gorostiza) nie jest dla mnie nowością, a jednak podobne historie smucą mnie za każdym razem tak samo.

    "Urodziła się po to, by opiekować się chorym bratem..." to historia młodej kobiety, lekarki, która została powalana do życia tylko w jednym celu. Po tym, jak jej rodzicom urodził się ciężko chory syn, zdecydowali się na poczęcie drugiego dziecka, aby pierwszemu zapewnić opiekę. I już w tym momencie mogłabym zakończyć streszczenie artykułu, bo historia w nim zawarta staje się bulwersująca. Jeżeli rodzice poczynają dziecko tylko dlatego, aby zapewnić komuś opiekę, jest to po prostu niemoralne. Dziewczynka od najmłodszych lat była uczona opieki nad bratem. Nie było mowy o zabawie czy dzieciństwie,. Wpajano jej, że najważniejszy dla niej musi być starszy brat i jego dobro. Całe jej życie było podporządkowane pod brata i potrzeby rodziców. Ale żeby tego było mało, matka i ojciec nie poświęcali się synowi. Chorym chłopcem opiekowały się babcie, opiekunki lub właśnie młodsza siostra. I to już druga, ogromna niemoralność w historii młodej kobiety - syn jest odpowiedzialnością rodziców a nie rodzeństwa. Żeby tego było mało, córka dla rodziny poświęciła wszystko - pasje, dzieciństwo, młodość. Poszła na medycynę, bo rodzice uważali, że tak będzie najlepiej. Lecz, gdy zapragnęła odrobiny wolności dla siebie, rodzice postawili sprawę jasno. Jeżeli nie będzie non stop do dyspozycji ich i starszego brata to ją wydziedziczą. To była trzecia, choć nie ostatnia niemoralność w historii. Pojawiła się jeszcze jedna rzecz. Rodzice kobiety zdecydowali się na trzecie dziecko. Mieli kolejnego, zdrowego syna i tym synem się zajmowali, ten syn miał wszystko i nawet nie musiał patrzeć w kierunku starszego brata. Od tego była przecież siostra, bo od opieki jest córka. Ale wiecie co? Choć może to ostatnie jest kwestią bardziej sprawiedliwości niż moralności, to bulwersuje mnie najbardziej, ponieważ jest mi najbliższe. Pamiętam, jak urodziłam drugiego syna i część mojej dalszej rodziny była zawiedziona, że to nie dziewczynka. Jedna z ciotek skomentowała "Chyba będziesz musiała spróbować jeszcze raz, żeby mieć córkę". Na moją odpowiedź, że chciałam mieć dwóch synków i jest dobrze, jak jest usłyszałam "No to kto się tobą zaopiekuje na starość?" Wtedy zrozumiałam. W Polsce, ale może i nie tylko w naszym kraju, kobieta wciąż ma być podporządkowana mężczyźnie. Wg mojej ciotki urodziłam "dwa książątka" a do roboty nie ma nikogo, bo nie ma dziewczynki. I to jest straszne. To jest niedopuszczalne wręcz myślenie,  któremu wciąż hołduje tak wielu mężczyzn, ale i (o zgrozo!) kobiet. 

    Dwadzieścia parę lat temu jedna z moich dalszych kuzynek urodziła syna, a później następnego i następnego. Uznała, że nie przestanie rodzić, póki "nie urodzi sobie córki do pomocy". Straszne myślenie, ale w ten sposób doczekała się siedmiorga dzieci i na tę chwilę to córka jest małą księżniczką wśród tylu starszych braci. 

    Ale wróćmy do meritum. Zawsze drażniło mnie przekonanie u niektórych matek i ojców, że ich dzieci są im coś winne. "Będziesz się mną opiekować na starość!" - słyszałam to zdanie tyle razy, choć na szczęście nie od własnych rodziców. "Dałam ci wszystko a ty jesteś taka niewdzięczna!" - kolejne popularne zdanie. "Będziesz się opiekować młodszym rodzeństwem, taki masz obowiązek" - usłyszałam też kiedyś, jak matka pouczała moją koleżankę. Nie, rodzice. Wasze starsze dzieci nie mają opiekować się za was młodszymi z obowiązku. Rodzeństwo powinno opiekować się sobą wzajemnie, wspierać się wzajemnie, ale na zasadzie miłości, chęci. Nie dlatego, że wam się nie chce i pragniecie pozbyć się problemu. I nie, dzieci nie są wam winne opieki na starość. Mogą się opiekować, jeśli tego chcą, bo czują z wami głęboką więź opartą na miłości. Jeśli myślicie, że poczęliście dzieci, zwłaszcza córki, aby kiedyś mieć pielęgniarki, to nie powinniście tymi rodzicami w ogóle być. 

    Kochani, wszystkie posty na read2sleep.pl to są moje poglądy lub moja twórczość. Każda interpretacja książki, każdy komentarz do artykułu to jest moje subiektywne postrzeganie danej kwestii, oparte na wieloletnim doświadczeniu życiowym. Zachęcam do lektury, dyskusji, polemiki. 


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil

środa, 3 grudnia 2025

niespełnione

 

niespełna wczoraj poszarzałe dłonie
półpuste, pół z niczym 
bo tak czasem bywa
opadły z ramion 
zawisły wzdłuż ciała
nie ma obowiązku, aby być szczęśliwym

niespełna wczoraj lub może przed latem
gorącym, dusznym jak dzień na Saharze
schroniły się w głębi myśli niemądre
skrojone jak zwykle w zbyt dużym rozmiarze

niespełnione... niespełnione?
i co im zrobicie?
nie ma obowiązku, by los uśmiechnął się do mnie
marzyliśmy o czymś i nagle przepadło
zapomniane w podły sposób
nieskończone życie

Sil

fot. Sil


poniedziałek, 1 grudnia 2025

Grudniowy blues...

 

    Choć grudzień trwa już od ładnych kilku godzin, ja wciąż jeszcze jestem w listopadzie, a właściwie w październiku... lub może we wrześniu - nie jestem pewna. W każdym razie nie jestem jeszcze mentalnie w grudniu, który zaskoczył mnie jeszcze bardziej niż kilka ostatnich miesięcy. Zaskoczył mnie nawet bardziej niż zima drogowców, co jednak o czymś świadczy... i teraz patrzę za okno na rozpadającego się bałwana, wciąż nie mogąc się zdecydować, czy na nadejście grudnia się cieszyć, czy nie. Chyba jednak będę się cieszyć. 

    Podsumowanie roku 2025 za kilka tygodni, jednak już teraz mogę powiedzieć, że mijający powoli rok bardzo mnie zawiódł i to główny powód, dla którego jednak cieszę się z nadejścia jego ostatniego miesiąca. Im szybciej minie grudzień, tym szybciej minie cały rok, o którym mogę powiedzieć jedno - ROZCZAROWUJĄCY.

    Okej, wyżaliłam się trochę i jakoś mi lżej, dzięki ;). A czego możecie spodziewać się w rozpoczynającym się odwilżą grudniu na read2sleep.pl? Wierszy! Tak, ostatnio jestem nastrojona poetycko, więc wierszy pewnie trochę będzie. Będzie również mikro opowiadanie lub dwa, zależy ile znajdę czasu na pisanie. Czy będzie jakaś recenzja? Może, może... To też zależy od czasu i tego, czy będzie dla mnie łaskawy. Jeśli znajdę chwilę na spacer, będzie również fotorelacja. Może wrzucę jakiś świąteczny przepis kulinarny? Tak, mogę się o to pokusić ;). W każdym razie read2sleep.pl na pewno nie będzie świecił pustkami, więc zapraszam. 

    Życzeń jeszcze nie składam, zrobię to w stosownym czasie ;). Na razie po prostu

Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


środa, 26 listopada 2025

Mówili, czyli pamięci moich Dziadków


Mówili...


mówili, że człowiek wszystko wytrzyma
że wzmocni nas to, co nie zabije
mówili, jesteś silniejsza niż wszystko
że póty nadziei póki serce bije
mówili, że mróz oczyszcza ziemię
a chłód, co człowieka przecież konserwuje
powróci radością z promykiem wiosny
gdy to, że żyje wreszcie poczuje
a dzisiaj zmęczenie szumi mi w skroniach
i nawet na łuku brak kolorów tęczy
mówili, że walczyć trzeba do końca 
i nagle... "wreszcie się człowiek nie męczy"

Silentia

fot. Sil



wtorek, 25 listopada 2025

Wspomnienie ze szkolnych lat, czyli dlaczego uważam, że szkolne konkursy literackie bywają bezsensowne

 

    Gdy miałam dwanaście lat, wzięłam udział w szkolnym konkursie literackim. Był to trochę inny konkurs niż byłam przyzwyczajona, gdyż zamiast napisać tekst w domu i go oddać do oceny, zostałam zamknięta wraz z kilkunastoma osobami w sali na dwie godziny lekcyjne i tam musiałam napisać wypracowanie. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale później przyszło mi do głowy, że już sama forma była bez sensu. Nie tylko dla dyslektyka i dysortografa, którym jestem, ale również dla "zdrowych" uczniów. A dlaczego tak myślę? Bo to nie był egzamin! To nie był nawet konkurs polonistyczny! To był konkurs dla dzieciaków, które lubiły pisać! Ale od początku...

    Temat wypracowania, które mieliśmy napisać zamknięci w klasie na 90 minut brzmiał: "Książka, która zmieniła moje życie". Jedyny temat,  bez możliwości wyboru. Dramat! Przecież nie każdy, kto ma talent pisarski, lubi czytać książki. Zresztą nawet, jeżeli naprawdę lubi, niekoniecznie mógł natrafić na książkę, która zmieniła jego życie w jakikolwiek sposób. Ja do dziś na taką książkę nie trafiłam... Podeszłam więc do tematu kreatywnie i, ponieważ miałam już za sobą kilka pseudoliterackich prób, opisałam "książkę", którą sama napisałam. Było to raczej opowiadanie niż książka, ale dla dwunastoletniej mnie była to książka. Pisałam ją odręcznie w grubym zeszycie a moja polonistka, która się z nią zapoznała, napisała do mnie bardzo miłą notatkę. Ta "książka" wraz z notatką od nauczycielki w pewnym sensie naprawdę zmieniły moje życie, bo uznałam, że pisanie jest jedną z tych rzeczy, które kiedyś będę chciała robić. Jednak moje wypracowanie konkursowe zostało przyjęte bardzo źle. Nauczyciele oceniający napisali w uzasadnieniu, że tylko cudza książka może zmienić życie a nie własna, więc moje wypracowanie napisane konkursowe jest nie na temat. Nie wiem, czy po tych kilkudziesięciu latach, które minęły, bardziej szokuje mnie dziwna formuła konkursu literackiego, czyli zamknięcie kilkunastu osób w sali na 90 minut, mało sensowny temat czy tak schematyczna i zamknięta opinia jurorów. Również brak wzięcia pod uwagę mojej dysleksji był dla mnie szokujący. Nauczycielka pilnująca uczestników uznała, że konkurs nie jest obowiązkowy, więc nie widzi powodu, dla którego miałaby mi dawać specjalne warunki. A teraz najciekawsze! Tym specjalnym warunkiem z mojej opinii, tym jedynym, na którym mi zależało, było... wydłużenie czasu na pisanie, abym mogła dokonać autokorekty. Nie pozwolono mi na to, gdyż wg pani pilnującej, byłoby to niesprawiedliwe wobec innych uczestników. Bardzo ciekawe, zwłaszcza, że byłam jedynym dzieckiem SPE (specjalne potrzeby edukacyjne) wśród konkursowiczów. 

    A teraz dlaczego uważam, że tego typu szkolne konkursy literackie bywają pozbawione sensu. Przede wszystkim warto zapamiętać, że szkolny konkurs to nie egzamin ósmoklasisty. Nie jest obowiązkowy i powinno się docenić uczniów, którzy chcą poświęcić swój czas i energię na coś więcej niż tyle, ile trzeba. Należy docenić kreatywność i oceniając nie opierać się na schematach. W przeciwnym wypadku stanie się coś strasznego, podetnie się młodej osobie skrzydła. Po drugie dzieci SPE też mają prawo brać udział w konkursach, ale ten udział nie wymazuje ich trudności. Będą się borykać z nimi nadal i, aby konkurs był dla nich sprawiedliwy, należałoby wziąć pod uwagę zalecenia z opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej. 

    

Ściskam i pozdrawiam

Sil



poniedziałek, 24 listopada 2025

Ślady


na twarzy, po latach ponad wszystko gorących
na skórze dłoni, gdy spracowane życiem
na wylewkach szarych, którym nieskazitelność
nie była dana przez brak cierpliwości

i są te, których przecież wcale nie widać
może tylko w oczach i w nagłej zadumie
jakiś znak, że nie wszystko kończy się szczęśliwie
lub, gdy niewinność skradziona spod stóp codzienności

Sil


fot. Sil


piątek, 21 listopada 2025

złote chwile


złote chwile o poranku
choć świat już nie śpiewa
milkną nieba, milkną gwiazdy
senne, nagie drzewa
złote chwile kiedy w cieple
przewracasz się rano
zanim chłód otrzepiesz z ramion
jest co dzień tak samo
złote chwile, skarby złote
pasji czy wolności
chciałoby się czasem jeszcze
poleżeć w miłości

Sil

fot. Sil


czwartek, 20 listopada 2025

Zakupy to wzywanie, czyli prawdziwy wróg uczciwego handlu niekoniecznie mieści się w Chinach...

 

    Od jakiegoś czasu czytam niezliczoną ilość artykułów na temat handlu w Polsce i Europie. Sprzedawcy, rządzący itp. walczą z napływem tanich produktów z Chin i nie tylko. Czytam, że Polacy coraz częściej robią zakupy na platformach/w aplikacjach pozwalających kupować za ułamek ceny produkty, które w Polsce są drogie. Podobno przez to polski handel cierpi. A moim zdaniem nie do końca tak jest. To nie tylko tanie, chińskie platformy wpływają na mniejsze zyski polskich handlowców, lecz... robią to oni sami, ponieważ Polacy coraz częściej widzą, że są po prostu oszukiwani.

    Nie korzystam z tanich, chińskich platform z kilku powodów. Jeden z nich jest obśmiewany przez znajomych, bo mówię, że nie korzystam z przyczyn etycznych. Dlaczego jest obśmiewany? Słyszę "Te same produkty, powstałe w ten sam sposób masz też na polskich platformach. Tylko drożej". Może i mają rację, ale wciąż jednak mam jakąś wewnętrzną barierę. Drugim powodem jest ekologia,  trzecim zaś chęć wspierania rodzimych biznesów. I... szczerze? Powoli zaczynam się czuć jak wielka frajerka (wybaczcie kolokwializm), ponieważ polscy sprzedawcy, o których interesy tak dbam, z zimną krwią po prostu mnie oszukują. Poniżej tylko jeden z licznych przykładów nieuczciwych sytuacji, które mnie ostatnio spotkały.

    Chciałam kupić klocki dla syna, dość drogie, bo kosztowały 230 zł. Miałam je w ofertach obserwowanych od dłuższego czasu i cena wynosiła dokładnie tyle, gdy wreszcie podjęłam decyzję, że już czas.  To wczoraj w końcu chciałam sfinalizować transakcję, ale coś mi przerwało, więc dodałam produkt do koszyka i chciałam wrócić do zakupu dziś. Jakież było moje zdziwienie, gdy następnego dnia w koszyku wartość mojego zamówienia wzrosła do 298 zł, choć sklep wciąż miał te same, cztery sztuki na stanie. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego przez noc klocki podrożały tak znacznie? I niestety, już się domyślam. Za dwa tygodnie Mikołaj... Najbardziej zbulwersowało mnie to, że platforma zakupowa od razu podpowiedziała mi inną ofertę, rewelacyjną z SUPERCENĄ. Za 289 zł. Dziękuję, nie skorzystam. Klocki syn dostanie już po świętach, gdy ceny wrócą do normy. Lub, gdy napotkam na przedświąteczną "promocję"...

    Dlaczego zdecydowałam się o tym napisać? Bo mam naprawdę już dość łzawych artykułów o tym, jak chińskie, tanie aplikacje zakupowe niszczą handel w Polsce. Otóż to nie tylko chińskie platformy. Robią to również sami, polscy sprzedawcy.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


wtorek, 18 listopada 2025

Listopadowy szept, czyli kolejne mikro opowiadanko Sil

 

Kochani!


Zapraszam na moje kolejne mikro opowiaanko "Listopadowy szept". Treść to oczywiście wytwór mojej wyobraźni i nie jest oparta na faktach. Tematyka obyczajowa.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


Listopadowy szept
Silentia


- Mamo! Jak właściwie poznaliście się z tatą? 

Zabrałam ukochanego kotka mojego syna z jego pokoju, po czym mocniej nakryłam Maciusia kołdrą. Przysiadłam na brzegu jego łóżka, delikatnie masując swój ciążowy brzuszek.

- Mówiłam ci, kochanie. Babcia Grażynka i ja mieszkałyśmy w jednej klatce w bloku. Po prostu któregoś razu poznałam jej syna i zakochaliśmy się w sobie.
- E, to za proste! Zresztą tata mówił, że to Mrusia was ze sobą połączyła. Opowiesz mi? Proszę!
- No dobrze... - zamyśliłam się a na mojej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Tak, właściwie to Mrusia nas ze sobą połączyła, ona, jej trójka maluchów i listopadowy szept... i moja obecna teściowa - W  takim razie, synku, posłuchaj...

***


Kilka lat wcześniej.... 


    Wiało jak cholera i choć próbowałam naciągnąć kaptur jak najmocniej na twarz, mżawka powoli przerabiała moje włosy na mokre sznurki. Już nie miałam siły upychać ich pod materiałem kurtki, zwłaszcza że i rękawiczki od dawna miałam mokre. Ale musiałam wytrwać. Z latarką przeczesywałam okoliczne zarośla, ze wszystkich sił starając się być jednak dyskretną. A wszystko to przez sąsiadkę z bloku obok - Baśkę i jej długi jęzor. "Widziałaś już?" - pytała innej sąsiadki, starszej pani Grażynki, która słynęła z tego, że nie lubiła plotek, za to bardzo lubiła zwierzęta. W domu miała dwa adoptowane psy i trzy koty. Mówiła o nich, że ratują ją od samotności, odkąd jej jedyny syn wyjechał do innego miasta, do jakiejś świetnej pracy. Mówiła o nim z dumną zawsze, gdy akurat spotkałyśmy się na pobliskich ogródkach działkowych. Miała tam azyl dla swoich psów i kilka budek dla bezdomnych kotów. Jednak jej syna - "Michasia", trzydziestodwuletniego "Michasia"... widziałam tylko raz i całe szczęście. Facet był bowiem niesamowicie przystojny, a ja przecież dawno temu poprzysięgłam, iż zostanę starą panną, żeby nie musieć już znosić buraków jak mój były... 
    Ale teraz nie w głowie były mi ani byłe, ani niemożliwe związki, lecz szare futro jakichś kociąt, bo po słowach "Widziałaś już?" skierowanych do mamy przystojniaka, Baśka kontynuowała "W krzaczorach za tą starą szopą w polu okociła się jakaś dzika kotka. Moje psy znalazły ją wczoraj, chyba martwą, bo z daleka wyglądało mi, że się nie ruszała. Były wtulone w nią trzy kociaki. Szkoda ich..." - Baśka spojrzała znacząco na sąsiadkę. Oczywiście pani Grażynka od razu chciała polecieć i szukać maleństw, jednak los chciał inaczej. Zwichnęła kostkę. Nie udało jej się też dodzwonić przez cały dzień do pobliskiej fundacji, więc zamiast tego dwie godziny temu wykonała desperacki telefon do mnie. I choć po powrocie z pracy marzyłam tylko o gorącym prysznicu i dobrej kolacji, zamiast tego wzięłam latarkę i karton po odkurzaczu (był to jedyny karton, który posiadałam), po czym ruszyłam w zarośla ku starej szopie kilkaset metrów za naszym osiedlem. I teraz od godziny przeszukiwałam okolicę, zastanawiając się, czy nie słyszę miauczenia przez przeraźliwy wiatr, który próbował wywiać mnie z tego pola, czy może jednak stało się najgorsze i cała kocia rodzinka przeniosła się na tamten świat. Ostatni raz przystanęłam w całkowitej ciszy. Nie wołałam już "kici, kici", lecz próbowałam wychwycić uchem jakikolwiek dźwięk zza tej starej szopy, ale zamiast tego usłyszałam ciężkie kroki tuż za plecami. Odwróciłam się z latarką tak gwałtownie, że o mało nie wypadła mi z rąk, zaś gdy ujrzałam tuż przed sobą wielką, zakapturzoną postać, już nie zdołałam utrzymać źródła światła. W nagłym przypływie paniki, rzuciłam przedmiot przed siebie z głośnym wrzaskiem.

- Aua! Cholera! Odbiło ci kobieto?! - doszły do mnie poirytowane słowa mężczyzny, w którym przed chwilą widziałam swojego potencjalnego oprawcę.
- To tobie odbiło! - odwrzasnęłam - Dlaczego skradasz się za mną?! 
- Nie skradam się! Przed chwilą wołałem w twoim kierunku! A gdy nie reagowałaś, podszedłem bliżej. Dlaczego zdzieliłaś mnie latarką?
- Jak to dlaczego? - spojrzałam na niego jak na idiotę, choć szczerze mówiąc, absolutnie go nie widziałam i byłam pewna, że on również nie widzi mnie. 

Po chwili usłyszałam jakieś szmery i mężczyzna najwyraźniej odpalił własną latarkę w telefonie, bo rozbłysło światło oświetlając, bardzo, bardzo przystojną twarz, którą już gdzieś widziałam. Przełknęłam ślinę, momentalnie rozpoznając jegomościa.

- Ty jesteś Magda? - zapytał nieco spokojniej, chociaż jego ton wciąż nosił znamiona irytacji.
- Tak, a ty Michaś - skinęłam głową.
- Michał, wolałbym Michał, jeśli można. Moja matka zadzwoniła kilka godzin temu, że zwichnęła kostkę, ale odmówiła pojechania do szpitala, póki nie znajdę tu jakichś kociąt. Podobno poszłaś ich szukać. Wiesz może, co z tymi kotami?
- Nie, nie znalazłam ich, ale... czekaj! - nadstawiłam uszu, bo nagle usłyszałam jakiś cichutki dźwięk, jakby pisk - Jest tam może gdzieś koło ciebie moja latarka? - zapytałam szeptem, mocno zawstydzona.
- Zobaczę... Jest! - podał mi rzecz.

Wzięłam ją od niego i na szczęście działała. Przyłożyłam palec wskazujący do ust na znak, żeby mój nieoczekiwany towarzysz się nie odzywał teraz, po czym ostrożnie ruszyłam w kierunku, skąd dochodził pisk. Okazało się, że w szopie od strony zagajnika, w zamkniętych na starą, zardzewiałą kłódkę drzwiach była spora dziura. 

- Chyba są w środku... - szepnęłam.

Zaczęłam delikatnie mocować się z kłódką, jednak stare żelastwo wciąż mocno trzymało.

- Przesuń się trochę - nakazał nadal odrobinę wkurzony głos - Sądzę, że dam radę to otworzyć. 
- Dobrze... - odszepnęłam, cofając się o krok.

Michał oświetlił sobie całe drzwi, po czym zamiast mocować się z kłódką, jak ja przed chwilą, bez żadnego problemu wyszarpał skobel. No tak, mogłam o tym pomyśleć. Ostrożnie też odciągnął drzwi, blokowane przez zbyt wysokie trawy. Udało mu się jednak na tyle je otworzyć, że bez problemu moglibyśmy się przecisnąć. Podniosłam latarkę, a moim oczom ukazała się szara, przestraszona wychudzona koteczka i trzy maleństwa wtulone w jej brzuch. A więc mateczka kociątek nie umarła, może wieczorem po prostu tak przestraszyła się psów Baśki, że się nie ruszyła z miejsca?

- Co robimy? - zapytał Michał, o którego obecności zapomniałam na chwilę.
- A, wciąż tu jesteś - zarumieniłam się.
- Wciąż - prychnął - A co myślałaś?
- Przy drodze zostawiłam spory karton po odkurzaczu, mógłbyś go przynieść?
- Karton po odkurzaczu.... - mruknął, ale nie komentował więcej. Zamiast tego odwrócił się na pięcie i wrócił z moim lekko przemoczonym kartonem.
- Dziękuję - odebrałam moją rzecz. Zauważyłam, że nie jest pusta.
- Włożyłem do środka koc, matka nalegała, żebym zabrał - wzruszył ramionami, na moje pytające spojrzenie.

Skinęłam głową na znak, że rozumiem, po czym delikatnie podeszłam do kociej rodzinki.

- Cześć, skarby - zaczęłam ostrożnie, gdyż mateczka skuliła się nad swoimi dziećmi - Mam dla was ciepły karton. Zabiorę was w bezpieczne miejsce, dobrze? 
- Nie sądzę, żeby rozumiały ludzki - mruknął mój towarzysz, ale zaraz również przykucnął koło mnie. 

Usłyszeliśmy cichutki dźwięk, jakby mruczenie. Sięgnęłam po matkę i delikatnie przeniosłam ją i jej dzieci do kartonu. Cała czwórka była wychudzona, prawie nic nie ważyła, aż mi się serce krajało. 

- Chodźcie, skarby - przymknęłam karton.
- Daj, wezmę to - zarządził Michał, ale odmówiłam.
- Dziękuję, sama dam sobie radę.
- Tylko niczym w nie nie rzucaj, jak cię przestraszą.

Nic nie odpowiedziałam, tylko powoli przecisnęłam się na zewnątrz szopy i dalej, w kierunku drogi. Po kilku minutach byłam już na osiedlowej uliczce a ma horyzoncie majaczyły zamglone sylwetki bloków mieszkalnych, w których dzieliłam klatkę schodową z panią Grażyną.

- Czy twoja mama będzie wiedziała co z nimi zrobić, czy mam je zabrać do weterynarza? - zapytałam ostrożnie.
- Moja mama jest emerytowanym lekarzem weterynarii. Da sobie radę. 

Przytaknęłam, ale nie skomentowałam. W sumie wiedziałam, że od lat pomagała w fundacji dla zwierząt. Nie wiedziałam tylko, że jako weterynarz. 

- Mogę już wziąć ten karton? - zapytał Michał, gdy zbliżaliśmy się do naszej bramy.
- Nie. Obiecałam pani Grażynce, że znajdę i dostarczę jej te kotki. I tak zamierzam zrobić.
- Świetnie, porywcza i uparta. Ideał kobiety - mruknął w odpowiedzi, po czym wpisał kod na domofonie i otworzył dla mnie drzwi.
- Dziękuję - skinęłam głową, ani na chwilę nie odstawiając pudełka z kotkami. 

Od razu skręciłam w prawo, gdzie korytarz prowadził do drzwi mojej sąsiadki. Już chciałam nacisnąć łokciem dzwonek, ale Michał powstrzymał mnie gestem.

- Nie dzwoń, mam klucze. 

Klucz zazgrzytał w zamku, usłyszeliśmy szczekanie, a następnie głos pani Grażynki!

- Michaś! Powiedz mi, że znalazłeś całą piątkę!

Zdziwiłam się, była jedna mama i trzy kotki, w dodatku było prawdopodobieństwo, że mama nie będzie żyła... skąd pani Grażynce wzięła się ta piątka?

- Mam tylko cztery koty, pani Grażynko - odparłam szybko - Na szczęście mateczka też żyła. Czy miały być cztery kociaki?
- Ona ma na myśli też ciebie - przewrócił oczami Michał, a ja spojrzałam na niego zszokowana.
- Słucham?
- Oj, nie gniewaj się Madziu. Michał przyjechał, bo zaniepokoił się moją nogą, chociaż mówiłam, że to tylko zwichnięcie.  Powiedziałam mu, że musi iść ci na ratunek, żeby cię tam nie wywiało w tej misji, która powinna należeć do mnie.... - Pani Grażynka uśmiechnęła się nieśmiało, kuśtykając do przedpokoju - A teraz pokaż mi te maleństwa, na razie zamknęłam psy!

Postawiłam karton na stoliku za drzwiami, które wskazała mi sąsiadka. Nigdy nie byłam w tym pomieszczeniu, choć czasem odwiedzałam panią Grażynkę. Wyglądało na to, że urządziła sobie coś w rodzaju mini gabinetu lekarskiego. Wraz z Michałem przyglądaliśmy się, jak wyciągała i oglądała nasze znajdy, przemawiając do nich czule raz po raz. Co jakiś czas prosiła nas również o podanie czegoś lub przytrzymanie kota. Wreszcie jednak skończyła i ułożyła całą czwórkę na przygotowanym legowisku w rogu pokoju. W pobliżu postawiał też trzy miseczki.  

- Mam nadzieję, że będzie dobrze. Teraz potrzebują przede wszystkim ciepła i spokoju. Są trochę zziębnięte, a mama wychudzona, ale nie straciła pokarmu. Powinna szybko dojść do siebie. 

Wyszliśmy z gabinetu, a pani Grażynka starannie zamknęła za sobą drzwi.

- Zostaniesz na herbatę, słoneczko? - zwróciła się do mnie po chwili.
- Nie, nie. Dziękuję, pani Grażynko, ale chciałabym się jak najszybciej przebrać. Wypiję coś ciepłego już u siebie. 
- Michał, odprowadź panią. 
- Przecież mieszkam tylko dwa piętra wyżej - zaśmiałam się.
- Nie szkodzi - pani Grażynka uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym skierowała krytyczne spojrzenie na syna. 

Minę miał niezbyt zadowoloną, ale nie skomentował prośby matki. Westchnął, a gdy się pożegnałyśmy, otworzył przede mną drzwi.

- Dziękuję - skomentowałam jego gest, po czym ruszyłam pierwsza, czując się odrobinę nieswojo, z tym rosłym mężczyzną za moimi plecami.

Gdy doszliśmy już pod moje odrzwi, otworzyłam je pospiesznie i chciałam się jak najszybciej pożegnać, lecz zamiast tego powiedziałam coś absolutnie głupiego.

- Może wejdziesz do mnie na herbatę? - spojrzałam Michałowi w twarz i w tym momencie zobaczyłam kpiarski uśmieszek i łobuzerski błysk w jego oku.
- A wiesz? Chętnie!



fot. Sil


poniedziałek, 17 listopada 2025

Wspomnienia

 

a gdyby tak przypomnieć sobie
najjaśniejszy promień światła
ciepły dotyk na skórze
delikatne muskanie fali na stopach
na zanurzonych w bród smukłych palcach

a gdyby tak zasnąć słuchając wspomnień
tych z dzieciństwa, gdy mama śmiała się najpiękniej
gdy tata robił sobie żarty, te nie do końca dojrzałe


a gdyby tak obudzić się lekko
z nadzieją, że nic nie minęło
że jeszcze trwa tamto lato serdeczne
z nie tak dalekiej przeszłości

Sil


fot. Sil


czwartek, 13 listopada 2025

Szkoła znów mnie zawodzi, czyli "Psie troski" ze zrozumieniem powinni może najpierw przeczytać nauczyciele...

 

   Po raz kolejny zawiodła mnie polska szkoła. Może powinnam napisać, że tylko jeden, konkretny nauczyciel, ale jednak podobnych zdarzeń jest tak wiele, że nie mogę się do tego zmusić. Cieszyłam się na wybór z kanonu lektur książki "Psie troski" Toma Justyniarskiego. Nie, nie tak! Ja się nadal cieszę, że tak wspaniała opowieść trafiła w ręce znanych mi dziewięciolatków! Zawiodło mnie coś zupełnie innego. Omawianie lektury z nauczycielem. Podczas omawiania historii w klasie dzieci od nauczyciela dowiedziały się, że tylko psy są wartościowe, bo pomagają człowiekowi, koty zaś są zupełnie niepotrzebne. Na protesty i oburzenie młodych umysłów, uczniom odpowiedziano, że oczywiście trzeba koty szanować i tak dalej, i tak dalej. Następnie DOROSŁA OSOBA prowadząca lekcję zaczęła pogardliwie  parodiować  zachowanie kotów. Bardzo dojrzałe, prawda? I jakie edukacyjne?

     A teraz mam szczerą propozycję dla szanownego grona pedagogicznego. Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, proponuję z całą stanowczością, aby przeczytali lekturę "Psie troski" ze zrozumieniem. Zwłaszcza zdanie z ostatniej strony książki, czyli "człowieka można ocenić poprzez jego stosunek do zwierząt". I nie, nie chodzi o to, żeby traktować zwierzęta przedmiotowo i cenić tylko te, które się człowiekowi do czegoś przydadzą. Oblana lekcja z empatii, wrażliwości i czytania ze zrozumieniem. 


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil


poniedziałek, 10 listopada 2025

Czarowny nieco rozczarowujący, czyli na 2026 rok mamy wersję budżet...

 

    Powinnam ten post zacząć podobnie jak zaczęłam komentarz do CzaroMarownika na 2026, czyli... po rewelacyjnym Czarownym Kalendarzu autorstwa Joanny Laprus na rok 2025, przyszedł niewielki zawód. Mam wrażenie, że tym razem w moje ręce trafiła wersja budżet a nie ta pełnowartościowa. Oczywiście muszę uczciwie przyznać, że gdybym zobaczyła Czarowny 2026  nie wiedząc o istnieniu wersji na 2025 rok, pewnie byłabym całkiem zadowolona. Niestety jednak, wydany w 2024 roku Kalendarz Czarowny na rok bieżący był tak piękny i dopracowany, że trudno byłoby go przebić, więc najwidoczniej wydawca nawet się nie starał. Świat Książki wyraźnie nie chciał inwestować zbyt wiele w rewelacyjną tłoczoną okładkę, jak było w poprzednim numerze, ani w ilość ciekawych stron. A choć cena okładkowa nowego Czarownego jest o 20 zł niższa,  chyba jednak wolałabym zapłacić nieco więcej i mieć powtórkę z rozrywki.

    Kalendarz Czarowny na 2026 rok jest wydany poprawnie. Gruba, ładna okładka w fajnym odcieniu niebieskiego, kilka kolorowych akcentów, ładne grafiki w środku. A jednak widać, że jest to półka niżej niż wytłoczony awers poprzedniej wersji. Zeszłoroczna zieleń bardziej też kojarzyła się z naturą, do czego nawiązuje treść kalendarza. Tegoroczne wydanie wydaje się być bardziej... nienaturalne. Widać również gołym okiem różnicę w grubości książki (zdjęcie poniżej), co również troszkę mi przeszkadza.

    Kalendarz Czarowny Joanny Laprus na 2026 rok, na pewno jest ładny, ciekawy czy inny. Świetnie nada się na prezent świąteczny, zwłaszcza dla kobiet (myślę, że tych dojrzałych). Cieszy oko, jest przejrzysty i jest w nim sporo miejsca na osobiste notatki. Dużym minusem w porównaniu do ubiegłorocznej wersji jest wygląd, który jest mniej atrakcyjny, mniej korespondujący z treścią. Oczywiście uboższa zawartość informacyjna również była dla mnie sporym zaskoczeniem i, gdyby nie to, że byłam ciekawa, co Świat Książki i Joanna Laprus mają do zaoferowania na rok 2026, na pewno bym go nie kupiła. Nie wiem, czy kupię w przyszłym roku.


Ściskam i pozdrawiam

Sil





fot. Sil


piątek, 7 listopada 2025

Zawirowania


w biegu i rozbłysku
księżyc w bobrzej pełni
tak, miałam nadzieję,
że wszystko się spełni
przegapione blaski
przez tak zwane życie
krążyły wokół cienie
by zniknąć o świcie

lecz gdy nie minęła doba
pełna światła, z mroku

pragnienie podziwu
pragnienie uroku
przeszyło niczym sny
choćby się nie chciało
gdy przez ręce przelało się
ukochane ciało

dziś, kiedy w oddali
wszystko zimno mija

już nie widzą te oczy,
które mgła spowija

i wśród mdłości chwili
zapomniane piękno
odciska na ciele
niewidzialne piętno

Sil

 

fot. Sil


wtorek, 4 listopada 2025

Czaromarownik 2026, czyli nie jestem pewna, czy kupię następne wydanie...


    Po świetnym Czaromarowniku 2024, nad którym piałam z zachwytu, przyszedł delikatny zawód przy Czaromarowniku 2025. A kilka dni temu odebrałam z paczkomatu Czaromarownik 2026 i zastanawiam się, czy po następny w ogóle sięgnę... Ale od początku.
    Choć jestem miłośniczką kotów, a mój ulubiony kolor to niebieski w każdym odcieniu, to jednak, gdy zobaczyłam okładkę dopiero co wydanego Czaromarownika 2026, nie byłam urzeczona. Czarny kot? Luz. Fajny. Granatowa okładka? Kolor okej... ale ogromny czarny kot na granatowym tle? Wyszło to nieco mdłe i mało zachęcające, jeśli mam być szczera nawet pomimo złotych ozdobników i ślicznych, zielonych kocich oczu. Jednak kupiłam i tak, jak widzicie. Troszkę z rozpędu, bo przecież od dawna kupuję, a trochę, żeby zobaczyć, co będzie w środku. I już wiem, że niestety. Tegoroczne wydanie nie ma mi wiele do zaoferowania. Może po prostu dopadł mnie przesyt? Lubię czytać o magii, wierzeniach ludowych. Lubię też horoskopy, które jak zwykle znajdziemy w treści tej pozycji. Ale dalej? Kolorystyka mdła, nudna. Pomijam okładkę, która ma jednak odrobinę uroku. Grafika jakaś taka zwyczajna. Nic, co przyciąga oko, zero niezwykłych akcentów. Znalazłam kilka tekstów z "zaklęciami", opisy wróżb, rytuałów... i  przyznam szczerze, gdy dotarłam do "wróżenia z fusów" troszkę się pośmiałam, bo to jedno wróżenie od zawsze było dla mnie zamiennikiem nierozsądnego podejścia do jakiejś sprawy. Znajdziemy też gdzieś pomiędzy stronami Marownika przepisy kulinarne, jak i w zeszłym roku. Niestety, nie przekonały mnie tym razem... Generalnie po prostu nie poczułam chemii między Czaromarownikiem na 2026 rok a sobą. Czy więc polecę go dalej i ewentualnie, komu?
    Otóż mogę go ewentualnie polecić osobom, dla których Czaromarownik to będzie zupełna nowość. Osobom, które szukają tradycyjnego, książkowego kalendarza z niekonwencjonalną treścią. Osobom ciekawym innego podejścia do życia, wierzącym w "coś więcej". Czy zachwyceni będą dotychczasowi fani produktu? Nie jestem pewna. Może ci najwięksi, najbardziej oddani. Ja czuję się niestety zawiedziona. Czy będę korzystać z Czaromarownika 2026? Nie wiem, ale będę do niego czasem zaglądać. Wydanie na 2024 rok było całkowicie wypełnione przeze mnie zapiskami, ale już następne, które zachwyciło mnie znacznie mniej, użytkowane było tylko sporadycznie. Przypuszczam, że i Czaromarownik 2026 rzadziej będzie przeze mnie brany do rąk. Ale jedno jest pewne. Wolę taki, nieoczywisty kalendarz książkowy, nawet z jego tegorocznymi "wadami", niż każdy inny, zwyczajny. Może jednak świadczy to o nim na plus.

Ściskam i pozdrawiam
Sil




fot. Sil


poniedziałek, 3 listopada 2025

sennie

 

bywało w deszczu tak wiele uroku
schowane smutki głęboko w kieszeni
światło nadchodziło dopiero o zmroku
głębokie pragnienie przeszłości nie zmieni

bywało w słońca najgorętszym blasku
senne marzenie o najczystszym śniegu
na wolności nieraz jak w nagłym potrzasku
najwolniej płyną żale w najtrudniejszym biegu

a dzisiaj jest sennie, a dzisiaj deszcz pada
a dzisiaj nikt nie wie, gdzie kończy się jawa
wczoraj w niepamięć powoli zapada
jutro nie istnieje, to tylko zabawa

Sil

fot. Sil


sobota, 1 listopada 2025

Liść opadł, czyli mamy listopad...

 

    Przedostatni miesiąc 2025 roku... Czekajcie, muszę to przeczytać jeszcze raz... Przedostatni miesiąc roku? Przecież dopiero był pierwszy! Była wiosna, później lato. Jak to możliwe, że za dwa miesiące świętować będziemy nadejście nowego, 2026 roku? Ok, też nie mam pojęcia... Wiem tylko, że podobnie jak październik, pewnie listopad minie mi aż nazbyt szybko i liczę tylko na to, że może grudzień będzie wlókł się nieco bardziej. 
    W listopadzie poniekąd bez zmian na read2sleep.pl. Będą wiersze, refleksje, opinie, komentarze, zdjęcia. Będzie też kontynuacja nowości wprowadzonej przeze mnie na blog pod koniec października, czyli mikro opowiadanka o tematyce obyczajowej i miłosnej. Częstotliwość postów bez zmian, czyli może nie codziennie, ale co drugi-trzeci dzień już raczej tak. Widzimy się? Mam nadzieję! A i pamiętacie, że read2sleep.pl obchodzi w listopadzie swoją rocznicę?  Tak, tak! Jestem tu już z Wami trzy latka. A teraz czekam na kolejne trzy.

Ściskam i pozdrawiam
Sil

fot. Sil


piątek, 31 października 2025

czary

 

ze wszystkich znanych czarownic widzianych
i tych niewidzialnych duchów i upiorów
po wszystkie wampiry, zombi, szkieletory
nad wszystkie świata i wszechświata zmory
zaklęcia posłane formuły szeptane
by tak choć na niby
tak niepozornie
poczuć niezwykłości
czarów i magii
by los już na zawsze
uśmiechnął się do mnie

zapachy dymów i liści nad miastem
dynie ucierpiały, a jednak się śmieją
niech już zapłoną niezwykle lampiony
czy czary istnieją? czy nie istnieją?

Sil


fot. Sil


czwartek, 30 października 2025

Halloween, czyli kontrowersje bez poparcia w faktach

 

    Tak to często bywa, że największe kontrowersje wobec różnych zjawisk biorą się nie z faktów, ale z braku wiedzy. Ludzie, posiadając jedynie szczątki informacji, zazwyczaj w dodatku zasłyszanych od kogoś, kto również wiedzą na dany temat nie grzeszy, potrafią zbudować wobec różnych zjawisk szereg mitów, w które skrupulatnie wierzą. Największym przykładem kontrowersji, który przychodzi mi do głowy, są te, które narosły w naszym kraju wokół święta Halloween i dlatego, w jego wigilię (może niedosłownie... ;)), postanowiłam krótko pochylić się nad tym tematem.
    Pierwszym, największym mitem powtarzanym o Halloween jest ten, że ów święto pochodzi z USA, drugim zaś, że wywodzi się od satanistów. Otóż nie, do Stanów Zjednoczonych dotarło dopiero w dziewiętnastym wieku (i to dopiero bliżej jego połowy). Co ciekawe, święto, którego geneza jest związana z kultem religijnym, w USA nabrało bardziej świeckiego charakteru. Skąd więc pochodzi i kiedy właściwe powstało Halloween? Najprawdopodobniej wzięło się z wierzeń Celtów, sprzed 2000 lat (choć nie jest to jedyna teoria badaczy). Celtowie wierzyli, że w nocy z 31 października na 1 listopada, zaciera się granica między światem żywych i umarłych. Palili ogniska, by odstraszyć złe duchy a przyciągnąć dobre. Przebierali się również, by się przed duchami ukryć. Wówczas jednak święto nie nosiło nazwy Halloween. Tę nazwę nadano znacznie później, a pochodzi od określenia nocy ostatniego dnia października jako All Hallows' Eve (8 wiek), czyli po prostu wigilia Wszystkich Świętych. Krótszego określenia - Halloween zaczęto używać wiele wieków później.
    Dlaczego więc tak drażni święto Halloween niektórych naszych rodaków? Nie jest to przecież, wbrew powszechnej opinii, święto satanistyczne. Nie powstało również w USA, czego tak brzydzą się niektórzy Polacy. Czy przeszkadza, że przebrane dzieci chodzą w ten wieczór prosić o cukierki? A jeśli są to kolędnicy po Bożym Narodzeniu? Przecież wśród nich również jest Śmierć z kosą a dzieci również proszą o słodycze. Czy wtedy jest ok? Wiecie, skąd się wzięło proszenie o cukierki podczas Halloween? Od biednych ludzi, którzy prosili o ciastka w zamian za modlitwę za zmarłych. Nie brzmi to chyba tak źle, prawda?
    A jeśli chodzi o ostatni ze znanych mi zarzutów, który nadaje Halloween "kontrowersyjnego charakteru", czyli taki, że obchodzenie Halloween nie jest z dziada pradziada polską tradycją... Mam nadzieję, że krytykujący pamiętają również, że choinka na święta Bożego Narodzenia także nie ;).

    Ściskam i pozdrawiam, życząc na jutro wszystkim obchodzącym Halloween dobrej zabawy, a wszystkim tym, którzy świętować nie chcą, spokojnego i miłego ostatniego dnia października!

Sil

fot. Sil


Najpopularniejsze posty :)