wtorek, 12 marca 2024

„Arystokrata” od Penelope Ward, czyli postanowiłam raz coś zrobić we właściwej kolejności…

 

    Nie dalej, jak wczoraj w pierwszym prawie-po-grypowym poście pisałam, że mój powrót będzie przypieczętowany opinią o nowiutkiej powieści od Penelope Ward, czyli zaledwie dwutygodniowej publikacji „The Surrogate”, ale gdy pomyślałam o tym jeszcze raz, przyszło mi do głowy, że może raz na jakiś czas powinnam jednak przedstawić historię we właściwej kolejności. Dlatego po namyśle zacznę od książki „Arystokrata”, którą świat zna już od jakichś trzech lat, zaś polski wydawca zdecydował się na nią w zeszłym roku. Natomiast drugą część historii przedstawię jutro. To chyba nie brzmi źle, prawda?

    Powieść zaczyna się jak wiele innych, które już czytaliście. Jest młoda, piękna dziewczyna o nietuzinkowej urodzie, trudnej przeszłości i pięknym sercu. Tą dziewczyną jest Felicity. Felicity właśnie spędza lato w swoim zastępczym domu nad zatoką i powoli szykuje się na zrobienie poważnego kroku ku swojej przyszłej karierze. Felicity pragnie zostać prawniczką i, gdy tylko lato dobiegnie końca, wyjeżdża do specjalistycznej szkoły prawniczej. Nim jednak tak się stanie, pragnie odpocząć, poleniuchować i może znaleźć jakąś wakacyjną pracę, by dorobić sobie trochę. Tego dnia akurat postanowiła posiedzieć na krześle ogrodowym i pooglądać ptaki. Gdy jednak po raz kolejny podnosi do oczu swoją lornetkę, po drugiej stronie zatoki wita ją zupełnie inny widok, niż ten, na który miała nadzieję. Do pięknego domu z drugiej strony wody wprowadziło się najwyraźniej dwóch młodych, przystojnych mężczyzn i jeden z nich postanowił akurat wziąć prysznic. W ogrodzie. Nago. A choć intencją Felicity nie było podglądanie jej nowych sąsiadów i tak wie, że nie świadczy o niej najlepiej, że właśnie została na tym przez nich przyłapana...

    Leo wraz z kuzynem Sigmundem jest w trakcie odbywania swojej wielkiej amerykańskiej podróży, w której młody mężczyzna ma nabrać dystansu do presji i obowiązków, które czekają na niego w rodzinnym domu, w Anglii. Leo nie jest zwykłym młodym człowiekiem, lecz następcą książęcego tytułu i jedynym dziedzicem swojego schorowanego ojca. Starając się nadążyć za oczekiwaniami rodziców oraz presją otoczenia czuje, że nie może w pełni zaangażować się w życie, którego pragnie dla niego jego ojciec, dopóki nie pozbiera myśli, nie odpocznie, nie złapie oddechu i to od wszystkiego. Od plotek, od angielskiej prasy, od nadgorliwej w poszukiwaniach dla niego odpowiedniej żony matki, od zarządzania rodzinnym majątkiem, od kobiet, które chcą go złapać na męża. Leo musi sobie poukładać w głowie, zaś jego nieodłącznym towarzyszem jest jego najlepszy przyjaciel i jednocześnie kuzyn. Gdy zaczyna się powieść, Leo i Sig są już na ostatniej prostej swoich wakacji i, za namową Leo, obaj panowie po prostu postanawiają spędzić je w spokoju w wynajętym domu nad zatoką. Nie spodziewają się jednak, że znajdą tutaj coś więcej, niż tylko ostatnią porcję swojej wolności. Właściwie dla Leo wolność niniejszym się skończyła, gdyż pewna dziewczyna po drugiej stronie zatoki uwięziła jego serce w momencie, gdy tylko zaczął liczyć jej przeurocze piegi… ;)


    „Arystokrata” to powieść bardzo w stylu Penelope Ward. To piękny romans, w letniej scenerii, ale również z kilkuletnią przerwą w fabule, z mnóstwem perypetii i nieoczekiwanych zakrętów i zawirowań losu. To piękne, może nieco przesłodzone postaci pierwszoplanowe, ale też bardzo ciekawe postaci na drugim planie. Ale nie wszystko mi się tu podobało. Technicznie oczywiście okay, choć nie znam tłumaczenia na polski, jestem pewna, że jest dobre. Tempo rozwoju uczuć między bohaterami jest właściwe, dylematy i zawirowania losu są jak najbardziej prawdopodobne i logiczne. Tutaj, jak zwykle, nie ma się czego przyczepić. To, co mnie zawsze zastanawia, gdy czytam powieści Penelope, to czy naprawdę są one poprawne moralnie. Nie każde postępowanie głównych bohaterów rozumiem. Nie zawsze postąpiłabym podobnie jak oni. Ale myślę, że to dobrze, bo jednak dzięki temu łatwiej mi się zdystansować do historii.

    Książka jest oczywiście przewidywalna i nie będzie w niej wiele zaskoczenia dla osób, które nie tyle czytają powieści od Penelope Ward, ale które czytają po prostu dużo romansów. Brak mentalnych fajerwerków. Za to jest dużo dobrych emocji, ciepła, radości i spokoju czerpanych z lektury. Jest to pozycja z całą pewnością warta przeczytania. I na koniec jeszcze… najbardziej zaskakującym wątkiem w niniejszej powieści jest wątek drugoplanowego bohatera – Sigmunda. Pewnie dlatego, tak wiele osób miało nadzieję, że jego historia zostanie jeszcze przez Penelope napisana. A ponieważ tak się właśnie stało, jutro zapraszam na recenzję najnowszej powieści od autorki.


Ściskam i pozdrawiam

Sil


fot. Sil



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)