niedziela, 14 grudnia 2025

Do świąt zostało dziesięć dni, więc czas najwyższy na świąteczne mikro opowiadanie, czyli "Plan ucieczki"

 

Plan ucieczki

Silentia


    Okej, już pamiętam z jakiego powodu przez ostatnie kilka lat unikałam przyjmowania zaproszeń na święta do domów moich znajomych i dalszych krewnych, którzy mi jeszcze pozostali. Problem w tym, że nie mogłam sobie przypomnieć takiego powodu kilkanaście dni temu, gdy moja wspólniczka a jednocześnie najlepsza przyjaciółka - Sara - zaproponowała, żebym dołączyła do Wielkiej Wigilii Kronosów w jej rodzinnym domu. Zapytała wówczas "Liz, dlaczego właściwie nie chcesz do nas wpaść? Przecież nie masz innych planów i siedzisz w święta sama od lat!" a ja w przypływie amnezji czy czegoś podobnego odpowiedziałam "Właściwie to nie wiem". "Wpadnij więc, proszę. Choć ten jeden raz!" - nalegała a ja z niewiadomych przyczyn odparłam "W sumie, dlaczego nie?" Wtedy nie potrafiłam znaleźć powodu "dlaczego nie", lecz teraz, gdy siedziałam wciśnięta w kąt między jednym a drugim wujkiem Sary, słuchałam ich żartów na poziomie ósmej klasy podstawówki i próbowałam setny raz poprosić ciotki, żeby nic mi nie nakładać na talerz "nawet na spróbowanie", moja pamięć jakby zaczęła wracać... Rychło w czas, nie ma co.

- Elizuniu, naprawdę nie chcesz spróbować sałatki śledziowej? To grzech nie spróbować wszystkich potraw na Wigilii!
- Nie dziękuję, pani Krysiu - uśmiechnęłam się do najstarszej ciotki mojej przyjaciółki - Naprawdę nie jadam ryb.
- Raz by ci nie zaszkodziło, dziecko.

Uśmiechnęłam się, ale już nawet nie chciało mi się tłumaczyć, że po pierwsze mam trzydzieści sześć lat i trudno mnie uznać za dziecko, po drugie owszem, zjedzenie ryby po dwudziestu latach wegetarianizmu mogłoby mi zaszkodzić a po trzecie jedyne, co jeszcze dziś uda mi się zmieścić w żołądku to krople na niestrawność...

Przez jadalnię przeszedł szmer niezadowolenia, gdy i Sara odmówiła jakiejś potrawy, zwłaszcza, że była w ciąży i przecież "powinna była jeść za dwoje", a następnie rozpoczęła się kolejna fala nietaktownych żartów nie tylko pod adresem niezamężnych kuzynek mojej przyjaciółki, ale i niestety pod moim. Przyjaźniłyśmy się z Sarą od pierwszej klasy szkoły podstawowej, już prawie trzydzieści lat. Znałam każdą z dwudziestu osób przy stole wigilijnym, przy których przyszło mi dziś biesiadować. Nikt nie uważał mnie za na tyle obcą osobę, żeby mieć dla mnie litość. Słuchałam więc, starałam się nie obrażać a nawet uśmiechnąć od czasu do czasu, jednak gdy wujek Albert zapytał na głos, czemu nikt jeszcze nie zechciał takiej ładnej "panienki" jak ja, uznałam że potrzebuję przerwy. Z miną sztucznie uprzejmą, posyłając Sarze znaczące spojrzenie, przecisnęłam się przez tłum ludzi w wieku sześćdziesiąt plus, po czym pobiegłam najpierw do toalety, a następnie narzuciłam płaszcz na ramiona i otworzyłam drzwi balkonowe w pokoju gościnnym. Musiałam dostać się do ogrodu. Marzyłam o chwili spokoju a tak się złożyło, że w domu rodziców Sary znałam idealne miejsce. Stara, drewniana huśtawka stała od zawsze na zadaszonej przez ojca mojej przyjaciółki werandzie. Musiałam tam teraz chwilę posiedzieć, odpocząć i zacząć logicznie myśleć. A pierwsze, co planowałam obmyślić, był grzeczny i nie wzbudzający podejrzeń plan ewakuacji z przyjęcia...

    Gdy tylko otworzyłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu, owiał mnie ciepły, zupełnie nie zimowy wiatr. Jak to możliwe, że 24 grudnia nie tylko nie było mrozu i śniegu, ale temperatura sięgała dziecięciu kresek powyżej zera? Nawet wiatr zdawał się ciepły! Mimo to zaciągnęłam zamek w moim płaszczu pod samą szyję, myśląc o tym, że za chwilę na huśtawce pewnie noc wyda mi się jednak chłodna. Ale myliłam się, bo gdy tylko podeszłam bliżej wymarzonego miejsca odpoczynku, zrobiło mi się wręcz gorąco. Huśtawka nie była pusta, siedział na niej i jak gdyby nigdy nic sączył piwo prosto z butelki, doskonale znany mi osobnik. Ernest, starszy brat Sary, którego dziś miało tu nie być, a w którym podkochiwałam się przez cały okres szkoły podstawowej i co najmniej połowę liceum. A może i do dziś...

- Liz! - zasalutował mi butelką, gdy tylko nasze oczy się spotkały - Co ty tu robisz?
- Cześć, Ernest! Chciałam się przewietrzyć i zebrać myśli - starałam się zignorować płonące policzki. I tak nie mógł ich dojrzeć w panującym mroku - A ty? Co ty tutaj robisz? Sara wspominała, że cię nie będzie na Wigilii.
- Nie kłamała - zaśmiał się lekko ochrypłym głosem - Jak widzisz nie ma mnie na Wigilii, ale nie mówiłem, że nie zajrzę do staruszków, jak tylko cały ten tłum błaznów się wyniesie.
- A twoi rodzice...Wiedzą, że tu jesteś?
- Pewnie wiedzą... - przytaknął, następnie zaś wziął kolejny łyk ze swojej butelki - Tak jak wiedzieli, że nie pojawię się jako pożywka do paplaniny zbyt licznej rodziny matki.
- I akceptują twój brak przy stole?
- Nie bardzo mają wyjście - wzruszył ramionami, pociągając kolejny łyk - A ty? Skąd się tu wzięłaś?
- Uciekam. Jak widać nieskutecznie - zaśmiałam się nagle, niemal histerycznie.
- Jeszcze nie zauważyłaś przez trzydzieści lat przyjaźni z moją siostrą? Nie da się uciec przed Kronosami. - Ernest uśmiechnął się delikatnie. Jego uśmiech był ładny, czarujący wręcz, ale również smutny. Mogłam to dostrzec nawet przy nikłym świetle padającym zza niedomkniętych drzwi balkonowych, przez które dopiero co weszłam.
- Będę się jednak starać - odwzajemniłam uśmiech - Właśnie chciałam przysiąść na tej huśtawce i wymyślić plan ewakuacji.
- Cóż, zapraszam - odsunął się nieco w lewo robiąc mi miejsce - A co do planu...
- Tak?
- Mogę mieć pewną propozycję, jeśli jesteś zainteresowana.
- Jestem - przysiadłam wreszcie obok niego - Sama jeszcze nie mam pomysłu, więc chętnie wysłucham twojego.

Serce zaczęło walić mi wściekłe w klatce piersiowej, jakbym czuła, że propozycja Ernesta, starszego brata mojej najlepszej przyjaciółki, rozwiedzionego przystojniaka, który siedział teraz tuż obok mnie przegryzając wargę i łowiąc blask z moich oczu, miała nie być czymkolwiek, co spodziewałam się od niego usłyszeć.

- Chodźmy do mnie - wypowiedział wreszcie słowa, od których zrobiło mi się gorąco jak w największym upale  - Weźmy się za ręce tak dla sensacji, przejdźmy przez dom pełen ludzi, którzy nas wkurzają i życzmy im cholernie wesołych świąt, a następnie chodźmy do mnie, zostawiając ich w totalnym szoku. Mieszkam chwilowo trzy ulice dalej... zrobię grzane wino, obejrzymy coś a później... będziemy robić wszystko, na co być może od dawna mieliśmy ochotę. Co ty na to?
- Ernest... To jest kuszące, ale... - poczułam jakby moje serce właśnie miało wyskoczyć z klatki piersiowej.
- Ale co? - przysunął się bliżej - Czy jest coś, co masz do stracenia przyjmując moją propozycję?
- Nie, ale ..
- Ale co? - powtórzył.
- Nie wiem, jestem na Wigilii u twoich rodziców, u rodziców Sary. To trochę niegrzeczne...
- Bo przecież świetnie spędzasz czas, prawda? To pewnie dlatego ewakuowałaś się na ogród, aby obmyślić plan ucieczki? Liz, żadne z nas nie ma nic do stracenia. Ten wieczór może być tylko lepszy...
- Pewnie masz rację.
- Pewnie mam. Więc jak? Tak czy nie?
- Nie.

Skinął głową na znak, że akceptuje moją odpowiedź. Zobaczyłam jednak w jego oczach szczery zawód, ale niestety nie mogłabym się zgodzić na jego plan, gdyż w mojej głowie już uformował się lepszy.

- Mam inny plan, skoro nie masz w te święta nic do stracenia - zaczęłam wreszcie po pełnej napięcia chwili.
- Słucham więc, co może być lepszego od mojego planu - ponownie spojrzał w moim kierunku.
- Pójdziesz się przywitać z rodziną trzymając mnie za rękę, tak dla sensacji, życzymy im wspólnie wesołych świąt, a gdy już pozbierają szczęki z podłogi, podejdziemy do tego hoteliku na końcu ulicy, gdyż wynajęłam tam pokój na święta. Nie znoszę alkoholu, więc będziesz musiał obejść się bez grzanego wina, ale zapewniam, że możemy coś obejrzeć a następnie robić to, o czym być może od dawna oboje marzymy. Co ty na to?

Przez moment myślałam, że mi nie odpowie, później, że mnie wyśmieje a następnie już nawet nie byłam pewna, czy w ogóle jest rzeczywisty. Lecz w tym momencie Ernest nachylił się do mojego ucha i pieszcząc bok mojej twarzy gorącym oddechem, wyszeptał:

- Wygrałaś! Twój plan jest lepszy, więc chodźmy go zrealizować jak najszybciej.

Ernest energicznie odstawił swoją butelkę, wstał i wyciągnął do mnie rękę a następnie realizując plan ewakuacji, weszliśmy do domu jego rodziców. Pośpiesznie życzyliśmy wszystkim wesołych świąt, by móc udać się już robić te wszystkie rzeczy, o których być może od dawna marzyliśmy i nawet nie zauważyliśmy, jak odprowadza nas dwadzieścia par zszokowanych oczu.

Koniec


fot. Sil


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najpopularniejsze posty :)